Rewolucja w imię czego?

Protesty w USA przyjęły formę zamieszek (źródło: Lorie Shaull/flickr)

W końcowych dniach maja burzę wywołała sprawa zabójstwa George’a Floyda przez białego policjanta, Dereka Chauvina. Od tego czasu dyskusja z nią związana wykroczyła daleko poza kwestię samego incydentu i przybrała postać rozmowy znacznie szerszej: o strukturze Stanów Zjednoczonych Ameryki, jeśli nie wręcz Zachodu jako takiego.

Ocena tego, co się stało nie może pozostawiać wątpliwości – doszło do zabójstwa. Będziemy jednak powściągliwi w udzielaniu rad amerykańskiemu sądowi co do tego, jaki powinien być ostateczny werdykt co do skali przewinienia. Apel o powściągliwość kieruję również do osób, które indywidualną tragedię potraktowały jako możliwość agitacji swoich postulatów światopoglądowych i ideologicznych. W aktualnym klimacie łatwo o prostą narrację o uciskających i ofiarach. Merytoryczna debata jest jednak zawsze pożądana, zaś argument siły i przemocy powinien zawsze spotkać się z ofensywą. Czas więc, żeby emocjonalne reakcje skonfrontować z faktami.

Hasłem, które najczęściej towarzyszy zaistniałym protestom jest oczywiście „Black Lives Matter”. Jest to niewątpliwie prawda, podobnie jak podstawowe poczucie etyki każe nam stwierdzić, iż każde życie ludzkie w świetle prawa powinno być traktowane jednakowo. Jednak slogan ten nie powstał jedynie dla afirmacji życia konkretnej grupy etnicznej. Etymologia tego wyrażenia ma swoje korzenie w demonstracjach sprzeciwiających się brutalności policji wobec grupy czarnoskórych obywateli Stanów Zjednoczonych. Każde nagłośnienie nadużycia władzy powinno się spotkać z naszą aprobatą, świadczy bowiem o dojrzałości społeczeństwa obywatelskiego. I gdyby tylko o to chodziło, należałoby tej inicjatywie bezkrytycznie przyklasnąć.

Tu napotykamy pierwszy problem, bo nie chodzi o poszczególne ludzkie dramaty, a o ujęcie tematu w ramach tendencji rosnących nastrojów rasistowskich w społeczeństwie amerykańskim. Czy dochodzi do aktów przemocy ze względów rasowych u naszych dalekich sąsiadów za oceanem? Oczywiście. Podobnie jak ze względów wyznaniowych, światopoglądowych, obyczajowych czy politycznych. Dochodzi do nich również bez konkretnego powodu. Czy więc napięcia rasowe są wyjątkowo niebezpieczne dla czarnoskórej mniejszości w Stanach Zjednoczonych? Z badań Bureau of Justice Statistics, które sporządziło statystyki dotyczące ilości przestępstw międzyrasowych wynika, że w 2018 roku biali ludzie dopuszczali się takich czynów na osobach czarnoskórych dziesięciokrotnie rzadziej, niż miało to miejsce w sytuacji odwrotnej.

Ponadto, wskaźnik morderstw popełnionych na Czarnych wykazuje, że mają oni dziesięciokrotnie większe szanse na stracenie życia z ręki innego Afroamerykanina, niż z ręki osoby białej. Twierdzenie więc, że rasizm i przemoc policji są głównymi przyczynami śmierci w gettach, są zgoła nieprawdziwe.

Mowa jednak o statystykach wewnątrz społeczeństwa, które nie uwzględniają udziału policji. Ruch „Black Lives Matter” zyskał rozgłos w 2012 roku, gdy zarzucił amerykańskiej policji wzrost tendencji rasistowskich. Od tego czasu miał miejsce wysyp badań eksplorujących ten temat, którym się teraz przyjrzymy.

