Transferowe szarady

W piątek wystartuje nowy sezon PGE Ekstraligi. Trenerzy już ustalają awizowane składy na pierwsze mecze, zawodnicy szlifują formę i dopracowują sprzęt, a kluby liczą pieniądze. Tegoroczne zmagania będą jeszcze bardziej nieprzewidywalne niż zazwyczaj, co wynika z wielu zawirowań podczas listopadowego okienko transferowe. Odkryło ono wszystkie karty i rozpoczęło typowanie stawki.

Na pierwszy ogień – Falubaz Zielona Góra, ponieważ oni zaskoczyli najbardziej. Kiedy pod koniec sezonu ledwo wiązali koniec z końcem nikt nie spodziewałby się tak obfitych zakupów. Ich głównym łupem okazał się Nicki Pedersen. Mimo że nie ma on dobrej sławy to zarówno kibice, jak i zarząd, przywitali go z otwartymi rękoma. Drugim głośnym transferem był Martin Vaculik. Wszakże Myszki nie do końca lubią się z północnym sąsiadem, to również dobrze przywitali gorzowskiego imigranta. Słowak to doświadczony zawodnik, stały uczestnik cyklu Grand Prix, który bez wątpienia zasili i tak już mocny skład zielonogórskiego zespołu. Do drużyny dołączył również Norbert Krakowiak. Młody sportowiec z pewnością przyda się w przypadku tak lichej formacji juniorskiej. Wydaje się, że jest ona najsłabszym punktem Falubazu. Kiedy w tamtym roku miejsce głównego juniora zajmował Sebastian Niedźwiedź i radził sobie nie najgorzej, to zielonogórzanie mieli jeden problem z głowy. W tym sezonie jego młodociana kariera zakończyła się, a w Zielonej Górze na nowo pojawił się problem braku dobrze predysponowanych wychowanków. Wydaje się, że ich fabryka została zamknięta po Dudku, ponieważ po nim było tylko gorzej. Czy mają szansę na złoto? Czas pokaże. Na papierze ich skład wygląda imponująco, a jak mówi Piotr Protasiewicz: „Naszym głównym celem są play-off, a później się zobaczy”.

Najpoważniejszym rywalem Zielonej Góry do tronu króla Ekstraligi wydaje się Unia Leszno. Mocna na papierze, w gębie i na torze. Od dwóch lat Drużynowy Mistrz Polski. Byki nie poczyniły żadnych kroków co do zakupu nowych zawodników. Jednak nie ma się co dziwić, skoro od 2017 roku taki skład funkcjonuje poprawnie, to dlaczego teraz miałby zawieść? Jedynym wzmocnieniem, którego dokonali w poprzednim sezonie było sprowadzenie Jarosława Hampela. Leszczynianie od lat trzymają wysoki poziom, ale cóż się dziwić, skoro w składzie mają wyżej wspomnianego zawodnika, błyszczącego formą Janusza Kołodzieja, czy fenomenalnych juniorów: Bartosza Smektałę i Dominika Kuberę. O tę czwórkę biało-niebiescy nie mają się co martwić. Czy tegoroczne zmagania znowu będą należały do Leszna?

Peter Kildemanda (źródło:
WP SportoweFakty )

Mimo że ostatnich pięć lat w Gorzowie było dość udanych, to drużyna ani nie jest pewna siebie, ani swojego toru. Od 2017 roku jeżdżą nijako, a roszady w zespole idą na marne. Najdziwniejsze wydały się jednak zakupy podczas listopadowego okienka transferowego. Oprócz Kildemanda, który – swoją drogą – nie błyszczy formą, zakupili kilku zawodników z pierwszej ligi. Drużyna Stali wydaje się zagubiona. Stanisław Chomski będzie miał pełne ręce roboty, bo mimo niezawodnego Bartosza Zmarzilka i równo jeżdżącego Krzysztofa Kasprzaka zbudowanie składu na play-off wydaje się niezłym wyzwaniem. Największym problemem gorzowian okazało się odejście kilku kluczowych seniorów. Vaculik, Walasek i Sundstroem postanowili opuścić ich mury i udać się w dalszą podróż. Sen z powiek spędza im również formacja juniorska, ponieważ – tak jak sąsiedzi z południa – nie mają dobrze predysponowanych wychowanków. Mimo że Czerniawski, Karczmarz i Szczotka starają się jak mogą żaden z nich nie dorównuje Zmarzlikowi. Jeśli Stalowcy posiadają aspiracje, by awansować do fazy play-off muszą zacząć uczyć się na własnych błędach.

