Japońska gościnność

Organizatorzy tegorocznego Pucharu Świata w rugby podczas fazy grupowej zaprezentowali dwa, skrajnie różne oblicza. Poza boiskiem byli gościnni, a organizacja stała na najwyższym poziomie. Na nim byli natomiast bezwzględni i bezceremonialnie skupiali na sobie uwagę świata.

Postawa Japończyków to zdecydowanie największa niespodzianka zakończonej w niedzielę fazy grupowej. Drużyna z Kraju Kwitnącej Wiśni pierwszy raz w historii wywalczyła awans do kolejnego etapu zmagań. Co więcej, dokonała tego nie doznając porażki, mając za rywali takie tuzy światowego rugby jak Irlandia czy Szkocja. Gdyby tego było mało, warto dodać, że mecze gospodarzy wzbudzają najwięcej emocji nie tylko z powodu otaczającego reprezentację entuzjazmu, lecz także bardzo atrakcyjnego stylu gry. Świadczą o tym zarówno opinie ekspertów, jak i przede wszystkim zainteresowanie samych rodaków. Decydujące o promocji spotkanie ze Szkocją oglądało w szczytowym momencie prawie 50 milionów obywateli tego azjatyckiego kraju.

Nowy wilk w starej watasze

Od pierwszej edycji największą wadą Pucharu Świata jest to, że hierarchia w światowym rugby jest jasno ustalona, a przez to o wiele trudniej o wielkie sensacje. W związku z tym faza grupowa była, jak zwykle, oczekiwaniem na niespodzianki. I te, jak co cztery lata, nadeszły. Pierwszym, niewielkim zaskoczeniem, był triumf Francuzów nad Argentyną. Choć obie drużyny należą do światowej elity ostatnie wyniki zdawały się sugerować, że to „Pumy” będą faworytami. Ostatecznie jednak to „Trójkolorowi” wywalczyli zwycięstwo, które praktycznie zapewniało im awans (Argentyńczycy musieli pokonać faworytów nie tylko grupy, ale i całego turnieju – Anglików – do czego nie doszło). Kolejną, już bezsprzeczną sensacją, było zwycięstwo Urugwaju nad reprezentacją Fidżi. Ekipa z Wysp Pacyfiku od lat uznawana jest za zespół z ogromnym potencjałem, który na razie udało się wyzwolić jedynie w odmianie siedmioosobowej. W piętnastkach ciągle im czegoś brakuje. Tym razem zabrakło koncentracji. Najpierw byli w stanie twardo walczyć z Australią, by zaledwie kilka dni później zostać pokonanym przez drużynę z Ameryki Południowej. Dla Urugwaju była to pierwsza wygrana na Pucharze Świata od 2003 roku. W kategoriach sensacji rozpatrywano także triumf Japonii nad Irlandią. Pytanie, czy dalej można postrzegać to w takich kategoriach, biorąc pod uwagę całokształt występów Brave Blossoms w fazie grupowej.

Faworyci natomiast praktycznie w komplecie zameldowali się w fazie ćwierćfinałowej. Wysoką dyspozycję potwierdzili obrońcy tytułu, Nowozelandczycy. Dobrze prezentowali się także Anglicy, którzy chcą wreszcie ponownie wywalczyć Puchar Webba Ellisa dla północnej półkuli. Bez porażki w ¼ zameldowali się także wspomniani już wcześniej Japończycy i Walijczycy. Z drugiej miejsc prawo dalszej gry wywalczyły również reprezentacje Irlandii, RPA, Francji i Australii. Dla tych drużyn prawdziwa rywalizacja zaczyna się dopiero teraz, dlatego też trudno ocenić właściwy potencjał poszczególnych ekip na podstawie spotkań grupowych. Niektóre z nich, grając z wyraźnie słabszymi rywalami, wypełniają jedynie minimum przyzwoitości wygrywając z punktem bonusowym, fajerwerki zostawiając natomiast na trudniejszych przeciwników.

Historyczny turniej

Rywalizacja na japońskich boiskach zapisze się na kartach historii z kilku powodów. Premierowym jest już wspomniany awans gospodarzy do ćwierćfinału kosztem Szkocji. Innym są pierwsze w historii odwołane spotkania. Światowa federacja została do tego zmuszona przez zbliżający się do wysp tajfun Hagibis. Ostatecznie nie odbyły się trzy mecze ostatniej kolejki: Nowej Zelandii z Włochami, Anglii z Francją i Kanady z Namibią. Zgodnie z regulaminem turnieju zostały one uznane za remisy 0 do 0. Szczęściem w nieszczęściu jest to, że wyniki tych pojedynków nie decydowały o pozostaniu w walce o końcowy triumf. Najbardziej zawiedzeni mogli być Francuzi, którym ewentualne zwycięstwo nad Anglią dałoby awans z pierwszego miejsca. Inny rodzaj rozczarowania było można odczuć wśród Włochów. Dla dwóch legend tamtejszej reprezentacji, Sergio Parisse i Leonardo Ghiraldiniego, mecz przeciwko „All Blacks” miał być ostatnim występem na Pucharze Świata. Parisse, pełniący funkcję kapitana Italii, nie krył oburzenia, stwierdzając, że gdyby Nowa Zelandia potrzebowała zwycięstwa, to pojedynek by się odbył. Nie była to jedyna teoria spiskowa dotycząca tej decyzji World Rugby. Patrząc jednak na zniszczenia, które spowodował Hagibis, była ona słuszna. Zarzutem, który można kierować w stronę światowej federacji to ten dotyczący braku alternatywy. Najlepiej zachowali się w zaistniałej sytuacji reprezentanci Kanady. Po odwołaniu ich starcia z Namibią zdecydowali się pomóc mieszkańcom Kamaishi w usuwaniu skutków żywiołu.

Faza finałowa dziewiątego Pucharu Świata zapowiada się fascynująco. Każda z drużyn może się pokusić o końcowy triumf. Oczywiście zwycięstwo Japonii byłoby gigantyczną sensacją, jednak gospodarze wszystko mogą, a nic nie muszą. W ćwierćfinale zagrają z RPA, którą pokonali cztery lata temu w Anglii. Od tamtego meczu rozpoczęła się piękna historia japońskiego rugby, która trwa do dzisiaj. Problem z przełamaniem swojego fatum będą mieli Irlandczycy. Ekipa z Zielonej Wyspy jeszcze nigdy nie awansowała do półfinału, niezależnie od tego, jak mocny miała skład. Tym razem na ich drodze staną Nowa Zelandia, która ma ogromną szansę zdobycia trzeciego trofeum z rzędu. Tym, czym „All Blacks” straszą rywali, jest niesamowita głębia składu. W dwóch pozostałych starciach tej fazy zmierzą się Anglicy z Australijczykami i Walijczycy z Francuzami. Wydaje się, że w tych pojedynkach faworytami będą drużyny z Wysp Brytyjskich. Zarówno „Wallabies”, jak i „Trójkolorowi” są w stanie zaskoczyć. Ćwierćfinały zostaną rozegrane w najbliższy weekend.

Rafał WANDZIOCH