„Lech? Kibicuję. Żal już minął”

Przez lata uznawany za wielki talent. Żywa legenda Nielby Wągrowiec i Chojniczanki Chojnice, w której gra nieprzerwanie od 2012 roku. Ważna postać w mistrzowskim zespole Lecha Poznań sezonu 2009/2010, ale czy na pewno sprawiedliwie potraktowana przez klub? Czy wróciłby pomóc rezerwom Kolejorza? Czy mógł osiągnąć więcej? W rozmowie z Kacprem Bagrowskim, Tomasz Mikołajczak opowiada o Wągrowcu, Poznaniu, Chojnicach i swojej karierze.

Gratuluję awansu do 1/8 finału Pucharu Polski. Zostałeś bohaterem spotkania, strzelając gola w dogrywce, choć musisz przyznać, że ten mecz mógł się rozstrzygnąć już w regulaminowym czasie gry.

– To prawda, powinniśmy go rozstrzygnąć już wcześniej. Co prawda bramkę zdobyliśmy dopiero w 85. minucie, ale tak doświadczony zespół jak nasz nie powinien sobie pozwolić na stratę gola w końcówce (Garbarnia wyrównała w 88. minucie spotkania – przyp. red.). Szkoda, że musieliśmy grać tę dogrywkę, ale ostatecznie dobrze się skończyło i na szczęście awans jest nasz. Cel osiągnięty, teraz tylko czekać na losowanie i mamy nadzieję, że będzie nam dane trafić na zespół z Ekstraklasy i sprawić niespodziankę.

Rozpoczęliście sezon w świetnym stylu, ale potem zaliczyliście dwie porażki, które zdecydowanie nie powinny się Wam przytrafić. Zarówno rezerwy Śląska, Skra, a w szczególności Olimpia Elbląg, z którą zremisowaliście, to zespoły słabsze kadrowo od Chojniczanki. Na co więc stać Was w tym sezonie? Przytoczone wyniki nieco nadszarpnęły Waszą pozycję jako murowanego kandydata do awansu z pierwszego miejsca.

– Na pewno stać nas na awans, ale, tak jak wspomniałeś, pechowo potraciliśmy punkty i sytuacja się skomplikowała. Szkoda szczególnie pojedynku ze Skrą, gdzie przez całe spotkanie mieliśmy olbrzymią przewagę. Zaryzykowałbym tezę, że to nasz najlepszy mecz wyjazdowy w tym sezonie. Stworzyliśmy wiele sytuacji, były poprzeczki, słupki, ja sam nie wykorzystałem karnego… Kreowaliśmy, ale nic nie chciało wpaść. Skra zaś wyprowadziła dwie kontry i w ostatniej akcji strzeliła gola. Awans jest w naszym zasięgu, ale zdajemy sobie sprawę, że musimy znacznie poprawić naszą grę na wyjazdach. W ostatnich czterech meczach poza własnym stadionem nie zdobyliśmy nawet bramki i przywieźliśmy dwa punkty. To słaby wynik, mamy tego świadomość, ale wiem, że jeżeli udoskonalimy ten aspekt i będziemy dalej tak dobrze punktować w Chojnicach – stać nas na awans.

Czy wciąż mówią na Ciebie „Laczek”?

– Tak, ta ksywa narodziła się bardzo dawno, jeszcze w Kościanie. Był to wymysł Marcina Wojciechowskiego, znanej postaci wielkopolskiej piłki, a wzięło się to z sytuacji, w której będąc juniorem, zapomniałem zabrać klapków pod prysznic i pytałem kolegów, czy ktoś mi te laczki pożyczy. I ten „Laczek” został ze mną aż do dziś.

Cofnijmy się o jakieś 14 lat. Wągrowiec, 18-letni Tomek przychodzi tu z Obry Kościan i z marszu zaczyna zamiatać ligę. Co działo się wtedy w głowie tak młodego chłopaka, który czuł, że ma talent i może coś osiągnąć?

– Nie podchodziłem do tego w ten sposób. Cieszyłem się raczej z faktów, że dobrze mi idzie, że zdobywam bramki, że się rozwijam. Nie buzowały we mnie myśli o ogromnym talencie, nie nakładałem na siebie presji, by robić wielką karierę i grać w Ekstraklasie. Mieliśmy świetną ekipę, rodzinną atmosferę w szatni, ja powoli pracowałem na swoje nazwisko, a praca ta przyniosła owoce w postaci transferu do Lecha i spełnienia jednego z moich największych marzeń.

32-latek jest wciąż mile wspominany w Wągrowcu. Fot. Arkadiusz Dembiński

Pamiętasz jaka postać łączy Twoje początki w poważnej piłce, czyli Nielbę z Twoim obecnym zespołem Chojniczanki?

