Mulan w świecie patriarchatu

Film „Mulan” sprostać musiał wysokim oczekiwaniom. Czy jest tak dobry, jak pierwowzór? // Źródło: filmweb.pl

Historia Mulan od zawsze należała do jednej z bardziej fascynujących i uwielbianych przez fanów Disneya. Remake kultowej animacji o dzielnej wojowniczce przygotowywany był od kilku lat. Mimo wielokrotnie przesuwanej premiery z powodu panującej pandemii koronawirusa, w końcu ujrzał światło dzienne. Czy jest tak dobry, jak oryginał?

Powszechnie znana i lubiana produkcja Disneya z 1998 inspirowana jest starą chińską legendą. Film animowany przedstawia losy tytułowej bohaterki, Mulan, która by ratować ojca, pod przebraniem mężczyzny wstępuje zamiast niego do armii. Wszystko to spowodowane jest najazdem Hunów na Chiny.

Odnowiona wersja bazuje na tej samej historii, lecz podąża za nią w raczej nieskrępowany sposób (w przeciwieństwie do np. Króla Lwa z 2019). Zamiast Hunów mamy zjednoczone plemiona Rouran, które już wcześniej toczyły wojnę z cesarstwem. Böri Khan (Jason Scott Lee), ich przywódca, lwią część swoich zwycięstw zawdzięcza wiedźmie, która walczy u jego boku. Tymczasem Mulan (Yifei Liu) już na początku filmu okazuje się być niezwykle utalentowana, a trening w wojsku jedynie eksponuje jej naturalne umiejętności. Postać kapitana Shanga, który zakochuje się w głównej bohaterce, została tak naprawdę rozbita na dwie, z kolei komiczny smok Mushu zastąpiony został dostojnym feniksem. Nie zabrakło natomiast odtworzenia scen ze szkolenia (czemu w oryginale towarzyszyła piosenka Zrobię mężczyzn z was), choć obyło się bez śpiewania.

Grzechy ciężkie Mulan

Remake, spośród wielu cieszących się złą sławą, utrzymuje się na wysokim poziomie pod kilkoma względami. Film stworzony został na podobieństwo chińskiego kina walki, gdzie wojownicy skaczą sobie nad głowami, wymachując zaciekle mieczami. Mulan robi to  w sposób taktowny, acz ryzykowny – śmiele czerpie ze wschodniej kinematografii, balansując na cienkiej granicy kiczu. Piękne krajobrazy Nowej Zelandii oraz Chin zapierają dech w piersiach, tak samo jak niesamowite efekty specjalne. Widza czeka prawdziwa wizualna uczta. Nie można również narzekać na nudę czy brak ciągłej akcji. To bardziej poważna względem pierwowzoru wersja, dopasowana do starszej widowni. Całość dopełnia idealnie dobrana muzyka w wykonaniu Harry’ego Gregsona-Williamsa oraz wyjątkowy śpiew Christiny Aguilery.

Gdzie leży więc szkopuł? Twórcy popełniają błędy w wielu innych, bardzo ważnych miejscach. Zawodzą przede wszystkim w kwestii feminizmu (choć, ironicznie, reżyserką jest kobieta, Niki Caro), z którym opowieśćod zawsze była ściśle związana. Co więcej – dzieje się to wielokrotnie. Już w pierwszych minutach filmu dowiadujemy się, że Mulan to nie historia kobiety, głównej bohaterki, lecz… mężczyzny. Narratorem jest bowiem ojciec Mulan, który postanawia wtrącić swoje trzy grosze. Ciekawy wybór perspektywy jak na film, który miał powstać w duchu girl power.

Animowana wersja z 1998 przedstawia nam zwykłą dziewczynę, która sukces osiąga za pomocą swoich przymiotów: odwagi, sprytu i ducha walki, a także żmudnej pracy. Nie rodzi się wojowniczką – staje się nią na oczach widza. Nowa Mulan wykreowana została na superbohaterkę: od początku posiada dar w postaci niezwykle silnej chi, która jest źródłem jej umiejętności. Nie musi specjalnie się starać, by być lepszą od towarzyszy. Oczywiście, nadal potrzebuje wojskowego szkolenia, jednak wystarczy jeden pojedynek, by obudziła w sobie uśpioną moc. To właśnie ona jest elementem, który warunkuje jej postać – nie samorozwój i dążenie do celu.

