Nie każdy bohater nosi pelerynę. Patrick Boyle

Pożary trawiące Australię to absolutnie najtragiczniejsze wydarzenie ostatnich tygodni. Bezpowrotnie utracona flora, fauna, miliony martwych stworzeń. W dodatku brak jakichkolwiek szans na poprawę – pogoda nie jest łaskawa. Spośród wielu wątków tej tragedii znaleźć można historię, która chwyta za serce w pozytywnym tego zwrotu znaczeniu. To historia Patricka Boyle’a.

Każdy, kogo choć trochę interesuje los i przyszłość naszej planety powinien w ostatnich tygodniach na bieżąco monitorować sytuację w Australii. W całym kraju szaleje ponad 100 pożarów, które jak dotąd pochłonęły ponad pięć milionów hektarów ziemi. Prognozy nie są zbyt optymistyczne – temperatury wciąż mają przekraczać 40 stopni, dodatkowo wiatr nie pomaga strażakom w akcjach ratunkowych. Naukowcy z Uniwersytetu w Sidney oszacowali, że Australia mogła bezpowrotnie stracić już kilka gatunków flory i fauny. Jakby tego było mało – wskutek pożarów śmierć poniosło już ponad 480 milionów zwierząt. Wśród zabitych szacunkowo znajduje się około 8000 koali. Koali, których populacja w objętym pożarami rejonie wynosiła 28 tysięcy. By pomóc w ratowaniu koali, na stronie Gofundme utworzono zbiórkę dla szpitala, w której od września zebrano ponad 1,6 mln funtów. Pomagać fizycznie starają się także zwykli ludzie – tacy jak Patrick Boyle.

Zdjęcie 22-latka, trzymającego zawiniętą w koc koalę w ostatnich dniach viralowo obiegło internet. Młody mężczyzna w Nowy Rok na własną rękę wkroczył do zwęglonego lasu eukaliptusowego w Mallacotta – małym miasteczku w stanie Victoria. Postanowił pomóc dzikiej przyrodzie i samodzielnie uratować koale oraz inne zwierzęta potrzebujące pomocy. Jak dotąd udało mu się ocalić dziesięć torbaczy. Niestety, niemal drugie tyle było martwe. Boyle zabiera odnalezione stworzenia do schronisk dla dzikich zwierząt, gdzie te mają szanse na rekonwalescencje, a w przyszłości – powrót do pełnej sprawności i życia w naturalnym środowisku. Bez tej pomocy zapewne podzieliłyby los 8000 przedstawicieli swojego gatunku. Bohater prosi także o pomoc okolicznych mieszkańców – jego zdaniem przygarnięcie do swojego ogrodu czy garażu uciekającego przed ogniem dzikiego zwierzęcia może uratować mu życie. Ze smutkiem dodaje jednak, że w trakcie swej niebezpiecznej misji mija wiele już nieżyjących zwierząt, którym nikt nie zdążył pomóc. Płomienie pojawiają się tak szybko, że wiele z nich nie ma szans na ratunek.

Co ciekawe, na co dzień sam Boyle jest… myśliwym. Zawodowo zajmuje się więc zabijaniem zwierząt. Łowcy są jednak dla Australijczyków niezbędni – kangury, które dla nas są słodkimi zwierzątkami, przez mieszkańców traktowane są jak najwięksi szkodnicy. Niszczenie upraw, ogrodów, aut, stwarzanie niebezpieczeństw na drogach po zmroku to codzienność. Patrick podkreśla jednak, że stara się ograniczać odstrzał do niezbędnego minimum, a w obecnej sytuacji to właśnie na pomoc myśliwych, leśników czy rolników zwierzęta mogą liczyć najbardziej.

W rozmowie z portalem stuff.co.nz bohaterski Australijczyk mówi: Ludzie szybko mówią o kwestiach środowiskowych, ale tak naprawdę nie zrobili nic, aby spowodować zmiany.Jestem łowcą – jedną z ostatnich osób, od których te zwierzęta mogłoby oczekiwać pomocy. Jednak tylko tacy jak ja podejmują realne działania dla ratowania tych stworzeń. Namawia też do wspierania schronisk, do których trafiają uratowane przez niego koale – To miejsce jest otoczone koalami i innymi dzikimi zwierzętami, czy to salon, czy ogród. Mają bardzo mało zasobów, więc każda pomoc, którą ludzie mogą udzielić, jest świetna i bardzo pomocna.

Co pokazuje nam przypadek Patricka Boyle’a? Z jednej strony – wlewa trochę radości w nasze zrozpaczone serca. Pokazuje, że w obliczu tak wielkiej tragedii są jeszcze ludzie, którzy potrafią przełożyć dobro i życie zwierząt ponad swoje codzienne sprawy. Bezinteresownie, tylko po to, aby choć trochę pomóc tym bezbronnym istotom. Z drugiej strony – pokazuje bezczynność władz Australii czy organizacji ekologicznych, których nie ma wtedy, kiedy są naprawdę potrzebne. Obie te grupy powinny się teraz wstydzić, patrząc na to jaką robotę robi za nich zwykły człowiek. Albo nie, niech nie czerwienią się ze wstydu. Niech po prostu przestaną głosić puste slogany i realnie pomogą w ratowaniu zwierząt. Tak będzie lepiej. Dla wszystkich.

Kacper BAGROWSKI