Obrabowana tożsamość

 Transparent nazywający działania Chin ludobójstwem. Fot. Adobe Stock

Znajomość Ujgurów w społeczeństwie jest wciąż niewielka. Raport organizacji Human Rights Watch wzbudza obawy co do tego, jak wygląda ich obecna sytuacja w północno-zachodniej części Chin.

Ujgurzy to muzułmańska, turkojęzyczna grupa etniczna. Według raportów dotyczących praw człowieka, co dziesiąty Muzułmanin w Chinach jest internowany. Tamtejsze władze traktują ich jako potencjalnych terrorystów. 8 marca 1997 roku w Pekinie miał miejsce zamach przeprowadzony przez Ujgurów, co spowodowało, że władze zareagowały na nich jeszcze większymi represjami i przemocą. W 2013 roku nożownicy zaatakowali posterunek w Lukqun. W 2014 roku separatyści z Sinkiangu dokonali ataku na dworcu kolejowym w Kunming. Przypadków ataków i zamieszek jest o wiele więcej, jako że Sinkiang to gorący teren, na którym konfliktów na linii Ujgurzy-Państwo nie brakuje. Ale czy każdy członek owej grupy etnicznej może być od razu wrzucany do jednego worka z napisem „terrorysta”?  Dyskryminacja mniejszości – trwająca, jak się okazuje, przynajmniej od dziesięcioleci – prowadzi tylko do wzmożonych aktów buntu.

Wyrwać z korzeniami

World Uyghur Congress podkreśla, że w ciągu ostatnich trzech lat rząd chiński „zniszczył meczety, cmentarze i kapliczki, zakazał używania języka ujgurskiego, wysterylizował ujgurskie kobiety, rozdzielił rodziny i odmówił podstawowych praw i wolności”. Z tego wynika, jakoby Chiny dążyły do pozbawienia Ujgurów ich tożsamości, a wszystko co islamskie kojarzyło się im z terroryzmem. W 2017 roku usunięto wszystkie znaki religijne z grobów ich krewnych, a wiele nagrobków nawet zlikwidowano. Zabroniono im również obchodzenia wszelkich świąt religijnych i zastosowano przymus świętowania tylko tych wywodzących się z kultury chińskiej. Kto się nie podporządkuje, uchodzi za ekstremistę i zostaje poddany karze.

To nie jedyne środki, po które sięgają Chiny, by wykorzenić kulturę ujgurską. Zamykanie sklepów z tradycyjnym ubiorem, czy konfiskowanie towarów, skazywanie właścicieli na karę więzienia, a nawet nakaz golenia brody, której noszenie uchodzi za jedno z przykazań Mahometa, to kolejne z przykładów uświadamiające, na ile pozwalają sobie władze tego państwa. W kontekście tych działań używa się terminu „sinizacja”. Rządzący postanowili chociażby, że osiem dni w miesiącu Ujgurzy powinni spędzać w chińskiej rodzinie i wykonywać ich polecenia w ramach programu „asymilacji”, o czym wspomina bohaterka książki „Die Kronzeugin: Eine Staatsbeamtin über ihre Flucht aus der Hölle der Lager und Chinas Griff nach der Weltherrschaft” autorstwa Sayragul Sauytbay i Alexandry Cavelius.

Wszystko pod kontrolą

Rząd chiński w swoich działaniach posuwa się jeszcze o krok dalej, tworząc obozy dla internowanych. Wprawdzie nie wypiera się on ich istnienia – a przynajmniej od kiedy świat dysponuje dowodami w postaci zdjęć satelitarnych – jednak ma w zwyczaju nazywać je obozami reedukacyjnymi, które według niego służą nauce zawodów, czy doskonaleniu znajomości języka chińskiego. A jak wyglądają one w praktyce? Ze świadectw przekazanych przez Sayragul Sauytbay obozy otoczone są drutem kolczastym, a dwudziestoczterogodzinną wartę pełnią uzbrojeni żołnierze. Cele są potrójnie zaryglowane, co dwa metry znajdują się kamery, które rejestrują każdy ruch więźniów. Obowiązuje tam całkowity zakaz okazywania uczuć, a wszyscy bez wyjątku zmuszeni są do ogolenia głowy, jedzenia wieprzowiny i noszenia specjalnych ubrań, których kolor nie jest bez znaczenia. Ciemnoniebieski przeznaczony jest dla przestępców z grupy najniższego ryzyka, a jasnoniebieski z grupy średniego ryzyka. Czerwone stroje mają na sobie ci, którzy popełnili najcięższe przestępstwa, np. imamowie, czyli przywódcy duchowi w religii muzułmańskiej. Niewykluczone, że umieszczenie ich w obozach to objaw strachu przed radykalizacją.

Nie od dziś wiadomo, że obywatele Chin mają utrudniony dostęp do mediów społecznościowych, można więc powątpiewać, czy przekazywane im informacje o Ujgurach są rzetelne. Działanie władz w tym zakresie polegały na wyemitowaniu filmu, który przedstawiał pozornie szczęśliwą mniejszość etniczną, rozwijającą swoje pasje w obozie, a do tego uczącą się języka chińskiego czy tańców narodowych. Również dziennikarze zagraniczni mają problem w zdobyciu uprawnień pozwalających im na odwiedziny w obozie. Na wizyty w Sinciangu zapraszani są jedynie wybrani, którzy widzą przeobrażony specjalnie na tę okazję teren.

Ostatnio na problem Ujgurów zwrócił uwagę piłkarz FC Barcelony Antoine Griezmann, który zerwał współpracę z chińskim przedsiębiorstwem technologicznym Huawei. Według doniesień IPVM i „Washington Post” gigant miał pracować nad systemami, które umożliwiałyby identyfikację pochodzenia etnicznego. Tzw. „alarm ujgurski” miał zostać wysłany do policji, gdyby program wykrył członka tej grupy etnicznej. Rzecznik Huawei poproszony przez BBC o komentarz zaprzeczył, jakoby ich technologie miały być przeznaczone do identyfikacji Ujgurów. – Jest to niezgodne z wartościami Huawei. Nasze technologie nie są przeznaczone do identyfikowania grup społecznych. Niedyskryminacja jest podstawą naszych wartości jako firmy – tłumaczył.

Polityka Państwa Środka i jego silna pozycja na arenie międzynarodowej tylko utrudniają zdobywanie rzetelnych danych, a kreowana przez nich sytuacja mniejszości muzułmańskich nie znajduje odzwierciedlenia w rzeczywistości. Czy Zachód pozostanie w tej sprawie bierny i bezsilny? 

Ilona DĄBROWSKA