Kolejnym błędem twórców jest prowadzenie wątku wspomnianej wcześniej chi. W tradycyjnej chińskiej kulturze oraz filozofii, chi jest energią będącą częścią każdej żywej istoty. Tymczasem w filmie traktowana jest jako dar, który czyni człowieka silnym… i może być wykorzystywany tylko przez mężczyzn, bowiem jest zarezerwowany dla wojowników. Mulan musi więc kryć się ze swoimi umiejętnościami, inaczej zostanie okrzyknięta wiedźmą i czeka ją marny los. Patriarchalny świat nie przywykł bowiem do sytuacji, w której kobieta posiada równą mężczyźnie lub większą od niego moc.

W temacie wiedźm twórcy również postanowili namieszać. Główny antagonista wykorzystuje do pomocy jedną z nich, Xianniang (Li Gong). Posiada ona potężną chi, potrafi zmieniać się w sokoła oraz opętywać ludzi. Nie jest jednak zasadniczo zła – w rzeczywistości walczy o lepszy świat, w którym kobiety takie jak ona czy sama Mulan, nie będą musiały obawiać się o własne życie. Jest prawdopodobnie najciekawszą postacią stworzoną na bazie kontrastu z Mulan. Pojawia się tu narracja dobry-zły feminizm. W przeciwieństwie do głównej bohaterki, Xianniang nie zgadza się na los, jaki spotyka ją z powodu posiadanej mocy. Przeciwstawia się opresyjnemu aparatowi państwa i społeczeństwu, które postrzegają ją jako zagrożenie. Dlatego też dąży do obalenia cesarza i nie waha się przed mordowaniem jego żołnierzy. Tymczasem Mulan prezentuje bardziej pasywną postawę. Cnoty wojownika, jakimi się kieruje – lojalność, honor, oddanie rodzinie – są zgodne z ideałami świata mężczyzn. Porzucenie ich oznaczałoby przyniesienie hańby nie tylko sobie, ale przede wszystkim najbliższym. Z tego powodu nie rozumie wiedźmy i pozostaje wierna cesarzowi. W końcu sama została nauczona przez ojca, że dziewczyna nie może władać chi. Jej prawdziwym przeznaczeniem jest zostanie dobrą żoną.

Happy end bez przesłania

Mulan popełnia wiele takich błędów. Jeśli film powstał z zamysłem silnego, feministycznego przekazu… cóż, nie udało się. Pozostałe postacie kobiece są bezbarwne lub przerysowane, jak chociażby matka i siostra głównej bohaterki, które nie mają z nią prawie żadnych relacji. Samo zakończenie również pozostawia wiele do życzenia. Mulan zbiera laury za uratowanie cesarza, zostaje dumą rodziny oraz awansuje na stanowisko oficera w gwardii cesarskiej. Jednak co z innymi kobietami? Czy będą mogły również wstępować do armii, czy czeka je los grzecznych żon i dam dworu? Ta kwestia, pozostawiona bez żadnych refleksji, nie zostaje w ogóle poruszona.

Na pozytywną uwagę zasługuje natomiast ukazanie szczególnego aspektu relacji Mulan z ojcem. Prywatnie beszta ją i przypomina, gdzie znajduje się jej miejsce jako córki. Jednak kiedy widzimy scenę poboru do wojska, dumnie oznajmia, że został pobłogosławiony dwoma córkami. To ważny element także dla współczesnego społeczeństwa chińskiego, które do dziś jako wartość naczelną w rodzinie stawia posiadanie syna.

W cieniu skandali

Sukces Mulan w dużej mierze definiują jednak inne wydarzenia. Pierwszym z nich jest kontrowersyjna wypowiedź grającej Mulan aktorki, Yifei Liu, która poparła działania policji podczas zamieszek w Hongkongu. Drugi dotyczy faktu, że niektóre ze scen filmu nakręcone zostały w chińskim prowincji Xinjiang, gdzie dochodzi do czystek etnicznych rdzennych mieszkańców, Ujgurów. Na napisach końcowych znalazło się również podziękowanie dla władz regionu, które wywołało równie wielkie oburzenie. Obydwa te zdarzenia spowodowały falę protestów oraz powstanie ruchu, mającego na celu zbojkotować produkcję Disneya, czego skutki okazały się być bardzo wyraźne. Box office zaowocował o wiele niższym wynikiem, niż zakładano, przede wszystkim w samych Chinach: chińska widownia nie ukrywała swojego zawodu filmem, który uznano za słaby oraz niezgodny z ich kulturą. Nie pomógł również fakt, że wśród głównych twórców oraz producentów nie znalazł się żaden Chińczyk.

Mulan to przyjemny film rozrywkowy, dobry na niedzielne popołudnie. Niestety, nie dorównuje wersji animowanej. Tam, gdzie miał szansę okazać się być czymś znacznie więcej – zawodzi, gubiąc potencjał na historię o kobiecej sile na miarę naszych czasów.

Robert Płachta