Upadek kina?

Czy cały świat kinowy ulegnie paraliżowi? //Źródło: pixabay.com

Kino umiera. Przekłada się premiery kolejnych filmów. Przed czym nie uchowały się nawet tak duże produkcje, jak „Nie czas umierać”. Tym światowym dziełom, które powinny świętować swoje gigantyczne finansowe sukcesy, musi wystarczyć sukces niepełny, wybrakowany. Wydawać by się mogło, że ta tendencja – paraliż wywołany pandemią – utrzymuje się wszędzie. Warto tymczasem, odrzucając zachodo-centryzm, spojrzeć na Wschód.

Liczby mówią same za siebie. Pod koniec września „The Eight Hundred” (oryg. „Ba Bai”), chiński film wojenny, prześcignął amerykańskie „Bad Boys for Life”, sensacyjny blockbuster przywołujący po latach duet aktorski w postaci Willa Smitha i Martina Lawrenca. Propozycja Państwa Środka została najbardziej kasową produkcją 2020 roku. Na tę chwilę światowy box office pierwszego z wymienionych wynosi blisko 460 700 000 dolarów (z czego tylko zysk z rynku amerykańskiego stanowił zaledwie 372 tysiące). Prześciga tym samym „Złych Chłopców” o 34 miliony dolarów.

Masowy sukces

Na tym nie skończyły się chińskie sukcesy. Można powiedzieć że zwycięstwo „The Eight Hundred” było zapowiedzią finansowych triumfów. Do nich zaliczyć można fenomen „My People, My Homeland” (oryg. “Wo He Wo De Jia Xiang”). Patriotyczny obraz tylko w weekend po premierze ( warto dodać, że pojawił się tuż przed nim – w czwartek, 1 października) zarobił prawie 120 milionów dolarów. Na obecną chwilę zysk tego filmu, wyłączając rynek USA, wynosi ponad 300 milionów.

Warto tu wymienić też pewien ciekawy przypadek – „Leap” (oryg. „Don Guan”). Ta chińska opowieść o siatkarkach w dniu premiery (przypadającej na drugą połowę września) przeskoczyła w chwilowym zestawieniu „Tenet” Christophera Nolana, zarabiając 24,8 miliona dolarów. Trzeba tu jednak mieć na uwadze dwa czynniki. Po pierwsze, „Don Guan” (podobnie jak „Ba Bai”) pojawiło się w kinach później ze względu na problemy z cenzurą. Po drugie, na skutek tego obsunięcia „Leap” pojawił się w momencie, kiedy obraz reżysera „Mrocznego Rycerza” funkcjonował już na rynku od ponad 20 dni. Niemniej jednak, ten chwilowy, wysoki skok chińskich siatkarek jest imponujący.

W kontekście powyższych przykładów prawdziwe stają się słowa Marcina Pietrzyka z Filmwebu, który pisząc o wschodnim box office stwierdził, że w Chinach zapomniano o pandemii.

Dodając dwa do dwóch

Obecna sytuacja kina dowodzi, że demografia i świat medyczny boleśnie zazębiają się z pandemią. Nie od dziś wiadomo, że to Chiny, ze swoją liczbą ludności wynoszącą ponad miliard, mają istotny wpływ na to, który film zarobi miliony, a który nie. Boleśnie przekonali się o tym twórcy „Mulan”, aktorskiego odświeżenia disneyowskiej animacji, które – mimo licznych ukłonów w stronę Państwa Środka – w tym kraju sprzedaje się fatalnie.

Niebywale istotna jest również sytuacja pandemiczna. Dwa kraje, których nazwy bez przerwy wybrzmiewają w tym tekście – Chiny i Stany Zjednoczone – są idealnym przykładem. Nie tylko z powodu omawianego tutaj, finansowego pojedynku, ale też ze względu na wpływającą na jego wynik odmienną kondycję w walce z koronawirusem. Jeśli tylko wierzyć oficjalnym szacunkom, kontrast jest przytłaczający. Od początku sierpnia (w momencie pisania tego tekstu) liczba zakażeń SARS-CoV-2 w Chinach nie przekroczyła 50 przypadków (co jest jeszcze bardziej zdumiewające, jeśli uwzględni się liczebność obywateli tego państwa). W tym samym czasie notowania w USA rozciągają się od 25 tysięcy (7 września) do blisko 100 tysięcy (30 października) zachorowań.

Trudno tu określić, na ile oficjalne rachunki w Chinach podkoloryzowują dane na swoją korzyść. Przepaść jest jednak bardzo widoczna. Jeszcze bardziej pogłębia ona jednokierunkową tendencję, w myśl której zachodnie filmy muszą być zaprogramowane na gust wschodniego widza.

Wygląda więc na to, że szczepionka na koronawirusa nie tylko ocali życie milionom ludzi czy wyciągnie gospodarkę licznych krajów ze stagnacji. Uzdrowieniu ulegnie też zachodnia kinematografia.

Jakub SZUSTAKOWSKI