Zapomniane dzieci Rocka Progresywnego

Źródło: progressivemusicplanet.com

W drugiej połowie lat sześćdziesiątych doszło do prawdziwej muzycznej rewolucji. Rozwijający się wtedy rock psychodeliczny dał podwaliny pod nowe muzyczne gatunki, takie jak hard rock czy blues rock. Syntezą artystycznych poszukiwań i eksperymentów brzmieniowych okazał się jeszcze jeden z gatunków, który nie brzmiał jak nic, co słyszano wcześniej.

Spory odnośnie początków rocka progresywnego trwają do dziś, a istnienie Internetu nie tyle ułatwia nam tę dyskusję, co raczej podburza strony konfliktu. Wiele osób dałoby sobie rękę uciąć, że pierwszą płytą z tego gatunku jest In the Court of the Crimson King zespołu King Crimson z 1969 roku. Niewątpliwie album ten pomógł nadać kierunek i znaczenie całemu nurtowi tej nowej, eksperymentalnej odmianie rocka, których korzeni należałoby zapewne szukać w rocku psychodelicznym. Chociaż tutaj należy zaznaczyć, że nie chodzi o Jimiego Hendrixa czy The Doors, a raczej o takie zespoły jak The Moody Blues, The Nice, Traffic czy Pretty Things. Każdy z nich dołożył cegiełkę w budowie podwalin pod styl, który miał być w latach siedemdziesiątych rozwinięty przez takich gigantów gatunku, jak Pink Floyd, Genesis, Yes, Jethro Tull, wspomniany King Crimson czy Emerson, Lake and Palmer. Nie zważając na kwestie historyczne, należy odnotować jedną istotną rzecz – rdzennie jest to muzyka brytyjska. To Brytyjczycy stworzyli, rozpowszechnili i spopularyzowali ten gatunek. To ich dziedzictwo kulturowe, z którego jednak chętnie korzystały inne nacje, niejednokrotnie proponując własną wizję tej muzyki, nierzadko sięgając do elementów folkloru czy śpiewając w rodzimym języku. Pragnę przedstawić zatem krótką mapę, na której być może ktoś skorzysta, chcąc poznać rock progresywny spoza głównego nurtu.

T2 – It’ll All Work Out in Boomland (1970)

Zanim zawędrujemy poza Wielką Brytanię, warto zwrócić uwagę na parę mniej znanych tytułów, którym jednak nie można odmówić pomysłowości brzmienia. T2 to znakomity zespół, któremu jednak zabrakło szczęścia, by móc rozwinąć skrzydła. Grupa wydała jedynie jeden album w latach siedemdziesiątych, który pomimo, że dzisiaj cieszy się wśród fanów reputacją arcydzieła, to jednak nie pozwolił na rozwój kariery grupy. Kolejna płyta to dopiero rok 1992, w przypadku której istnieje zgodność, że nie spełniła oczekiwań – na pewno biorąc pod uwagę jakość poprzednika, którego można przedstawić jedynie w superlatywach. To dojrzała, pomysłowa i chwytliwa płyta, która korzystając przez większość czasu z tradycyjnego rockowego instrumentarium tworzy brzmienie przestrzenne i barwne. Radziłbym zacząć przygodę od utworu J.L.T.– subtelnej, delikatnej, relaksującej kompozycji, będącej przedsmakiem dla bardziej rozbudowanych i progresywnych kompozycji następujących po niej.

Dr.Z – Three Parts to My Soul (1971)

Pozwolę sobie na jeszcze jeden, ostatni ukłon w stronę brytyjskiej sceny. Mam osobistą słabość do zespołu Dr.Z, który niestety zalśnił również tylko raz. Wydana w 1971 roku płyta Three Parts to My Soulto dzieło oryginalnie barwne i urzekające już od pierwszego przesłuchania. Sepleniący wokalista zespołu Keith Keyes w sześciu zwartych kompozycjach przedstawia nam historie o tematyce mistycznej i okultystycznej, co już wyróżnia płytę spośród wielu innych, które powstały w podobnym czasie. To jednak nie miałoby znaczenia, gdyby muzyka nie poruszała. Na szczęście wszystkie elementy tego krążka składają się na album jedyny w swoim rodzaju i unikalny. To płyta, o której się nie zapomina i która prześladuje nas jeszcze długo po przesłuchaniu. Tu z kolei polecam zacząć od niemal 12-minutowej kompozycji Spiritus, Manes et Umbra, która zachęciła mnie za pierwszym przesłuchaniem, by do płyty wrócić.

