„Od bohatera do zera” by Jacek Frątczak

Kiedy po sezonie 2015 postanowił opuścić Falubaz, wszyscy bardzo przejęli się jego decyzją. Kibice i zawodnicy uważali go za ojca drużyny, którą prowadził przez siedem lat. Po ponad rocznej przerwie wrócił do żużla, od razu wzbudzając niemałe kontrowersje. Zarzekał się, że to chwilowe, a przygoda z Toruniem nie będzie trwała długo. Okazało się inaczej. Kim tak naprawdę jest Jacek Frątczak i dlaczego został wrogiem numer jeden w żużlowym światku?

Jeszcze jako członek sztabu szkoleniowego „Myszek” robił wszystko, to co przykładny menager. Składanie protestów, opóźnianie meczów i wieczne zastrzeżenia co do toru. Jego akcje na długo zostały zapamiętane w środowisku. Jacek Frątczak był osobą, która za wszelką cenę chciała pomóc drużynie. Nie raz oskarżano go o niesportowe zachowanie. Nielubiany w żużlowym światku, kochany w Falubazie. Tak jednym zdaniem można było podsumować jego karierę. W Zielonej Górze uważany był za istnego bohatera i anioła stróża, który zawsze wiedział co zrobić.

Słodko-gorzkie Derby

Po 88. Derbach Ziemi Lubuskiej, 9 sierpnia 2015 roku, zawrzało. Spotkania pomiędzy Stalą Gorzów a Falubazem rządzą się własnymi prawami, co wiedzą wszyscy. Tamtego dnia jednak nawet prawa derbów zostały przekroczone. Chwilę przed meczem zawodnicy i menager otrzymali informację, że Darcy Ward spóźni się ze względu na odwołany lot. Tuż przed rozpoczęciem zmagań zielonogórzanie zwrócili się do sędziego o 15-minutowe opóźnienie, lecz nie otrzymali zgody i zawody ruszyły. By Australijczyk mógł zdążyć na swój bieg, Frątczak zdecydował się na złożenie protestu. Dopatrzyć miał się bowiem nieregulaminowego gaźnika u Linusa Sundstroema. Siedem minut – tyle zyskali goście, a „jedyne” co stracili to tysiąc złotych kaucji. Ward nie tylko zdążył na swój bieg, ale także rozbił bank, zdobywając 20 „oczek” w siedmiu startach.

Z tym meczem wiąże się jeszcze jedna zagadka. Fenomenalny tego dnia Ward przegrał w 13. wyścigu z Nielsem Kristianem Iversenem. Niektórzy dopatrują się w tym zagrywki taktycznej, by goście mogli skorzystać z rezerwy taktycznej w biegach nominowanych. Taki wniosek nasuwał się sam, tym bardziej, że przed startem gonitwy na murawie pojawił się Jacek Frątczak. Australijczyk przez większość pojedynku prowadził, ale niemal na samym końcu minął go Duńczyk.

(źródło: falubaz.com // Tomasz Groński)
(źródło: falubaz.com // Tomasz Groński)

Mistrz taktyk

To, że Jacek Frątczak jest najlepszym taktykiem w ekstralidze, udowadniał nie raz, w szczególności 28 czerwca 2015 roku. Toruński klub podejmował wtedy osłabiony Falubaz. Dudek na zawieszeniu, ZZ (zastępstwo zawodnika – przyp. red.) za Hampela – nie mogło być gorzej. Po pierwszym biegu zaczął się jednak prawdziwy horror. Na tor upadł Grzegorz Walasek. Mimo początkowych optymistycznych prognoz okazało się, że zawodnik nie jest zdolny do dalszej jazdy. Po stronie zielonogórzan zostało pięciu żużlowców, w tym dwóch juniorów. Protasiewicz, Pieszczek i Jonsson dali radę pociągnąć wynik, a każdy z nich jechał w siedmiu startach. Cztery „oczka” dorzucił Aleksander Łoktajew, który na tor wyjechał sześć razy. Mecz ostatecznie przegrali, ale ekipa Frątczaka zdołała wydrzeć bonus, co w tak okrojonym składzie wydawałoby się niemożliwe.

Czas na przerwę, czas na Toruń

Sezon 2015 był niezwykle wymagający nie tylko dla menagera, ale również zawodników i kibiców. Falubaz ostatecznie zmagania zakończył na piątym miejscu w tabeli. Wykrycie dopingu w organizmie Patryka Dudka w połowie 2014 i jego powrót w 2015, zawieszenie Aleksandra Łoktajewa, kontuzja Hampela, Protasiewicza, Walaska i zakończenie kariery Warda. Czarna seria „Myszek” trwała prawie dwa sezony. Nikt się nie dziwił, kiedy Frątczak postanowił odpocząć od żużla i udać się na urlop. Każdy był już zmęczony tym co działo się na torze i poza nim. Stres, adrenalina – nawet dla kibiców to było za dużo, a co dopiero dla człowieka, który w klubie spędzał większość czasu i czuł się odpowiedzialny za każdy najmniejszy błąd. – To nie jest tak, że ja odchodzę z Falubazu. Robimy sobie przerwę. Będę pełnił pewne funkcje, ponieważ mam sporo różnego rodzaju uprawnień, ale nie będą to jakieś istotne czy decyzyjne sprawy – powiedział Frątczak w grudniu po zakończeniu sezonu 2015. Jak się jednak później okazało jego przerwa nie trwała długo, ponieważ zaledwie półtora roku, lecz nie to było największym ciosem. Najbardziej zabolało to, że zamiast wrócić do domu Frątczak wdał się w romans z odwiecznym rywalem – Toruniem. Stosunki zielonogórsko-toruńskie nigdy nie były zbyt dobre, a po wiadomości, że były menager przejmuje tam wolny stołek, zdecydowanie się zaostrzyły.

