104. edycja najwspanialszego wyścigowego spektaklu

W tym roku na starcie Indianapolis 500 stanie 33 kierowców.
Źródło: indycar.com/Joe Skibinski

Po raz pierwszy w sierpniu i bez kibiców – tegoroczna, 104. edycja Indy 500 bez wątpienia już zapisała się w historii. Przez koronawirusa organizatorzy musieli zrezygnować z tradycyjnego majowego terminu. Najważniejsze jest jednak to, że ten ikoniczny wyścig, pomimo przeciwności, dojdzie do skutku.

Zawody na Indianapolis Motor Speedway po raz pierwszy odbyły się w 1911 roku, 18 lat przed pierwszym Grand Prix Monako i 12 przed 24-godzinnym wyścigiem w Le Mans. W inauguracyjnej edycji zwyciężył Ray Harroun, któremu przejechanie 500 mil zajęło prawie siedem godzin. Dziś zawodnicy pokonują owal zdecydowanie szybciej, a w ostatnich dwóch latach dystans 200 okrążeń przebywano w mniej niż trzy godziny.

W latach 1950-60 Indy 500 było jednym z wyścigów zaliczanych do mistrzostw świata F1. W rzeczywistości jednak miało to na celu jedynie zwiększenie międzykontynentalności kalenadarza, a większość liczących się w walce o tytuł zawodników i zespołów nie wybierało się za ocean. Nie spowodowało to natomiast obniżenia rangi amerykańskiego wyścigu. Dziś, wraz z wcześniej wspomnianymi Le Mans i GP Monako, tworzy on nieoficjalną potrójną koronę sportów motorowych. Dotychczas zdobył ją jedynie jeden kierowca – Graham Hill. Brytyjczyk skompletował ją w 1972 roku triumfem we Francji. W niedzielę trzecią próbę wywalczenia brakującej korony podejmie Fernando Alonso.

Siła w Hondzie

Na drodze Hiszpana do księgi rekordów mogą stanąć jednak nie tylko bardziej doświadczeni na owalnych torach rywale, lecz także jednostka napędowa. W tym roku przepisy są zdecydowanie bardziej korzystne dla silników Hondy, a nie Chevroleta, którego za plecami będzie miał dwukrotny mistrz świata F1. Dowodem na to były wyniki kwalifikacji – w pierwszej dwunastce uplasowała się tylko jedna maszyna z silnikiem amerykańskiego producenta, za której sterami siedział debiutant w IndyCar Rinus VeeKay.

Niespodzianką kwalifikacji był zdobywca pole position. Najlepszą średnią prędkość czterech okrążeń wykręcił dopiero 21. w klasyfikacji generalnej tego sezonu Marco Andretti. Tym samym po 33 latach powtórzył wyczyn swojego dziadka, legendarnego Mario Andrettiego, który poza triumfem w Indianapolis zdobył także mistrzostwo w F1. Obok niego w pierwszym rzędzie ustawią się jeden z głównych faworytów tegorocznego wyścigu, Scott Dixon, który rozpoczął sezon od trzech zwycięstw z rządu, a także triumfator z 2017 roku, Japończyk Takuma Sato. Wspomniany wcześniej Alonso ruszy dopiero z 26. miejsca. Ostatni raz późniejszy zwycięzca startował tak nisko w 1936 roku! Nie oznacza to, że jest z góry skazany na niepowodzenie. Przez swoją specyfikę zarówno w serii IndyCar, jak i Indianapolis 500 kierowcy z dalszych pozycji startowych są w stanie przebijać się do przodu. Zwłaszcza jeśli spojrzymy, jak dobrzy zawodnicy ustawią się obok Hiszpana w dolnej części stawki. Inną kwestią jest przyzwoite tempo wyścigowe na treningach zespołu Alonso, Arrow McLaren SP, a także Team Penske, w barwach którego występuje chociażby zeszłoroczny triumfator Simon Pagenaud. Kierowcy Rogera Penskego również w większości będą musieli wyprzedzić wielu rywali, by móc myśleć o końcowym triumfie.

Inne niż wszystkie

Tegoroczna edycja byłaby wyjątkowa nawet bez pandemii koronawirusa. W tym sezonie w IndyCar wprowadzono aeroscreen będący odpowiednikiem systemu halo w Formule 1. W amerykańskiej serii uznano to za lepsze rozwiązanie, gdyż pałąk znany z bolidów F1 mógłby zmniejszać pole widzenia w czasie wyścigów na owalach. Pierwszy test system przeszedł pozytywnie – w czasie rywalizacji na torze Iowa aeroscreen uratował przed poważnymi urazami VeeKaya, nad którego samochodem przeleciał pojazd Coltona Herty. Najistotniejszym egzaminem będzie jednak debiut w najważniejszym wyścigu na amerykańskiej ziemi. Nie do końca wiadomo także, jak ten element maszyny wpłynie na aerodynamikę. Niektórzy eksperci obawiają się, że przez zaburzenie przepływów powietrza jazda za innym zawodnikiem może być trudniejsza niż zwykle, a to ma zaowocować mniejszą liczbą manewrów wyprzedzania.

Nie udało się również wprowadzić kibiców na trybuny. Indianapolis Motor Speedway ma ponad 250 tysięcy stałych miejsc dla fanów, jednak w dniu wyścigu na obiekcie może się ich pojawić nawet 400 tysięcy. W tym roku podejmowano próby przyjęcia choćby pewnego procenta widzów, ale ostatecznie zrezygnowano z tego pomysłu. Roger Penske, właściciel IMS i IndyCar, w specjalnym oświadczeniu wytłumaczył swoją decyzję, a także zapowiedział wprowadzenie wielu nowinek technicznych, które w przyszłym sezonie mają jeszcze bardziej uatrakcyjnić śledzenie rywalizacji z trybun. Wymienił chociażby nowoczesne telebimy i wykorzystanie możliwości sieci 5G.

Część elementów pozostaje jednak niezmienna. Kierowcy dalej do pokonania mają 500 mil (chyba że w grę włączy się deszcz), a ten, który po tym dystansie jako pierwszy przekroczy linię mety wyłożoną symboliczną cegłą (początkowo cały tor miał taką nawierzchnię), będzie mógł przywdziać na palec pierścień zwycięzcy i zgodnie z tradycją oblać się mlekiem. Bo niezależnie od wszystkiego, Indy 500 wciąż pozostaje najważniejszym wyścigiem za oceanem.

Rafał WANDZIOCH