Wrocław od kilku lat notuje dobre wyniki i kończy sezon na pudle, ale to nadal za mało by sięgnąć po Mistrzostwo Polski. Wydaje się, że od 2016 roku Betard czegoś szuka, ale sama nie wie czego. W tym do zespołu dołączył Jakub Jamróg. Nie jest to jednak żaden spektakularny transfer. 27-latek nie wydaje się być osobą, która może wzmocnić wrocławską drużynę. Najjaśniejszym punktem Sparty jest oczywiście Tai Woffinden, który od lat prezentuje wzorową formą i trzyma poziom zarówno w lidze, jak i Grand Prix. Dodając Janowskiego, Milika i Drabika można by powiedzieć, że to ekipa na piątkę, ale co roku czegoś im brakuje. Może w tym sezonie Dariuszowi Śledziowi uda się tak dobrać pary i zmobilizować swoich zawodników, by stolica województwa dolnośląskiego mogła cieszyć się z Drużynowego Mistrzostwa Polski. Patrząc na składy pozostałych ekstraligowych ekip może być to nie lada sztuka.


Paweł Przedpełski  (źródło:
Facebook / Włókniarz Częstochowa)

Włókniarz Częstochowa – drużyna, która występuje w Ekstralidze od 2016 roku. Tyle by wystarczyło, by opisać poczynania Lwów. Od dwóch sezonów tułają się po lidze szukając swojego miejsca. Za słabi na pudło, za mocni na spadek. Mimo że szkoleniowiec Marek Cieślak uważany jest za największy mózg wśród trenerów i na Drużynowych Mistrzostwach Świata potrafi poprowadzić nasze Orły do zwycięstwa, Częstochowa nadal jest dla niego wyzwaniem. Wydaję się, że Włókniarz odrobił już lekcje i w okienku transferowym postarał się o Przedpełskiego, Ułamka i Dróżdża. Czy to wystarczy, by w końcu mogli włączyć się do walki o najwyższe cele? Wybór pierwszego z wymienionych wydaje się jednym z lepszych na rynku. Niegdyś fantastyczny junior, teraz zdławiony i niedoceniony przez toruńskie Anioły. Być może częstochowianie otworzą przed nim nowe możliwości, by mógł rozpostrzeć w końcu swoje skrzydła.

Toruń, tak samo jak Częstochowa, Wrocław czy Gorzów od paru lat notuje poprawne wyniki, jednak nie na tyle dobre, by móc pochwalić się złotymi krążkami. W 2018 Anioły na papierze wyglądały na niesamowicie mocne. Był to idealny przykład drużyny gwiazd, o których w przedsezonowych prognozach mówiło się w samych superlatywach, lecz tor zweryfikował je wszystkie. Zmagania ukończyli na piątym miejscu. Oprócz kilku pierwszoligowych zawodników toruński klub nie zdecydował się na wzmocnienie podstawowego składu. Jest to ruch ryzykowny, choć przewidywalny. Jacek Frątczak z pewnością myśli, że to, co nie wypaliło w ubiegłym roku może odpalić teraz.

W Grudziądzu sytuacja wydaje się stabilna. Jest to drużyna, która co roku oscyluje pomiędzy spadkiem a utrzymaniem. Prawdopodobnie w tym sytuacja się nie zmieni, jednak zakup Kennetha Bjerre jest dobrym ruchem taktycznym. Czy GKM pozwoli sobie na odrobinę fantazji i zechce powalczyć o play-off? W nowych sezonie wszystko jest możliwe. Zespół z Grudziądza ma predyspozycje do walki o coś więcej niż kolejną bitwę z liderem pierwszej ligi, jednak do tego potrzebna jest motywacja, ciężka praca i odpowiedni szkoleniowiec. Mimo że Robert Kępiński stara się jak może, jego ekipa z cyklu na cykl jest coraz bardziej zmęczona jazdą w Ekstralidze.

Lublin jak na beniaminka przystało wydaje się najsłabszym ogniwem w najwyższej lidze rozgrywkowej. Po heroicznej walce w play-off Motor, jako bohater, awansował do Ekstraligi, jednak nie zachwyca składem. Transfer średniego Zengoty, czy innych pierwszoligowych zawodników może nie wystarczyć, by długo zabawić „na salonach”. Sytuację wydaje się ratować Jonsson, który po słabszych sezonach postanowił zaszyć się w zaciszu pierwszej ligi i tam podbijać serca lubliniaków. Jednak sam Jonsson meczu nie wygra i choćby Lublin bardzo się starał bez wzmocnienia ciężko byłoby im walczyć nawet o utrzymanie. Jednakże to, co wydarzyło się w lutym, może zmienić ich sytuację. Do zespołu dołączył Grigorij Łaguta, który jeszcze w styczniu zapewniał, że w 2019 roku będzie reprezentował rybnicki ROW. Kosmiczna oferta złożona przez prezesa Motoru przekonała Rosjanina do zmiany zdania. Grigorij oficjalnie dołączy do drużyny podczas drugiego okienka transferowego, 15 maja. Na torze pojawi się dopiero w szóstej rundzie. Niektórzy już dawno postawili na nich krzyżyk, oni jednak nie poddają się, wykazują wolę walki i z pewnością nie jedną krew „napsują”. Przyszły sezon wydaje się wyjątkowo mało przewidywalny.

Emilia RATAJCZAK