Przeciętny policjant nie kieruje się kwestiami rasowymi, gdy decyduje o użyciu broni na służbie. Jest to teza, którą przedstawili społeczni psychologowie z Uniwersytetu w Chicago oraz Uniwersytetu Kolorado w Boulder. W ich pracy pod tytułem „Police Officers and Racial Bias in the Decision to Shoot” dowodzą, że w praktyce zawodu policjanta istnieje rozróżnienie pomiędzy prywatnymi opiniami, a sądami, które kierują ich działaniami na służbie. Dochodzi natomiast do zwiększenia ostrożności w przypadku pracy w niebezpiecznych dzielnicach. Jest to uzasadnione świadomością statystyk kryminalnych, które sugerują służbom mundurowym większą szansę konfrontacji w pewnych dzielnicach, a mniejszą w innych. O tym jak istotny jest kontekst lokalny traktuje praca Williama Terrilla i Michaela D. Reisiga, pt: „Neighborhood Context and Police Use of Force”.

Mieszkańcy Minneapolis usiłują wrócić do normalności (źródło: Julio Cortez)

Co więcej, według badań uniwersytetu Waszyngtońskiego, w momencie konfrontacji policjanci są mniej chętni do użycia broni palnej, gdy sprawca jest czarnoskóry. Wynika to prawdopodobnie z obaw o bycie posądzonym o rasizm, co nie powinno dziwić, skoro każdy przypadek śmierci Afroamerykanina z rąk policjanta zyskuje tak ogromny rozgłos medialny.

Przeprowadzono również badania, z których wynika, że czarnoskórzy obywatele mają zbliżoną szansę na zostanie aresztowanym, ucierpienie w powodu rutynowej ulicznej kontroli czy policyjnego zatrzymania, co osoby o białym kolorze skóry. Szereg badaczy zajmujących się statystyką w pracy „Perils of police action: a cautionary tale from US data sets” wskazuje również, że dysproporcja we wskaźniku przyznawanych mandatów wynika z uśrednionego stosowania się do przepisów, gdzie osoby czarnoskóre popełniają wykroczenia prawne częściej. Natomiast postrzeganie interwencji policyjnej jako umotywowanej rasowo jest obrazem wytworzonym medialnie. Wybierane są niereprezentatywne przypadki konfrontacji, których skalę próbuje się nagłaśniać jako zjawisko występujące częściej, niż ma to miejsce w rzeczywistości. O tego typu anegdotycznych przypadkach, które media przedstawiają jako normę, traktuje tekst „Do White Law Enforcement Officers Target Minority Suspects?” napisany przez badaczy z Uniwersytetu Princeton oraz Uniwersytetu Newark.

Myślę, że po obaleniu mitu o „rasistowskiej policji” w Stanach Zjednoczonych, możemy przejść do charakteru protestów, które w dalszym ciągu się odbywają. Poza USA przebiegają one pokojowo. Jednak począwszy od Minneapolis, a więc miasta, w którym doszło do śmierci George’a Floyda, protesty przybrały formę zamieszek. Efektem tego jest niszczenie mienia (często osób czarnoskórych), chaos na ulicach, liczne akty wandalizmu oraz przemoc. Apologeci tego typu rozwiązań mówią o konieczności wzniecenia tak stanowczych i bezkompromisowych protestów ze względu na sytuację społeczną osób o ciemnym kolorze skóry w Stanach Zjednoczonych. Prawdą jest, że „rewolucja pożera własne dzieci”, ale w tym przypadku sytuacja jest gorsza. Według The Washington Post, w 2019 roku w wyniku policyjnej interwencji zmarło 14 nieuzbrojonych czarnoskórych obywateli w całych Stanach Zjednoczonych Ameryki. Wynikiem dotychczasowych zamieszek jest śmierć przynajmniej 21 osób, z których zdecydowana większość to osoby czarnoskóre.

Niektóre z ofiar „rewolucji” (źródło: Instagram)

Odniosłem się do rzekomego „rasizmu”, który jest jednak jawny. Na sztandarach protestujących rewolucjonistów znajduje się natomiast hasło „systemowego rasizmu”. Co ono oznacza? W gruncie rzeczy to już zestaw postulatów politycznych i ekonomicznych, a nie analiza społeczna czy kulturowa. Zakłada ona, że współczynniki przestępczości są konsekwencją biedy, a ta istnieje dlatego, że państwo nie pomaga osobom mniej zamożnym. Postulaty dotyczą przede wszystkim służby zdrowia i systemu edukacji. Istnieje szereg błędów logicznych w takim sposobie myślenia. Bieda jako czynnik generujący incydenty kryminalne jest mylący, ponieważ zjawisko to nie dotyczy każdej biedniejszej społeczności w Ameryce. Powód jest przede wszystkim kulturowy i dotyczy czarnych gett.