– Szczerze mówiąc nie.

Jakub Bahyrycz, masażysta.

– Oooo, tak, tak, faktycznie! Z Kubą znamy się bardzo długo. W Wągrowcu ja byłem pierwszy, 14 lat temu, on dołączył do nas chyba rok później. Potem po przygodzie w Lechu ja trafiłem do Chojnic, po chwili przyszedł też Kuba… No i tak można powiedzieć śledzi mnie przez całą karierę. A tak całkiem poważnie – cieszę się, że tu jest. Współpraca układa nam się świetnie i można powspominać dawne czasy.

Popytałem trochę w Wągrowcu i usłyszałem o Tobie następujące zdanie: „Niezwykle zdolny, ale i niezwykle leniwy na treningach. Trener Knychała na każdym z nich musiał poświęcać mu więcej czasu i opieprzać, żeby wziął się do roboty. Ale tak utalentowanego zawodnika naprawdę od dawna nie widziałem”. Jak to było z tymi treningami i jak jest teraz?

– Może nie aż tak bardzo, ale muszę przyznać, że czasem leniwy byłem. Im człowiek starszy, tym mądrzejszy i z biegiem czasu, kiedy piłka stała się moim sposobem na życie, na utrzymanie rodziny, nie ma już miejsca na leniuchowanie i nieprzykładanie się do zajęć. W młodości miałem inne podejście, uważałem, że odpuszczenie jednego czy dwóch treningów nic nie zmieni. Z upływem lat stałem się jednak bardziej odpowiedzialny i zrozumiałem, że takie nastawienie było złe i głupie. Teraz już tylko ciężka praca.

Kolejne, co o Tobie wiem, to to, że byłeś… trochę świętoszkiem. „Sfokusowany na karierę, nigdy nie wychodził ze znajomymi poszaleć. Jego kolega z pokoju wciąż latał po mieście, Tomka nigdy nie udało nam się wyciągnąć”.

– No aż tak bardzo to nie! Widzę, że ktoś, z kim rozmawiałeś, starał się mnie bardzo kryć. Zdarzało się, że wychodziłem z kolegami na imprezę czy posiedzieć gdzieś wieczorem, ale starałem się tego unikać. Gdy były okazje, to raczej nie odmawiałem, ale nigdy nie byłem prowodyrem, nie wyciągałem innych. Stroniłem od tego, bo wiedziałem, że takie rzeczy nie pomogą mi w dalszej przygodzie z piłką.

Entuzjastą Twojego talentu z pewnością był Jacek Zieliński. Z tego, co udało mi się dowiedzieć, już w 2008 roku po meczu Pucharu Polski pomiędzy Nielbą Wągrowiec i Polonią Warszawa, którą ówcześnie prowadził trener Zieliński, odbyły się między Wami rozmowy. Co się stało, że nie trafiłeś do Warszawy? Żałujesz?

– Tak, przyznaję, że rozmowy z Polonią były, nawet na bardzo zaawansowanym etapie. Pojechałem do Warszawy na testy, spędziłem tam parę dni i szczerze mówiąc, nie wiem, dlaczego ostatecznie nie zostałem. Może nie przekonałem do siebie działaczy Polonii? W każdym razie temat warszawski się rozmył, potem trener Zieliński trafił do Lecha… A reszta historii jest już znana. Nie żałuję tego, że ten transfer się „wysypał”, bo ostatecznie zagrałem w Poznaniu, w klubie, któremu od dziecka kibicowałem. Dla chłopaka z Wielkopolski to było spełnieniem marzeń.

Dostajesz ofertę z Lecha Poznań. To było duże zaskoczenie?

– Zaskoczenie nie, bo od pewnego czasu dochodziły mnie słuchy o tym, że Lech mnie obserwuje. Wcześniej mogłem trafić już do ekipy Młodej Ekstraklasy, ale po rozmowach z trenerem Knychałą podjęliśmy decyzję, że lepiej ogrywać się na poziomie drugiej ligi w seniorach, niż być częścią poznańskich juniorów. Skauci jednak wciąż przyglądali się mi w Wągrowcu. Czułem, że oferta od pierwszej drużyny Kolejorza może w końcu nadejść. I nadeszła. Byłem bardzo szczęśliwy.

Mikołajczak zagrał w koszulce Kolejorza 43 razy. Fot. M. Zakrzewski

Medal za mistrzostwo Polski ma honorowe miejsce w Twoim domu?

– Nie. Nie przywiązuję zbyt dużej wagi do takich rzeczy. Leży w kartonie razem z innymi trofeami.

Najlepszy moment? Dzień zdobycia mistrzostwa, dublet w meczu z Koroną, a może debiut?

