„Urbi et Orbi” Papieża Franciszka, a kryzys w Polsce

Zachęcam wszystkich niosących odpowiedzialność polityczną do aktywnej pracy na rzecz wspólnego dobra obywateli, zapewniając niezbędne środki i narzędzia umożliwiające wszystkim prowadzenie godnego życia i gdy okoliczności na to pozwolą, wznowienie zwykłych codziennych działań – mówił Papież Franciszek w tegorocznym orędziu wielkanocnym.

I jak idzie praca naszego rządu na rzecz wspólnego dobra obywateli? Nijak, bo nadal mamy kryzys. Ci, którzy nie zgadzają się z tą tezą i nazywają ją wyolbrzymieniem – za długo żyli w takich warunkach, by to dostrzec. To prawda, żyjemy w kryzysie. Musimy zacząć nazywać rzeczy po imieniu. Inaczej nie będziemy w stanie zmienić naszej sytuacji. Sam papież zdaje sobie z tego sprawę i podkreśla, że Unia Europejska stoi dziś „przed epokowym wyzwaniem”, od którego zależeć będzie przyszłość całego świata.

Wspomina również o dowodach solidarności i uciekaniu się do rozwiązań innowacyjnych. Jeśli zakazywanie spacerów po lesie i jednoczesne powtarzanie, że wybory się odbędą jest jednym z takich rozwiązań – to gratuluję.

No cóż, nie ma co narzekać. W końcu „za komuny było jednak gorzej”, a nasz premier Morawiecki ogłosił, że 20 kwietnia rozpocznie się faza luzowania regulacji. I faktycznie się zaczęło.

Infekcja (bez)nadziei

Dobra Nowina, przekazywana „z serca do serca”, miała napawać radością. Niestety, nie stała się magicznym zaklęciem, które rozwiązałoby wszystkie nasze problemy. Wielkanoc okazała się nie tylko okresem samotności, ale i bolesną mieszaniną gniewu z bezsilnością.

– Nie jest to czas na podziały – głosi papież i choć mówi do wszystkich, wydawać by się mogło, że kieruje te słowa właśnie do nas.

Polskie społeczeństwo dawno nie zmagało się z tyloma poważnymi problemami na raz. Jednym z nich jest projekt Kai Godek, który ma na celu zaostrzyć prawo aborcyjne. Chodzi o zakaz aborcji w sytuacji, w której wyniki badań prenatalnych wskazywałyby na upośledzenie płodu lub chorobę zagrażającą życiu. Według projektu za podobny czyn grozi kara ograniczenia wolności do pięciu lat.

Hipokryzja, goni hipokryzję

Czytanie projektów obywatelskich w Sejmie, gdy panuje epidemia budzi kontrowersję. Oczywiście nie tak dużą jak tegoroczne obchody katastrofy smoleńskiej, kiedy to Jarosław Kaczyński wybrał się ze swoją świtą, by złożyć wieńce pod pomnikami ofiar katastrofy. Żaden z polityków nie zachował zalecanej odległości i nie był też wyposażony w rękawiczki czy maseczki ochronne.

Maseczki ochronne to już całkiem inna bajka. Mianowicie, rząd ogłosił obowiązek noszenia maseczek w przestrzeni publicznej. Choć Światowa Organizacja Zdrowia nie rekomenduje powszechnego używania masek, minister Szumowski uważa, że jest to konieczne. Tłumaczy, że wielu ludzi choruje na Covid-19 bezobjawowo i zakrywanie twarzy ma chronić nie nas, a innych ludzi przed nami. Przyznam, że ma to sens, ale rząd najwidoczniej stara się nie dostrzegać tego, że maseczek w Polsce brakuje. Koalicja Polska złożyła projekt ustawy, który ma nam wszystkim zapewnić do nich bezpłatny dostęp, ale jak na razie maseczek nie ma – nawet dla personelu medycznego. Na całe szczęście, w tym kraju chociaż pracownicy szpitali stanęli na wysokości zadania. Wielu pomimo braku indywidualnych środków ochrony, zajmuje się zakażonymi.

– Nie jest to czas na egoizmy, ponieważ wyzwanie, przed którym stajemy, jest wspólne dla nas wszystkich i nie czyni różnic między ludźmi – mówi papież Franciszek.

Większość z nas zgodziłaby się z tymi słowami. Gorzej z wprowadzeniem ich w życie.

Niekończące, a można nawet rzec – nawarstwiające się problemy, nie poprawiają ­stanu psychicznego Polaków. Zamiast się wspierać i podnosić na duchu, szukamy kozłów ofiarnych. I nic dziwnego. Może i Jezus zmartwychwstał na wiosnę, ale na barkach obywateli wciąż spoczywają krzyże. Co więcej, to rząd robi z siebie męczenników.

Katarzyna RACHWALSKA