Najbardziej szalony z Klaunów?

Źródło: filmweb.pl

Warner Bros zamiast reanimować filmowe uniwersum DC postanowiło parę spraw przemyśleć. Podchodząc do postaci Jokera, komiksowego geniusza zbrodni – nie atakować fantastycznymi obrazkami, a stworzyć raczej historię mroczną i na tyle osobistą, że wręcz kameralną. I wiecie co? Chwała im za to.

Zaskoczenie z finalnego efektu jest jeszcze większe, jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, że za kamerą stanął Todd Phillips, znany raczej z lżejszego kina (trylogia „Kac Vegas”). Jednak po kolei: „Joker” opowiada historię Arthura Flecka, człowieka z zaburzeniami psychicznymi, który pragnie zostać komikiem, występować na dużych scenach i bawić publikę. Nie potrafi jednak odnaleźć się w społeczeństwie, co daje mieszankę wybuchową. Jak powiedział bohater w jednej ze scen: „co powstaje z połączenia człowieka z zaburzeniami ze społecznością, która go nie akceptuje?”.

„Don’t forget to smile”

Urok „Jokera” kwitnie już od pierwszej sceny. Oto mamy Arthura, malującego się przed lustrem. Przygotowuje się do występu jako klaun. Przyglądając się swojemu odbiciu, naciąga sobie palcami usta z dużą siłą, by stworzyć jak najszerszy uśmiech. Jednocześnie po jego policzku spływa łza rozmazująca makijaż. To w tym miejscu rodzi się szaleństwo. W zmieszczeniu na jednej płaszczyźnie płaczu i śmiechu, grozy i komedii. W atakach chichotu Jokera (podobno spowodowanych chorobą neurologiczną), które przychodzą w bardzo nieodpowiednich momentach. W grotesce i uczuciu niepokoju.

Rozchwianie buduje jeszcze więcej elementów. Wynika z nawarstwiającej się niepewności. Z pytania, na ile śmiech Arthura jest elementem występu, a na ile faktyczną częścią jego natury. Z kwestionowania niektórych przeżyć bohatera i jego pochodzenia. W końcu – z muzyki, raz to budującej atmosferę drapiącymi, nerwowymi pociągnięciami smyczków, innym razem – zawodzącej smutno.

Bo tak, „Joker” to nie tylko szaleństwo Arthura. To także poczucie beznadziei i rozgoryczenia społeczeństwem za oknem. W Gotham City panuje brud. Z telewizji sączą się wiadomości o narastającej fali śmieci i szczurów. Główny bohater już na początku filmu, pracując na ulicy, zostaje pobity. Komik mieszka w mikroskopijnym mieszkaniu razem z mamą, która raz po raz pisze listy do miejscowego magnata, Thomasa Wayne’a (u którego kiedyś pracowała), mając nadzieję, że poprawi warunki ich życia. Ten jednak pozostaje głuchy na wołania. Nawet psycholog mężczyzny, czyli osoba, która mogłaby załatać jego chory i rozgoryczony umysł, nie pomaga.

Żal znajduje ujście w narastającym napięciu społecznym pomiędzy biednymi i bogatymi, co tworzy całkiem anarchistyczny obrazek. I tu łyżka dziegciu. Wątek ten został nazbyt przekoloryzowany.

Film zdaje się eksponować brzydotę, bijącą chociażby z pokrzywionej i rachitycznej postury głównego bohatera. Widzę w tym niejako celowe odwrócenie dogmatu uniwersum DC (z którego, przypomnijmy, pierwotnie postać Jokera pochodzi). W końcu, w świecie tym pełno jest herosów o perfekcyjnie wyrzeźbionych ciałach i szlachetnych rysach. Wychudzony Arthur ze swoim uśmiechem pokazuje całemu temu trendowi środkowy palec.

A skoro mowa o posturze Jokera, żal nie wspomnieć słowem o grze aktorskiej Joaquin’a Phoenix’a, który wcielił się w postać Arthura. Aktor schudł ponad dwadzieścia kilo do roli i – trzeba to podkreślić – zarówno popisowy śmiech Jokera jak i jego „natchniony” taniec opanował do perfekcji.

Kto się śmieje ostatni?

Tak jak niegdyś w jednej z recenzji „Whiplasha” wyczytałem, że głównym bohaterem filmu jest muzyka, tak tutaj można powiedzieć, że jest nim śmiech. Prawdopodobnie nie ma ani jednej sceny bez niego. Zawsze wybrzmiewa lub towarzyszy kolejnym sytuacjom w postaci dominującego, chorobliwego chichotu Arthura czy też z komediowych seansów w telewizorze.

Ponadto, śmiech w „Jokerze” wykracza nieco poza sam film. Z niektórych wyczynów klauna śmiały się osoby na sali a wraz z nimi ja. Część tych scen była wyraźnie groteskowa, przez co – mając delikatne wrażenie, że śmiejemy się w nieodpowiednim momencie –  poczułem, że może to właśnie ma widzów zespolić z filmem, wzmocnić uczucie dziwności, które twórcy chcieli zawrzeć.

„Im bardziej starałem się wniknąć w jego motywację, tym głębiej wchodziłem w obszar jakiegoś kompletnego szaleństwa, z dala od jakichkolwiek racjonalnych posunięć i decyzji. Jego działania po prostu przekraczały moje możliwości pojmowania. Dlatego ani razu na planie nie miałem poczucia, że udało mi się zrozumieć, kim naprawdę jest Joker” – możemy przeczytać w rozmowie z Joaquinem Phoenixem na film.wp.pl. Prawdopodobnie to właśnie za tym brakiem racjonalności, który towarzyszył bohaterowi w komiksach od początku, idzie duża fascynacja tą postacią. Dobrze, że postanowiono poświęcić jej pełnometrażowy film, fantastycznie – że szaleństwo Klauna oddano w taki, a nie inny sposób.

Jakub SZUSTAKOWSKI