– Zdecydowanie mistrzostwo. Pierwszy tytuł dla Lecha po tak długim czasie, wielka feta, przejazd otwartym autobusem po mieście, tłum wiwatujących kibiców skandujących nazwisko… To są przepiękne wspomnienia, których nie zapomnę do końca życia.

Czyli generalnie swoją przygodę w Poznaniu oceniasz pozytywnie?

– Tak, jak najbardziej. Mistrzostwo, Superpuchar, pięć bramek, sporo rozegranych meczów, niesamowici kibice przy Bułgarskiej. Pięć goli to nie jest jakiś oszałamiający wynik. Wiadomo, że mogło być lepiej, mogło być dłużej, ale też i gorzej – nie ma co narzekać.

No właśnie. Niby mówisz, że dorobek skromny, a jednak byłeś trzecim najlepszym strzelcem Kolejorza w sezonie mistrzowskim. Masz żal do Lecha Poznań o to, jak zostałeś potraktowany? Mimo sporej konkurencji w ataku walnie przyczyniłeś się do zdobycia tytułu, aż tu nagle odsunięcie od kadry razem z Gancarczykiem i Kasprzikiem.

– Czy mam żal… Wtedy na pewno, teraz już nie. Miałem żal o to odsunięcie, a przede wszystkim o to, że nikt nie powiedział mi wprost, że nie chcą mnie w pierwszej drużynie, że mam grać z Młodą Ekstraklasą. Bez słowa wyjaśnienia nie zabrano mnie na obóz przygotowawczy. Założenia były takie, że na tamten czas będę trenować z młodzieżowcami, a po obozie obiecano mi powrót do zajęć z seniorami. Tak się jednak nie stało, do zespołu nie wróciłem. I chyba o to mam żal do dziś. Nikt nie był w stanie powiedzieć mi prosto w oczy, że nie jestem potrzebny, że mam odejść. Zrobiono to naokoło, to zabolało. Ale cóż. Nie ma co rozpamiętywać, dalej jestem kibicem Lecha. Było, minęło. Trudno.

Czy Tomasz Mikołajczak miał wystarczające umiejętności, aby zostać pierwszym napastnikiem Lecha Poznań?

– Trudno mi oceniać, ale powiem, że tak. Tomasz Mikołajczak miał papiery na to, aby być pierwszym napastnikiem Lecha. Kiedy grałem w Poznaniu w ataku, mieliśmy Roberta Lewandowskiego. Wiadomo, chłopak nie do wygryzienia. Przez to często ustawiano mnie na boku pomocy, co nie było i nie jest moją optymalną pozycją. Nie mogłem więc pokazywać tego, co we mnie najlepsze, uwolnić potencjału. Potoczyło się, jak potoczyło i tyle.

Śledzisz poczynania dzisiejszego Kolejorza, jesteś kibicem?

– Śledzę, kibicuję, jak najbardziej. Jestem typem piłkarza, który interesuje się piłką, żyje tym. Oglądam mnóstwo meczów, siedzę, analizuję, czytam. Sprawdzam też wyniki moich dawnych zespołów.

Który Lech był mocniejszy? Wasz, mistrzowski, czy jednak ten obecny?

– Bez wątpienia nasz. Robert z przodu, doskonała defensywa w postaci Arboledy z Bosackim, do tego Štilić, Injac, Peszko… Świetni piłkarze, niektórzy zrobili naprawdę niezłe kariery. Myślę, że tamten skład spokojnie pokonałby dzisiejszego Lecha.

Byłeś na testach w Arce Gdynia. Dodzwoniłem się do jednego z obserwatorów, który wtedy miał Cię oceniać. Powiedział mi: „Nie poznawałem tego chłopaka. To nie był ten sam Mikołajczak, którego pamiętałem z Lecha. Ospały, cień piłkarza. Wiązaliśmy z nim spore nadzieje, ale niestety, po tym, co zobaczyliśmy, musieliśmy zrezygnować”. Co się wtedy działo i jakie Ty masz odczucia względem tej przygody w Gdyni?

– Pamiętam to zupełnie inaczej. I ja, i zawodnicy Arki, z którymi rozmawiałem. Po jednym ze sparingów byli przekonani, że zostanę w zespole. Prezentowałem się dobrze, wszyscy mnie chwalili. No i wtedy poszedłem na rozmowę do trenera Petra Němeca, który ewidentnie nie był do mnie przekonany. Kazał mi zostać na testach jeszcze tydzień, dwa, a to niestety uniemożliwiły mi sprawy prywatne, dlatego musieliśmy się rozstać. Szkoda.

Lipiec 2012. Przyjeżdżasz do Chojnic, podpisujesz kontrakt. Spodziewałeś się wtedy, że w listopadzie 2020 wciąż będziesz reprezentował barwy Chojniczanki? I to jako kapitan?

