Jak trwoga, to do boga!

Ibrahimović po kilku latach wrócił do Milanu. (źródło: sport.pl, AP Photo, Antonio Calanni)

W 2010 roku strzelając 14 bramek w 29 meczach, poprowadził swoją drużynę do upragnionego mistrzostwa. W kolejnym sezonie jego indywidualne osiągnięcia były jeszcze bardziej spektakularne. Dwa lata po debiucie w barwach A.C. Milanu jego przygoda, ze względu na finansowe problemy potentata z San Siro, dobiegła końca. Dziś samozwańczy bóg futbolu wraca do miejsca, w którym dekadę temu wznosił się na wyżyny sportowego Olimpu. Zlatan Ibrahimović ma być zbawcą czerwono-czarnej części Mediolanu.

Wielkie nadzieje

Poniedziałkowe starcie z Sampdorią Genua miało być dla kibiców Rossoneri nawiązaniem do pięknej historii. Powrót Szweda na stadion San Siro przyciągnął ponad 60 tysięcy głodnych wygranej widzów. Forma Milanu w ostatnich sezonach pozostawia wiele do życzenia i pomimo ciągłych zapowiedzi rewolucji zawodnicy przybywający do Mediolanu nie spełniają pokładanych w nich nadziei. Inaczej ma być w przypadku Zlatana. Mecz z Sampdorią główny bohater zaczął jednak na ławce. W pierwszym składzie wystąpił za to Krzysztof Piątek, który dwoił się i troił w ofensywie, aby stworzyć zagrożenie pod bramką przeciwnika. Jego starania nie przyniosły oczekiwanych rezultatów między innymi za sprawą dwóch innych reprezentantów Polski, którzy efektywnie bronili dostępu do swojej bramki. Bereszyński i Linetty byli najmocniejszymi ogniwami Sampdorii. Pierwsza połowa meczu zakończyła się bezbramkowym remisem.

Wielkie rozczarowanie

Początek drugiej części spotkania dał do zrozumienia, że potrzebne są zmiany. Do rozgrzewki ruszyli przedstawiciele obu drużyn. Wśród nich znalazł się również wysoki zawodnik z ekscentryczną fryzurą. Zlatan został wprowadzony na boisko w 55. minucie, zastępując na nim Krzysztofa Piątka. Kibice w fanatycznej euforii podnieśli się z miejsc i przywitali starego idola w sposób niespotykany na większości stadionów. Szwed ruszył z przytupem i entuzjastycznie motywował swoich kolegów do celnych zagrań. Tych jednak było jak na lekarstwo. Duet skrzydłowych Suso-Calhanoglu ze swoją kiepską dyspozycją w tym sezonie nie pozwala zespołowi marzyć o sukcesach. Pozytywem spotkania z Sampdorią była natomiast postawa obrońcy Theo Hernándeza, który ofensywnymi rajdami raz za razem szukał gry chociażby ze Zlatanem. Do ostatniej minuty meczu żadna z drużyn nie umieściła piłki w siatce. Sfrustrowani kibice opuszczający stadion wygwizdali swoich zawodników.

Z kim zdobywać punkty, jeśli nie z Sampdorią? W tym sezonie jest ona zespołem wyjątkowo słabym. Jeżeli jednak zawodnicy Milanu nie są w stanie strzelić gola na własnym stadionie ekipie, która traci je hurtowo, oznacza to, że Zlatanowi może być niełatwo nawiązać do pięknej historii sprzed lat. Do tego będzie potrzebował kompanów, którzy jak niegdyś legendarni Ronaldinho i Robinho, wspomogą go w walce o najwyższe cele. A o to może być w czerwono-czarnej części Mediolanu niesamowicie trudno.

Maciej JARMOLIŃSKI