Nie ulega wątpliwości, że standard życia przeciętnego afroamerykanina jest niższy, niż byśmy chcieli. Zamiast jednak odruchowo zrzucać winę za ten fenomen na rasizm, spróbujmy przyjrzeć się indywidualnym historiom. Według wszelkich dostępnych badań socjologicznych, wychowywanie się w rozbitej rodzinie daje bardzo duże szanse na wyboistą przyszłość dziecka. Czarnoskóre niemowlę przychodzące dziś na świat ma 75% szansę na urodzenie się w rodzinie pozbawionej ojca. Nie było tak zawsze – w latach sześćdziesiątych było to 25% (liczba odpowiadająca dziś białej populacji), później jednak w ramach państwowej “walki z biedą” zaczęto przyznawać zasiłek samotnym matkom, co pogłębiło problem do skali, którą widzimy dzisiaj. Ciężko więc sądzić, żeby aktywność państwa mogła naprawić problem, który w pierwszej kolejności wywołała. Jeśli do tego dodamy wychowanie w getcie, w którym panuje kultura kontestacji systemu prawa, a bycie gangsterem to najbardziej prestiżowa, promowana przez celebrytów profesja, szanse na normalne życie są drastycznie ukrócone. Te problemy nie dotyczą Afroamerykanów mieszkających w normalnych dzielnicach, na przedmieściach lub w małych miasteczkach.

Skoro napomknęliśmy o postulatach politycznych, warto wspomnieć jeszcze o Antifie. Samozwańczy antyfaszyści stali się grupą, która niewątpliwie skorzystała na możliwości wywołania kolejnych zamieszek. W przeszłości dało się poznać, że nie jest to ruch skory do polemiki. Zamiast tego, potępiany przez cywilizowane kraje argument siły przyjęli jako element strategii w postulowaniu niebezpiecznych, skrajnie lewicowych postulatów. Przykładem może być demolowanie ulic i plądrowanie sklepów w stanie Waszyngton w styczniu 2017 roku lub w Hamburgu w lipcu tego samego roku. Don Kichoci naszych czasów nie chcą dialogu i debaty. Chcą cenzury i chaosu. Na celowniku znajduje się zaś każdy, kto zostanie potencjalnie osądzony jako „faszysta” (czyt. osoba o poglądach odbiegających jakkolwiek od radykalnie socjalistycznych). To jednak tylko dodatek do obserwowanego zjawiska i jako taki wart jest przytoczenia, by pokazać, jak nierozsądny i antyintelektualny jest obraz organizowanych zamieszek.

Każda rewolucja ma swoje symbole i swoich męczenników. Jeśli możemy coś zasugerować to podpowiedzielibyśmy, że George Floyd nie jest dobrym przykładem osoby, której wizerunek powinno nieść się na sztandarach. Był on wielokrotnie skazywanym kryminalistą, który spędził wiele lat z przerwami w więzieniu za przestępstwa narkotykowe oraz napady z bronią w ręku, w tym na kobietę w ciąży w jej własnym domu. Ponadto sekcja zwłok wykazała, że w chwili śmierci Floyd był pod wpływem narkotyków, w tym metamfetaminy. Do całej sytuacji doszło, gdy właściciel sklepu, który sprzedał Floydowi papierosy, zauważył, że ten zapłacił fałszywymi pieniędzmi. Pomimo zwrócenia czarnoskóremu mężczyźnie uwagi i żądania zwrotu towaru, ten zignorował żądania właściciela sklepu. Później aktywnie stawiał opór interweniującym policjantom. Czy to powinno wpływać na ocenę jego zabójstwa? Absolutnie nie. Jednak w dniu dzisiejszym Floyd został pochowany w złotej trumnie, a murale przedstawiającego go jako świętego z aureolą i skrzydłami są co najmniej dezinformujące.

Wydarzenia, które miały i wciąż mają miejsce po śmierci George’a Floyda przybierają groteskowy obraz. Wszystko zaś odbywa się z poparciem wielkich korporacji oraz powierzchownych w swoich osądach intelektualistów. Poparcie dla formy odbywających się protestów jest poparciem dla przemocy i pochwałą najniższych standardów intelektualnych.

Piotr SZWARC
Filip KACZMAREK