Polski Związek Badmintona w kłopotach

Kryzys organizacyjny w PZBad ne sprzyja poprawie sytuacji badmintona w kraju. (źródło: Getty Images)
Kryzys organizacyjny w PZBad ne sprzyja poprawie sytuacji badmintona w kraju. (źródło: Getty Images)

PZBad znajduje się w opłakanym stanie finansowym. Kadrowicze alarmują, że nie otrzymują pieniędzy nawet na najbardziej kluczowe potrzeby, bez których trenowanie staje się prawie niemożliwe, a na pewno niezwykle utrudnione. Sytuację pogarsza fakt, że poprzedni prezes związku, na którego miejsce niedawno wybrano nowego, wcale nie zamierza ustąpić ze stanowiska.

Marek Zawadka objął stery federacji dokładnie dwa lata temu, zastępując Marka Krajewskiego. Związek tonął w długach wynoszących ponad milion złotych. Zawadka wprowadził plan naprawczy. Głównym celem było doprowadzenie do ugody z wierzycielami, czego wymagało ministerstwo i co ostatecznie udało się osiągnąć. Miało to jednak swoje przykre następstwa. W rezultacie zabrakło pieniędzy na podstawowe potrzeby kadrowiczów, m.in. na szkolenia. Koniecznym okazało się otwarcie linii kredytowej na ponad sto tysięcy złotych. W mniemaniu byłego prezesa był to tylko kolejny etap w procesie ratowania związku, z czym nie mogą zgodzić się jego przeciwnicy.

W obliczu krytycznej sytuacji dla polskiego badmintona, 1 grudnia na nadzwyczajnym zjeździe wyborczym, postanowiono odwołać prezesa wraz z całym zarządem. Wyboru dokonano za jego placami i w niepełnym składzie. Na czele federacji ponownie stanął Marek Krajewski. Odprawiony Zawadka podaje jednak w wątpliwość postanowienia delegatów – twierdzi, że są one bezprawne. Nie zamierza dostosowywać się do podjętych ustaleń.

Niejasne posunięcia

Jak podaje portal Sport.pl, Zawadka sugeruje, że Ministerstwo Sportu i Turystyki sprzyjało związkowi pod kierownictwem Krajewskiego. Resort miał wspomagać pracę zadłużonej federacji, m.in. przelewając środki przeznaczone na szkolenia na konto jednego z okręgowych związków, tak aby nie zostały one zajęte na potrzeby spłaty długu. Kiedy u sterów stanął właśnie on, resort miał z każdym kolejnym dniem tracić sympatię do zarządu. Ponadto według osób popierających byłego przewodniczącego, rząd wspierał finansowo wszelkie akcje inicjowane przez Fundację Narodowy Badminton, czyli instytucję kierowaną przez Krajewskiego. Wszystko miało odbywać się kosztem związku. Zdaniem byłego prezesa w obliczu obecnej sytuacji MSiT na powrót obdarzy PZBad sympatią i wyciągnie pomocną dłoń. Nie bez znaczenia jest także fakt, że funkcję wiceprezesa objął eurodeputowany Prawa i Sprawiedliwości, Tomasz Poręba.

Jak powiedział tej samej redakcji nowo wybrany członek zarządu, poprzedni przewodniczący wraz ze swoim zespołem utracili zdolność prawidłowego kierowania działalnością związku. Nie cieszą się też poparciem społecznym. Uważa, że cały proceder odwołania szefa federacji był jak najbardziej legalny. Członkowie poprzednich władz ani myślą respektować podjętych zmian. Zawadka sugeruje, że sprawa znajdzie swój finał w prokuraturze. Tymczasem nowe kierownictwo ma już za sobą pierwsze spotkanie.

Pokrzywdzeni zawodnicy

Z oświadczenia wydanego przez związek wynika, że stan zadłużenia federacji na koniec grudnia wyniósł 392 897 zł, w tym ok. 120 tys. zł zobowiązań osobowych, m.in. za niewypłacone wynagrodzenia trenerów. Wraz z końcem stycznia PZBad powinien w całości spłacić kredyt w kwocie 150 tys. zł., natomiast w kasie związku – o czym można dowiedzieć się z tego samego obwieszczenia – jeszcze na miesiąc przed tą datą znajdowało się jedynie 7 tys. zł. Brakuje też nowych sponsorów, a wpływy pieniędzy publicznych są poważnie ograniczone. Kondycja PZBad jest opłakana, a tymi, którzy najbardziej cierpią z powodu kryzysu w związku, są zawodnicy.

Kadrowicze narzekają, że nie mogą liczyć na pomoc fizjoterapeutów, wyjazdy na zawody odbywające się poza Polską, czy chociażby na profesjonalne lotki do treningu. Chcąc liczyć się w stawce, za wszystko muszą płacić sami. Efektem zapaści związku jest coraz gorsza pozycja polskiego badmintona na arenie międzynarodowej. Kadrowicze wątpią, że awans do igrzysk
w Tokio jest w ich zasięgu. Tym bardziej w sytuacji, w której trenerzy kadry, chcąc zaprotestować wobec działań federacji, rezygnują ze swoich posad.

Paulina PSZCZÓŁKOWSKA