Can – Tago Mago (1971)

Ten zespół musiał się tutaj znaleźć, jako główny reprezentant Krautrocka – eksperymentalnej odmiany rocka progresywnego granej przez niemieckie zespoły. Jakie są różnice w porównaniu do tego, co prezentowały zespoły brytyjskie? Przede wszystkim zespoły krautrockowe chętnie sięgały po elektronikę i można powiedzieć, że to dało początek muzyce elektronicznej w ogóle (tutaj warto dodać, że scenę na początku tworzyły Kraftwerk oraz Tangerine Dream). A dlaczego Can spośród wielu innych zespołów? Łączy wiele elementów, które są wizytówką tego typu grania – krótkie, hipnotyczne utwory, jak i dłuższe, bardziej eksperymentalne kompozycje awangardowe oraz niejednokrotne sięganie w lirykach utworów do tematyki psychodelicznej i abstrakcyjnej. A dlaczego Tago Mago? Myślę, że doskonale stopniowo oprowadza nas po całej palecie brzmień, jakie zespół wypracował w tamtym czasie. Warto oswoić się ze stylem zespołu i zacząć od dwóch chwytliwych utworów rozpoczynających płytę: Paperhouseoraz Mushroom.

Birth Control – Operation (1971)

Niemcy w tamtym okresie to nie tylko scena krautrockowa, ale również bardziej konwencjonalne podejście stylistyczne. Zespół Birth Control jest tego najlepszym przykładem. Brzmienie oparte często na hardrockowych riffach łączyło się w tym wypadku z bardziej rozbudowaną warstwą strukturalną. Można ulec wrażeniu, że zespół jest pod wpływem muzyki Deep Purple, które w tamtym czasie wydało płytę Fireball. Jest to wydawnictwo, które warto polecić ze względu na dynamikę i improwizacyjną naturę utworów. Subtelność zostaje tutaj przykryta przez dziki charakter brzmienia. Idealna równowaga dla bardziej awangardowej części niemieckiej sceny. Galopujący i energiczny Just Before the Sun Will Risebędzie dobrym początkiem z muzyką zespołu.

Lucifer Was – Underground and Beyond (1997)

Niech Was nie zwiedzie rok wydania. To tak naprawdę muzyka lat siedemdziesiątych, jedynie wydana parę dekad później, ze względu na trudności realizatorskie. Norweski Lucifer Was jest trochę tym, co powstałoby, gdyby zespoły Jethro Tull i Black Sabbath miały dziecko. Z jednej strony przesterowane gitary i wyraziste riffy, a z drugiej wtórujący im flet w stylu Iana Andersona. Jak na standardy rocka progresywnego kompozycje są krótkie i zwięzłe (najdłuższy na płycie The Green Pearltrwa zaledwie sześć minut). Jednak sam stylistyczny miszmasz jest na tyle ciekawy, by pochylić się nad tym wydawnictwem. W tym wypadku zacząć można by z dowolnym utworem, ponieważ płyta jest równa i spójna stylistycznie. Ze swojej strony polecę The Meaning of Life, które oczarowało mnie za pierwszym przesłuchaniem i robi to do dnia dzisiejszego.

Älgarnas Trädgård – Framtiden är ett svävande skepp, förankrat i forntiden (1972)

Innym skandynawskim przedstawicielem będzie szwedzki Älgarnas Trädgård. Istniejący zaledwie siedem lat zespół wydał swój jedyny album w 1972 roku, natomiast w 2001 roku nagrania archiwalne grupy doczekały się swojego wydania. Brzmienie zespołu było eklektyczne. Pobrzmiewa tutaj duże przywiązanie do szwedzkiej muzyki ludowej, choć całość spętana jest eksperymentalną formą i psychodelicznymi wstawkami. Nie mam większego problemu w wyobrażeniu sobie tej muzyki zdobiącej wspaniałe ujęcia z filmu 2001: Odyseja Kosmiczna– zarówno, jeśli chodzi o przedstawienie kosmosu, jak i bardziej dramatycznych, ludzkich scen. Zacznijcie może od trzyminutowego Viriditas, żeby wprowadzić się w odpowiedni nastrój.

