Baran czy Ryba? – wywiad z Dariuszem Baranowskim część 4

Młody kolarz zginął tragicznie w Polsce.
Bjorg Lambrecht / PAP/EPA / DANIEL KOPATSCH

Dariusz Baranowski to jeden z najlepszych polskich kolarzy. Znany w zawodowym peletonie pod pseudonimem „Ryba”, który na jednym z pierwszych treningów nadali mu starsi koledzy z Górnika Wałbrzych. W rozmowie z Julią Jurek opowiada o początkach kariery kolarza, męża i komentatora sportowego. Podsumowuje kończący się sezon oraz analizuje przyszłość polskiego kolarstwa.

To co w tym roku wydarzyło się na Tour de Pologne na pewno Pana, jako byłego kolarza ścigającego się przez lata w światowym peletonie, mocno poruszyło. Czy powróciły wtedy do Pana wspomnienia dramatycznego wypadku kolegi z drużyny – Alberto Contadora z 2004 r.?

Śmierć Bjorga Lambrechta bardzo mnie poruszyła. Każdy kolarz wiele razy się przewraca podczas swojej kariery. Są wypadki groźniejsze i te mniej niebezpieczne, po których zawodnik się szybko podnosi i jedzie dalej. Miałem kilka niepokojących upadków, kiedy trafiałem do szpitala. Wtedy powróciły myśli, że tyle kraks się przeżyło. To są bardzo smutne chwile.

Komentowałem w Eurosporcie TdP i etap zneutralizowany, gdy kolarze jechali, by dodać hołd Belgowi. Pedałowali bardzo wolno, drużyny wymieniały się na prowadzeniu. Myślę, że to był dla mnie najtrudniejszy etap do skomentowania na przestrzeni wszystkich lat. Inaczej komentuje się odcinki, jak są emocje i adrenalina. Żyje się tym wyścigiem.

Komentując etap ku czci Bjorga Lambrechta, wiele razy głos mi się łamał. Momentami nie byłem w stanie nic powiedzieć, trzeba było wyłączyć mikrofon i przemilczeć. Dać sobie chwilę i dojść do siebie. Był to etap najtrudniejszy i bardzo wzruszający. Na pewno nigdy tego nie zapomnę.

Remco Evenepoel to niewątpliwie objawianie tego sezonu. W pięknym stylu wygrał klasyk San Sebastian. Podczas Mistrzostw Świata nie zapomniał, gdzie jest jego miejsce w reprezentacji i po kraksie pomógł liderowi narodowej drużyny Belgii. Czy myśli Pan, że w przyszłym sezonie jego gwiazda rozbłyśnie jeszcze jaśniej?

Remco to wspaniały kolarz. W kategorii juniora w zasadzie nie miał sobie równych. Nikt nie dorównywał do jego poziomu. Wygrywał wszystko. Przeszedł od razu do Wold Tourowej drużyny. Podczas Mistrzostw Świata nie jechał w kategorii młodzieżowej, tylko od razu w seniorach. W „czasówce” zajął drugie miejsce. W wyścigu ze startu wspólnego pokazał, jakiej klasy jest zawodnikiem. Gdy Philippe Gilbert się przewrócił, Remco od razu się zatrzymał. Mógł jechać dalej, bo on w tej kraksie nie uczestniczył. Jednak został przy swoim liderze i później pracował, ile mógł, by dowieźć Gilberta do peletonu. To się nie udało i obaj musieli się wycofać. Nie było szans na dogonienie głównej grupy. Potrafi wygrywać, ale wie, kiedy trzeba pomagać i jak pomaga, to na 100%. Na pewno mistrzem świata zostanie nie raz, nie dwa. Będzie kolarzem na wyścigi jednodniowe, klasyczne. Może już w przyszłym roku powalczy o zwycięstwo.

Fakt, że do mety podczas Mistrzostw Świata dojechało tylko 46 kolarzy z ponad 200 startujących jest dość przygnębiający. Czy uważa Pan, że mimo panujących podczas wyścigu bardzo trudnych warunków atmosferycznych, zejście z trasy tak dużej liczby zawodników to wyłącznie przejaw troski o dobro i zdrowie kolarzy czy może bardziej wyraz niesportowej postawy?

