Spór o przyszłość Szkocji

Zwolennicy niepodległości Szkocji, Edynburg. Fot. Christine McIntosh/flickr

Czy czas Zjednoczonego Królestwa dobiega końca? Wiele na to wskazuje. Przede wszystkim pesymistyczne dla rządzących Torysów sondaże. Cieszą się natomiast wyborcy SNP (Szkockiej Partii Narodowej), której liderka – Nicola Sturgeon – zapowiada przeprowadzenie kolejnego referendum niepodległościowego.

W referendum z 2014 roku Szkoci odrzucili secesję większością 55,3% głosów. Jednym z argumentów przeciwników państwowości była prawdopodobna konieczność opuszczenia przez Szkocję Unii Europejskiej i tym samym odbycia ponownego procesu kandydowania. Sytuacja uległa zmianie po 2016 roku, kiedy minimalna większość Brytyjczyków opowiedziała się za Brexitem. Jeśli spojrzeć na mapę z naniesionymi wynikami, wyraźnie widać proeuropejskość Szkotów, których większość chciała pozostać członkami UE. Po podjęciu decyzji o opuszczeniu wspólnoty przez Wielką Brytanię, wielu szkockich wyborców poczuło się oszukanych przez Westminster i Partię Konserwatywną. Pojawiła się narracja mówiąca o „wyciągnięciu Szkocji z Europy wbrew woli jej mieszkańców”. Sprzeciw ludności wobec Brexitu zwiększył poparcie dla SNP i premierki Nicoli Sturgeon, krytycznej wobec polityki Borisa Johnsona.

Według ostatnich badań Ipsos MORI rekordowe 58% ankietowanych Szkotów pragnie zerwania zawartej w 1707 roku unii z Anglią. Proporcje sprzed 6 lat odwróciły się, a SNP ma szansę na zdobycie aż 73 miejsc w Holyrood (parlamencie Szkocji) w nadchodzących wyborach lokalnych. Oznaczałoby to de facto przyzwolenie wyborców na realizację planu nowego referendum, a jego przeprowadzenie jest przecież jednym z głównych celów partii. Popularności idei pozostania w Zjednoczonym Królestwie nie przysparza też spóźniona reakcja Johnsona na pandemię koronawirusa. Rząd w Edynburgu pod wieloma względami zachował większą ostrożność, zaś jego działania były bardziej przemyślane i precyzyjne niż polecenia płynące z Westminsteru.

Organizacji drugiego referendum sprzeciwiają się premier Boris Johnson i londyński establishment, argumentując, że to z 2014 roku miało być jedynym w tym pokoleniu. Druga strona przypomina o całkowitej zmianie sytuacji politycznej, która nastąpiła w ciągu ostatnich kilku lat. Ich zdaniem, skoro Szkocja i tak opuściła wspólnotę europejską, to nic nie stoi na przeszkodzie, aby powróciła do niej już jako niepodległy kraj. Niewiadomych jest jednak sporo. Rozwód z Londynem byłby prawdopodobnie jeszcze bardziej kosztowny i skomplikowany niż przedłużające się negocjacje Brexitowe. Co ze złożami ropy naftowej, bazami marynarki wojennej, elektrowniami jądrowymi i walutą? Czy głową państwa pozostanie monarcha brytyjski, czy też Szkocja będzie republiką? Pytań jest wiele, a jednoznacznych odpowiedzi póki co, brak. Pewne jest to, że Westminster nie będzie mógł dłużej ignorować żądań Szkotów i odrzucać możliwości ponownego głosowania.

Czy zatem w perspektywie kilku lat na mapie naszego kontynentu pojawi się nowe państwo? Jest to niewykluczone. SNP jest zdeterminowana, by doprowadzić do przeprowadzenia drugiego referendum. Sytuacji na Wyspach Brytyjskich uważnie przyglądają się też Katalończycy. Ewentualne zwycięstwo „Yes” w Szkocji mogłoby jeszcze bardziej zmobilizować do działania tych mieszkańców Katalonii, którzy opowiadają się za niepodległością regionu. Warto też przywołać historyczny przykład Quebecu – francuskojęzycznej prowincji Kanady. Jej obywatele, pomimo silnych dążeń separatystycznych, dwukrotnie (w 1980 i 1995 roku) odrzucili w referendum propozycję utworzenia własnego państwa.

Kacper ZIELENIAK