Sędzia inny niż wszyscy

Owens prowadził mecze na czterech Pucharach Świata. Fot. walesonline.co.uk/Botterill/Getty Images

Zazwyczaj, gdy uwaga sportowego świata skupia się na arbitrze, oznacza to, że nie poradził on sobie zbyt dobrze. Z Nigelem Owensem jest inaczej. Walijczyk to jedna z najbardziej barwnych postaci rugbowego środowiska. Znany z celnych ripost, a także, a może przede wszystkim, świetnego sędziowania. W sobotę po raz setny poprowadził mecz międzypaństwowy. Jego najważniejszym dziedzictwem jest jednak to, co przekazuje poza boiskiem.

W sobotę, 28 listopada, Nigel Owens gwizdał w starciu Francji z Włochami na przerażająco pustym Stade de France. Spotkanie, co przyznał sam solenizant, nie było porywające, ale dzięki niemu Walijczyk stał się pierwszym arbitrem, który przekroczył granicę stu spotkań międzynarodowych. 49-latek ma w swojej karierze wszelkie możliwe najważniejsze starcia: finały Pucharu Świata i Champions Cup (rugbowej Ligi Mistrzów), a także wiele meczów na poziomie krajowym. Wszystkie zliczyć trudno, gdyż, jak sam wspomina, w młodości był w stanie poprowadzić kilka pojedynków w tygodniu. Gdyby Owens był jednak tylko dobrym sędzią (a nawet najlepszym), to nie zyskałby popularności większej niż niektórzy zawodnicy.

Do serc fanów trafił swoją osobowością. Świetnie czujący grę, umiejący trzymać zawodników w ryzach, jednocześnie potrafiący dyscyplinować ich w taki sposób, że zapada to w pamięć i nabija setki tysięcy wyświetleń na YouTubie. W rugby arbitrzy mają zamontowany mikrofon, dzięki czemu widzowie słyszą ich komunikację ze sportowcami. Sprawiło to, że powiedzonka Nigela na zawsze weszły do słownika rugbowych frazeologizmów. Owens ma także ogromny dystans do siebie. W rozmowie z „The Guardian” wspominał, jak dzień po meczu w Champions Cup pojechał gwizdać rywalizację dzieci. Wszyscy zawodnicy byli przeszczęśliwi. Poza jednym, który podszedł do niego i powiedział: „Mam nadzieję, że będziesz sędziował lepiej niż wczoraj”. 

Najważniejszym dziedzictwem Owensa będzie jednak to, co dokonało się poza boiskiem. W maju 2007 roku, na kilka miesięcy przed debiutem w Pucharze Świata, w rozmowie z „Wales on Sunday”, dokonał coming outu. Jak przyznawał, była to trudne, gdyż bał się, że będzie miało to negatywny wpływ na jego karierę. Rugby, jako stereotypowo męski sport, postrzegane było jako miejsce tylko „dla prawdziwych facetów”. Jak się okazało, nic takiego nie nastąpiło. Jego deklaracja spotkała się głównie z pozytywnymi reakcjami. Później podkreślał, że było to trudniejsze niż sędziowanie finału Pucharu Świata. Pomógł tym także innym osobom ze środowiska, które bały się zaakceptować swoją seksualność. Wtedy jednak nie uważał, że może mieć to taki skutek. – Nie dokonałem coming outu, by zmienić świat na lepsze czy żeby zostać wzorem. Zrobiłem to dla poprawy własnego samopoczucia. Nie mogłem dalej żyć w ten sposób. Prawie mnie to zabiło. Dzielenie się tymi opowieściami jest jednak niezwykle ważne – powiedział Walijczyk w rozmowie z „The Guardian”. Dzisiaj mówi otwarcie o próbie samobójczej, swoich problemach ze zdrowiem psychicznym, zaakceptowaniem siebie i bulimii. Wszystko po to, by pomóc innym przeżywającym podobne co on trudności. W 2015 roku Stonewall wybrało go „Osobowością dekady w sporcie”, a w 2016 został nagrodzony Orderem Imperium Brytyjskiego za zasługi dla sportu.

Dziś Owens zbliża się do końca boiskowej kariery. Przyznaje, że chciałby zakończyć ten sezon, dalej sędziując na najwyższym poziomie i jeszcze bardziej śrubując liczbę spotkań międzynarodowych. – Będę za tym tęsknił. Za przygotowaniem do meczu, kibicami, pełnym ekscytacji oczekiwaniem w szatni, hymnami. Robię to przez 34 lata, co tydzień. To moje życie – mówił w rozmowie z „The Guardian”. Walijczyk ma co robić poza boiskiem. Oprócz posiadania farmy prowadzi programy telewizyjne, a trudno uwierzyć, by po zakończeniu kariery nie dostał propozycji zostania ekspertem. Wszak już dzisiaj świetnie analizuje grę i diagnozuje problemy tej dyscypliny. Jedno jest pewne – rugby już nigdy nie będzie takie jak przed erą Nigela. Zarówno pod względem sędziowania, jak i podejścia do kwestii akceptacji inności. Obie te zmiany są wielkim dziełem arbitra z Mynyddcerrig.

Rafał WANDZIOCH