Premiata Forneria Marconi – Per un amico (1972)

Czas na włoski akcent. Każda zainteresowana osoba zapewne wie, że włoska scena rocka progresywnego jest bogata brzmieniowo, a wykonawcy nie stronią od używania języka ojczystego. Podobnie, jak w przypadku sceny krautrockowej, tak i tu wykonawców znalazłoby się dużo, dlatego ograniczę się jedynie do mojego ulubionego. Premiata Forneria Marconi to zespół powstały w 1970 roku i aktywny do dzisiaj. Złotym okresem dla grupy była pierwsza połowa lat siedemdziesiątych, w której to powstały najbardziej kultowe wydawnictwa zespołu. Muzyka bywa miejscami nieprzystępna, ze względu na niekonwencjonalne zmiany tempa, choć oczywiście można się do tego przekonać, co zresztą każdemu polecam. Dla tego zespołu wybrałem płytę Per un amico, ze względu na jeden z najlepszych utworów rocka progresywnego, jakie słyszałem – Generale. Pokazuje on w pełni kompozycyjną wyobraźnię twórców i eksperymentalną formę, jaką niejednokrotnie posługuje się włoski zespół.

Pan & Regaliz – Pan & Regaliz (1972)

Hiszpania być może nie miała bogatej sceny rocka progresywnego, co nie oznacza, że powinniśmy ją pominąć. Tym bardziej, jeśli chodzi o tak ujmujący album, jak Pan & Regaliz. I choć trudno mówić tu o muzycznej innowacyjności (wszak album brzmi jak wczesne Jethro Tull), to jednak całość jest dobrze zagrana i miło jest „zawiesić” na tym ucho. Jest przyjemnie, lekko i wesoło. Czasem trzeba i tak. Płyta jest równa i żaden z utworów nie odznacza się na tle reszty. Można posłuchać od początku do końca.

Ange – Au-delà du délire (1974)

Francuski to piękny język i możemy się tylko cieszyć, że zespół Angez niego nie zrezygnował. Szczególnie, że ich utwory są tak teatralne, że aż proszą się o ekranizację. Muzyka jest optymistyczna i relaksacyjna przez większość czasu, a kiedy trzeba, zespół pokazuje pazurki i wprowadza do błogiej atmosfery trochę kompozycyjnego szaleństwa. Wspaniale wyważona, zagrana z wielką gracją muzyka francuskiego zespołu to dobra propozycja na zimowe wieczory, kiedy potrzeba od czasu do czasu wprowadzić trochę pozytywnej energii. Jeśli przekona Was utwór Exode, to przekona Was też reszta.

Island – Pictures (1977)

Szwajcarzy to nie tylko zegarki i ser. To również zespół Islandoraz ich album Pictures. Wyróżniający dla tego zespołu jest styl, który moglibyśmy nazwać awangardowym z dużą dawką jazzu. Atmosfera płyty do wesołych nie należy, co będzie zapewne propozycją dla tych z Was, którzy akurat nie myślą o wypoczynku pod palmami. W tym szaleństwie jest jednak metoda i melodie na albumie nie opuszczają nas po zakończeniu odsłuchu i każą do siebie wracać. Jeśli mi nie wierzycie to posłuchajcie utworu Zero. Jeżeli Was przekona, to dajcie szanse także pozostałej części albumu.

Collage – Baśnie (1990)

Wracamy już do domu, a więc na polskie podwórko. Zakończę wyborem nietypowym dla tego zestawienia, bowiem jest to pozycja z początku lat dziewięćdziesiątych utrzymana bardziej w estetyce zreformowanego przez zespół Marillion rocka progresywnego. Zaryzykuję stwierdzeniem, że zespół Collagejako jeden z niewielu umiał wykorzystać język ojczysty na swoją korzyść. Baśniowa (jak sama nazwa wskazuje) atmosfera płyty zazębia się z równie fantastycznymi tekstami przenoszącymi nas do krainy, po której oprowadzają nas muzycy. I choć w przyszłości zespół miał kontynuować równie udanie karierę w języku angielskim to wydawnictwo z 1990 roku podbiło moje serce w stopniu nieporównywalnie większym. Żeby się o tym przekonać wystarczy dać szansę utworowi tytułowemu, który otwiera dla słuchacza nowe muzyczne horyzonty.

Choć trudno odmówić scenie brytyjskiej wiodącej roli w historii rocka progresywnego to warto jednak pamiętać, jak różnorodne sceny tworzą ten gatunek. Warto je poznać, by zdać sobie sprawę, jak wielkim fenomenem była ta muzyka i jak różnie można ją postrzegać. Mam nadzieję, że tekst zachęci niektórych czytelników do poświęcenia czasu, by móc wyrobić swoje własne zdanie na temat tego popularnego nurtu muzyki rockowej.   

 Piotr SZWARC