Nigdy nie dorośniemy – recenzja “Babyteeth”

Początek „Babyteeth” zapowiada prostą fabułę. Dalej jednak prosto nie jest. // Źródło: filmweb.pl

Podchodząc do najnowszego dzieła Shannon Murphy, trudno z początku nie uniknąć pewnego krzywdzącego zaszufladkowania: ot, będzie to historia, jakich wiele, o zwyciężającym wszystko uczuciu między dziewczyną z dobrego domu a włóczykijem. Prawdziwe jest natomiast inne stwierdzenie  – “Babyteeth” (tudzież “Zęby mleczne”) to porządne kino inicjacyjne o delikatnej formie i poważnym temacie. A jednocześnie coś więcej.

Ową dziewczyną jest nastoletnia Milla (odgrywana przez znaną z serialu “Ostre przedmioty” Elizę Scanlen), natomiast wagabundą, który według schematu ma wywrócić jej życie do góry nogami, dwudziestokilkuletni Moses (Toby Wallace). Ich przypadkowe spotkanie w pierwszej scenie zapowiada prostą formułę. Dalej jednak tak prosto nie jest.

Rzeczywistość Milli w “Babyteeth” składa się bowiem z przeciwieństw i emocjonalnej amplitudy. Jej dom wypełniają zarówno duże przestrzenie oraz muzyka klasyczna, jak i bliskie narkotykom leki, które ojciec nastolatki (pracujący jako psychiatra) ochoczo przepisuje swojej żonie. Swoją drogą, medykamenty stanowią istotny element tego filmu. Mężczyzna zdaje się łatać wszelkie problemy ich otępiającym działaniem.

Sielanka miesza się tu z momentami smutku: rodzinna kolacja – ze spowodowanym specyfikami otępieniem matki, zaproszenie na bal – z objawami choroby bohaterki i kłopotliwym odkryciem. Przestrzeń między obydwoma tymi stanami jest naprawdę ciasna. 

Ponadto relacja Milli z Mosesem jest bardzo nierówna. Chłopak wszczyna awantury. W jednej chwili spędza czule czas z Millą, w drugiej próbuje wykraść z jej domu zapasy leków. W niektórych momentach ma się wrażenie, że jest z nią tylko ze względu na nie. Poza tym przeczuciem, chwile sielanki mąci inna interpretacja – że związek ten jest raczej jednostronny a Moses przebywa w nim, by dać chwile radości dziewczynie jako osobie chorej.

Bo tak, Milla jest chora na raka. Tak jak dotychczas w tej recenzji, tak i w filmie choroba Milli jest ledwo dostrzegalna, jakby została wepchnięta w nawias. Bywa zasygnalizowana od czasu do czasu, przez co udaje się osiągnąć w tym obrazie pewien efekt – widz zdaje się zapominać o jej cierpieniu w świetle jej przeżywania pierwszej miłości i młodzieńczych wybryków. Choroba jednak, choć niewidoczna, pozostaje cały czas obecna, zabierając powoli Millę.

Cień choroby sprawia, że “Babyteeth” jest filmem inicjacyjnym w sposób podwójny. Z jednej strony mamy do czynienia z obrazem o zrywaniu z dzieciństwem i pierwszych miłosnych uniesieniach, z drugiej nowotwór czyni z niego jednocześnie opowieść o odchodzeniu. Początek jest silnie związany  z końcem, a dojrzeć musimy w sposób podwójny, choć jest to piekielnie trudne. Bo czy kiedykolwiek dojrzejemy do perspektywy śmierci?

Jakub SZUSTAKOWSKI