Marzenie o mistrzostwie

Źródło: nexus.leagueoflegends.com

Francja, Paryż. Wypełniony tysiącami ludzi stadion oraz miliony przed ekranami. Dwie drużyny ścierające się ze sobą o potężne trofeum i sławę, pretendenci do tytułu mistrzów z całego świata. To zaszczyt zarezerwowany tylko dla najlepszych. A wśród nich – Polak.

Choć świat esportu dla wielu ciągle pozostaje tajemnicą, niezaprzeczalnym faktem jest, że nieustannie zdobywa ogromną popularność. Od pierwszych turniejów organizowanych podczas skromnych konwentów lata temu wiele się zmieniło. Dziś są to organizowane z rozmachem wydarzenia przyciągające tłumy. Należą do nich coroczne Mistrzostwa Świata w League of Legends, jednej z najbardziej popularnych gier na świecie. Co zaoferowały w tym roku?

Europa ponownie w szrankach

Po długich i zażartych starciach regionalnych oraz wstępnych eliminacjach, 10 listopada w końcu nadszedł czas upragnionych finałów. Tegoroczne rozgrywki miały miejsce w trzech europejskich stolicach: Berlinie, Madrycie i Paryżu. Na wielkiej scenie paryskiej AccorHotels Arena spotkały się drużyny z Europy oraz Chin – G2 Esports kontra FunPlus Phoenix. Ostatni raz europejski zespół dotarł tak daleko podczas pierwszych Mistrzostw Świata w 2011, zdobywając główną wygraną; kolejne lata mijały pod znakiem hegemonii Korei Południowej. Tym razem pośród pięciu graczy pierwszego z ugrupowań znalazł się Marcin Jankos Jankowski, Polak odnoszący liczne sukcesy i weteran esportowej sceny. Jego marzenie o dotarciu do ścisłego finału w końcu się spełniło. Teraz pozostało już tylko go wygrać.

Nie tylko gra

Doświadczenie z minionych lat pokazuje, że Mistrzostwa to nie tylko sama gra – to przede wszystkim wspaniałe widowisko, które kusi wieloma niespodziankami. Tym razem ceremonię rozpoczął występ Valerie Broussard i jej Awaken, które w styczniu tego roku razem z zapierającą dech w piersiach animacją skradło serca fanów. O wiele bardziej wyczekiwaną atrakcją był jednak występ grupy True Damage – hip-hopowego zespołu z udziałem profesjonalnych wokalistów utworzonego specjalnie na potrzeby gry. Jest on kontynuacją zeszłorocznego girlsbandu K/DA, który w wielkim stylu podbił internet k-popowym brzmieniem POP/STARS (wyświetlenia na YouTubie sięgnęły 280 milionów). Na chwilę obecną True Damage oraz ich utwór GIANTS nie zdołały jednak zdetronizować poprzedniczek. Muzyczną część zwieńczyły Cailin Russo i Chrissy Costanza wykonaniem piosenki Phoenix, hymnu tegorocznych finałów. Całość opatrzona była pięknymi efektami specjalnymi oraz wizualnymi, śmiało zacierającymi granicę między światem wirtualnym a rzeczywistym.

Sprostać legendzie

Tak jak co roku gra miała zostać rozstrzygnięta w serii meczów do trzech wygranych. Wśród prowadzących, reporterów oraz graczy panowało powszechne przekonanie, że europejska drużyna wygra bezprecedensowo. Niejednokrotnie udowodniła już w końcu na co ją stać oraz jak realnym zagrożeniem jest dla przeciwnika. Nikt nie spodziewał się tego, co nastąpiło potem.

Pierwszy mecz był pokazem zaciętej, profesjonalnej gry. Mimo drobnych potknięć na początku G2 nie odstępowało przeciwnika, jednocześnie nie potrafiąc wyjść na prowadzenie. Z czasem przewaga zaczęła rosnąć coraz bardziej, aż stała się zbyt duża. Zwycięstwo wkrótce należało do Chińczyków. Kolejne starcie nie przyniosło poprawy. Wręcz przeciwnie – cios spadł szybko i precyzyjnie, nie zostawiając możliwości obrony. Europejscy zawodnicy grali tak, jak im zagrano. Być może było to przykre następstwo pierwszej przegranej, która zachwiała pewnością siebie graczy? Kruchą nadzieję zdawał się przywrócić z początku trzeci mecz. G2 rozpoczęło grę agresywnie i pewnie siebie, nie dając FPX czasu na zastanowienie się. Wigor i stanowczość zniknęły jednak równie szybko, jak się pojawiły. Tym razem drobne błędy okazały się być zbyt kluczowe i wraz z upływem półgodzinnej gry nowi mistrzowie świata zostali wyłonieni. Chiny po raz drugi stanęły na podium.

Powrót na tarczy

Trudno zrozumieć jest wynik tego starcia. Europejska drużyna, w której tak wielu pokładało nadzieje, zupełnie nie potrafiła się odnaleźć. Gracze nie byli skoordynowani jak zwykle, popełniali strategiczne błędy i nie nadążali za przeciwnikiem. Zbytnia pewność siebie po serii wygranych również mogła okazać się przeszkodą. Podczas wywiadu po ceremonii wręczenia pucharu, jeden z graczy FunPlus Phoenix, Lin Lwx Wei-Xiang, oznajmił beznamiętnie na scenie: Nie uważam, byśmy zagrali specjalnie dobrze – to nasi przeciwnicy nie zagrali w ogóle. W bolesnym stwierdzeniu nie było złośliwości.

Marzenie o tytule mistrzów, legendarny puchar i nagroda w wysokości 2.5 miliona dolarów raz jeszcze nie znalazły się w rękach europejskiej drużyny. Mimo to z mediów społecznościowych graczy G2 możemy dowiedzieć się, że nie składają jeszcze broni. Kolejny rok będzie dla nich prawdziwym sprawdzianem i szansą na udowodnienie, czy zasłużyli na bycie najlepszymi.

Robert PŁACHTA