– W ogóle nie mieściło mi się w głowie to, że tak długo zostanę w Chojnicach. Żałuję tego, jak wyglądał mój powrót do Wągrowca jeszcze przed przejściem do Chojniczanki. Zacząłem naprawdę dobrze, zdobyłem te 3-4 bramki i przyplątało się złamanie nogi, które wtedy zahamowało moją karierę i skończyło przygodę z Nielbą. Potem trafiłem do Chojnic, miałem lepsze i gorsze sezony, zostałem kapitanem i jestem tu do dziś. I jestem szczęśliwy!

Piłkarz jest żywą legendą Chojniczanki. Ma na koncie 238 meczów, 59 goli i 40 asyst.
Fot. mkschojniczanka.pl

Styczeń 2021. Dzwoni do Ciebie Rafał Ulatowski i mówi: „Tomek, sytuacja w rezerwach Lecha no jest, jaka jest, nie dzieje się dobrze, chłopaki w ofensywie sobie nie radzą, potrzebują doświadczonego napastnika, na którym będą się wzorować, który pomoże nam w utrzymaniu. Jesteś mistrzem Polski z Lechem, autorytetem, przyjedź, pomóż”. Co odpowiada Tomasz Mikołajczak?

– Tomasz Mikołajczak odpowiada „nie”. Nie ma takiej opcji. Osiedliłem się na stałe w Chojnicach, mam tu rodzinę, dzieci chodzą do szkoły, do przedszkola. Raczej jestem związany z tym miastem na kolejne lata, więc nie, nie przyjąłbym takiej oferty.

To pytanie nie jest bezpodstawne. Ostatnio coraz częściej wymieniało się Twoje nazwisko w kontekście osoby, która mogłaby w Akademii Lecha pomóc.

– Dlatego odpowiadam, nie. Jeżeli w przyszłości, po zakończeniu kariery, przyszłaby taka oferta w kontekście pracy w Akademii, musiałbym się zastanowić, przemyśleć. Na tę chwilę nie chcę gdybać i wróżyć z fusów, czy coś takiego w ogóle się pojawi.

Częściej występujesz jako ofensywny pomocnik niż napastnik. Jak się zaadaptowałeś do nowej roli?

– Był to pomysł trenera Zbigniewa Smółki, który konsekwentnie po roku jest realizowany przez trenera Noconia. Grając na szpicy, często cofałem się, brałem się za rozegranie piłki, dlatego też nowa rola na boisku jak najbardziej mi odpowiada. Służy mi to, że na tej pozycji jest nieco więcej spokoju i mniej walki wręcz z obrońcami rywala.

Jak odebrałeś decyzję o zwolnieniu trenera Smółki?

– Jego warsztat był imponujący, ale nie broniły go wyniki, niestety. Decyzję podjął zarząd. Nam, piłkarzom, pozostało się jedynie do tego dostosować. Trener Nocoń również jest świetnym fachowcem i współpraca z nim układa się naprawdę bardzo dobrze.

Czy patrząc teraz na swoją karierę, uważasz, że wycisnąłeś z niej 100%? Prawie każda osoba, z którą rozmawiałem, mówiła o Tobie: „mógł więcej”, „miał ogromny talent”, „był w stanie spokojnie jeszcze długie lata grać na poziomie Ekstraklasy”.

– Na pewno mogłem osiągnąć więcej, jestem o tym przekonany. Trochę za szybko zszedłem na poziom drugiej ligi, kiedy odchodziłem na wypożyczenia z Lecha. Gdybym postarał się o klub z pierwszej czy nawet Ekstraklasy, wszystko mogłoby się potoczyć inaczej. Takie podjąłem decyzje, nie jestem już w stanie cofnąć czasu. Moje podejście do życia jest takie, by być po prostu zadowolonym z tego, co mam i co zrobiłem.

Po transferze do Chojnic pojawiały się jeszcze oferty z Ekstraklasy?

– Tak. Tuż po awansie do Ekstraklasy zgłosiła się do mnie z konkretną ofertą Termalica Nieciecza. Było już bardzo blisko transferu, dogadałem się z klubem. Mój powrót na boiska najwyższej klasy rozgrywkowej był w zasięgu ręki. Ale niestety, Chojniczanka wtedy nie pozwoliła mi odejść, zablokowała transfer… I zostałem aż do dziś.

Czego Ci życzyć?

– Awansu! I zdrowia, dużo zdrowia. Umiejętności są na dobrym poziomie, chęć do gry jest, w innych aspektach życia też się układa. Pozostaje więc życzyć zdrowia. Jeśli to dopisze, będzie dobrze.

Rozmawiał Kacper BAGROWSKI