To są Mistrzostwa Świata. Warunki pogodowe były fatalne. Było strasznie zimno. Wielu kolarzy nie to, że chciało się wycofać, a po porostu „zamarzło”. Nawet Alejandro Valverde, który bronił tytułu mistrza świata, tak doświadczony kolarz, zszedł z trasy. Nie był w stanie dalej jechać, tak było mu zimno. Zawodnicy w takich warunkach nie byli w stanie przejechać tak długiego dystansu. I siłą rzeczy musieli się wycofać. To jest jeden wyścig, to są MŚ. A zdrowie jest najważniejsze. Nie kończy się życie na jednych mistrzostwach. Każdy, czując, co się dzieje z jego organizmem, i, że jedzie pięć minut za główną grupą, wiedział, że nie ma sensu jechać dalej. Nie było sensu jechać tylko „na ukończenie”, bo to są Mistrzostwa Świata, jadą najlepsi i liczy się tylko to, kto wygra, a nie – kto dojedzie do mety. Ja w tym nie widzę problemu ani złej woli.

Zdobycie tęczowej koszulki przez Madsa Pedersena to ogromna niespodzianka. Duńczyk nie był wymieniany w gronie faworytów. Czy sądzi Pan, że w kolejnym sezonie nowy Mistrz Świata włączy się do walki o najwyższe cele i osiągnie kolejne sukcesy, czy jednak okaże się królem jednego wyścigu?

Myślę że Duńczyk nie będzie jakimś „Kanibalem”, mówiąc po kolarsku, wygrywającym wiele wyścigów. Zaznaczy swoją pozycję w peletonie na kilku wyścigach. Już był drugi na słynnej Flandrii – rok temu przegrał tylko z Niki Terpstrą. Miał kilka bardzo dobrych wyścigów, w których pokazał, że dysponuje niesamowitą mocą. Jest to kolarz silny, solidny i nadal młody. Myślę, że parę razy w sezonie zaakcentuje swoją obecność. To, że wygrał mistrzostwo świata, to już wiele znaczy. Nie był to przypadek. Na wyścigach jednodniowych, klasycznych, w przyszłym sezonie tęczowa koszulka będzie godnie reprezentowana.

Który z tegorocznych transferów był dla Pana najciekawszy? Czy zmiany w składzie ekipy CCC będą dużym wzmocnieniem w 2020 roku?

Rozczarował mnie zespół Movistar, z którego odeszli wszyscy najlepsi kolarze. Został tylko Alejandro Valverde. Przychodzi Enric Mas, ale odejście Landy, Quintana i Carapaza to dla mnie rozczarowanie. Zacząłem od rozczarowań, bo cztery lata jeździłem w tej drużynie. Teraz się tylko sponsor zmienił, ale dyrekcja nadal ta sama.

Na pewno nieustanie wzmacnia się Team Ineos, który ściąga najlepszych kolarzy, kiedy tylko może. Przejście Toma Dumoulin do Jumbo-Visma to ciekawe posunięcie. Ta ekipa w tym sezonie pokazała, że jest bardzo mocna, a w przyszłym będzie jeszcze mocniejsza. Jeśli Dumoulin dojdzie do pełnej formy po kontuzji, to może wiele zdobyć dla holenderskiej drużyny.

Oczywiście transfery do CCC są bardzo interesujące. Przychodzi Trentin, Zakarin i Masnada. Są to kolarze z wysokiej półki, którzy wraz z pozostałymi zawodnikami będą godnie reprezentować pomarańczowe barwy.

Po rezygnacji Michała Kwiatkowskiego ze startu w Mistrzostwach Świata pojawiło się wiele negatywnych komentarzy. Czy Pana zdaniem decyzja polskiego kolarza była słuszna?