Na początku miała być to zaledwie końcówka sezonu, ponieważ – jak wiadomo – Frątczak to jeden z najlepszych taktyków w Polsce, a Toruń był wtedy na skraju upadku. Miał on pomóc im w odbudowie i utrzymaniu, a później wrócić, może nie do Falubazu, ale do Zielonej Góry.  – Zapewniam, że nikogo nie zdradziłem ani nie sprzedałem. Poza tym, nie bez znaczenia był fakt, że w tym roku nie dojdzie już do konfrontacji toruńsko – zielonogórskiej. To pomogło mi podjąć decyzję o powrocie. Obie ekipy jadą w tym roku o inne cele. Mówimy o zbiorach, które się całkowicie wykluczają – mówił. Niektórych to przekonało, ale byli też tacy, którzy uważali tłumaczenie Frątczaka za „mydlenie oczu”, lecz chcieli wierzyć, że wróci. Nie wrócił.

(źródło: wyborcza.pl)

Zdrada?

W rezultacie stało się to, czego wszyscy się obawiali. Frątczak zadomowił się na dobre w Toruniu i od lipca 2017 do 2019 roku pełnił tam funkcję menagera drużyny. W oczach kibiców stał się zdrajcą, który nie miał już czego szukać w Zielonej Górze. Kiedy 6 maja 2018 roku przyjechał na W69, podobno chciał „coś” udowodnić, lecz „jego” drużyna przegrała z Falubazem (50:40) i ze spuszczoną głową wrócił do Torunia. Wszystkim ciężko patrzyło się na Frątczaka w niebieskiej koszulce z logiem KS Toruń. Prawda była taka, że kibice tęsknili za „ojcem”, a ówczesny trener – Adam Skórnicki – nie potrafił i nie mógł go zastąpić.

Nie tak kolorowo

Sezon 2018 nie był już takim koszmarem dla torunian i drużyna z kujawsko-pomorskiego zakończyła go na piątym miejscu w tabeli. Nie rozpatrywano tego w kategoriach sukcesu, jednak z zespołu, który walczył o utrzymanie udało się stworzyć taki, który spokojnie zagwarantował sobie kolejny rok w ekstralidze.

Romanse bywają jednak burzliwe i krótkie. Taki też był ten pomiędzy Frątczakiem a Toruniem. Sezon 2019 jest dla torunian niezwykle uciążliwy i wszystko wskazuje na to, że drużyna spadnie z ligi. Oznacza to, że w przyszłym roku będzie startować w rozgrywkach Nice Ligi. Od początku roku co mecz na głowę menagera spadało „wiadro pomyj”. Frustrację czuli nie tylko zawodnicy, klub i kibice, ale również – a może przede wszystkim – Frątczak. Relacje z zawodów na zawody coraz bardziej się pogarszały. – Widać, że nie ma komunikacji. Łączność, delikatnie mówiąc, szwankuje. To nie chodzi o barierę językową. Składa się na to wiele małych czynników. Potrzebny jest człowiek, który to wszystko ogarnie. Teraz tego nie ma. Nie będę mówił, że jest kolorowo, skoro nie jest – stwierdził Norbert Kościuch, zawodnik KS Toruń.

Może tym razem Gorzów?

Aż w końcu przyszedł dzień, w którym Jacek Frątczak zakończył swoją burzliwą relację z toruńskim klubem i czwartego czerwca poinformował, że nie będzie już pełnił funkcji menagera. Zastąpić go mieli Adam Krużyński i Karol Ząbik wspierani przez Marka Lemona. – Wiem, że nie dam rady tego pociągnąć, a zespół potrzebuje impulsu. Czerwiec jest dla chłopaków kluczowy i wiem, że oni muszą mieć pełne wsparcie, a nie zastanawiać się czy menedżer jest w stanie się odezwać. Z tygodnia na tydzień czułem się coraz gorzej, musiałem odstawić leki, bo po nich strasznie się czułem. Wszystko zostało zdefiniowane klinicznie – powiedział sam zainteresowany.

I tak się kończy historia Jacka Frątczaka jako menagera Get Well Toruń. Możliwe, że gdy w przyszłości jego problemy zdrowotne zakończą się, znowu powróci do żużla. Widząc kiepską sytuację Stali Gorzów w tabeli, może tam przydałaby się „boska” interwencja Jacka Frątczaka.

Emilia RATAJCZAK