Jak najbardziej. Słuszna również była długa przerwa po TdF, bo zmęczenie było naprawdę duże. Nie tylko związane z trudami sezonu 2019, ale nagromadzone przez dwa lata. Już w zeszłym roku, gdy Michał pojechał na Vuelte po francuskim Wielkim Tourze, było to sporym przepracowaniem. W zimie też dużo trenował. Wiosnę również miał bardzo mocną, zajął trzecie miejsce w wyścigu Mediolan-San Remo. To dobry wynik, patrząc na wykonaną wcześniej pracę. Żeby w tej imprezie stanąć na podium, trzeba być naprawdę w dobrej formie. Po trudnej wiośnie i wielu startach powinien odpocząć przed Tour de France. Michał jest jednak na tyle ambitnym kolarzem, który nie potrafi odpuścić, tylko cały czas trenuje jeszcze więcej. Pojechał na TdF już z dużą liczbą przejechanych kilometrów, nie do końca wypoczęty, a przed takim wyścigiem trzeba odpocząć, żeby mieć siłę. Już po pierwszych płaskich etapach, gdzie Michał pracował dość dużo. A to jest wbrew pozorom bardzo trudna praca, nawet może trudniejsza niż w górach. Z dnia na dzień zmęczenie narastało i na podjazdach nie był w stanie pomóc swoim liderom. Po Tour de France był „zajechany”. Dobrze, że zrobił taką solidną przerwę, bo to tylko może zaprocentować w kolejnym roku. Nie był już wstanie wrócić do wysokiej formy na Mistrzostwa Świata, więc lepiej było zwolnić miejsce dla kogoś innego. Uważam, że to dobra decyzja. W przyszłym sezonie zobaczymy go w formie, z jakiej go znamy.

Rafał Majka i Michał Kwiatkowski to aktualnie najlepsi polscy kolarze. Czy według Pana miejsce, w którym aktualnie się znajdują lub znajdowali jakiś czas temu, to wszystko, na co ich stać? A może przyszłych mistrzów widzi Pan w osobach innych polskich zawodników?

Myślę, że ani Michał, ani Rafał nie powiedzieli ostatniego słowa. Jestem przekonany, że Michał podczas wyścigów jednodniowych pokaże swoją klasę. Rafał Majka w tym roku zajął szóste miejsce w Giro d’Italia i w Vuelceie, dwukrotnie w jednym roku znajdując się w czołowej dziesiątce największych imprez kolarskich na świecie. Te wyniki pokazują, jak świetnym jest kolarzem. Myślę, że Rafał ma w przyszłości szansę powalczyć o podium. Dlaczego nie? Jeżeli okoliczności będą sprzyjać, bo forma jest wysoka. Zarówno ze strony Rafała, jak i Michała, możemy liczyć na dobre starty.

Natomiast, jeśli chodzi o młodzież, to liczę na walkę Szymona Sajnoka podczas sprinterskich finiszów. Nie mieliśmy takiego klasycznego sprintera, który walczyłby na płaskich finiszach z najszybszymi kolarzami świata. Na Vuelcie pokazał, na co go stać, zajmując trzecie miejsce w Madrycie. Na wcześniejszych etapach również, kiedy meldował się w czołówce. Liczę na Rafała i Michała, których znamy, i na Szymona na płaskich odcinkach.

Nie chciałabym negatywnie kończyć naszej rozmowy, ale w perspektywie informacji, które w ostatnim czasie pojawiają się w mediach, trudno przemilczeć sytuację Polskiego Związku Kolarskiego. Czy według Pana jest jeszcze szansa na ratunek dla PZKol?

Oczywiście! Nie wyobrażam sobie, że z tej sytuacji się polskie kolarstwo nie podniesie. Sytuacja nie jest najlepsza, ale wierzę w to, że wszyscy dojdą do porozumienia, że nie będzie walk między sobą. Spory różnych ludzi i ugrupowań doprowadziły do rozbicia w PZKol. Mam nadzieję, że uda się dojść do konsensusu i zakończyć wszelkie pojedynki.

Jestem pewien, że powoli, małymi krokami związek wyjdzie na prostą. Ale przede wszystkim będzie szkolił młodzież, która na tych kłopotach ucierpiała najbardziej. Kolarze, którzy jeżdżą w grupach zawodowych, nie odczuli tego, ich to nie dotyczy. Najbardziej ucierpiało kształcenie młodzieżowców, juniorów, a za kilka lat będziemy ich potrzebować. Im szybciej sytuacja związku się ustabilizuje, tym lepiej dla młodzieży, którą trzeba szkolić. A za tym stoi dobrze funkcjonująca federacja kolarska.

rozmawiała JULIA JUREK