Fran, jakiej nie znacie

„Udawaj, że to miasto” to siedmioodcinkowy miniserial w reż. Martina Scorsese. Fot. materiał promocyjny Netflix

 „Stresuje panią potencjalna apokalipsa środowiskowa?”, pyta ktoś z publiczności. „Nie, bo nie jestem już młoda. Stać mnie jeszcze na cztery lata życia”, odpowiada Fran. Ta wymiana zdań chyba najlepiej pokazuje kim jest tytułowa bohaterka „Fran Lebowitz: Udawaj, że to miasto”nowego serialu Netflixa, w reżyserii Martina Scorsese. To postać nieprzeciętna, wypełniona inteligentnymi spostrzeżeniami i prezentująca niecodzienne spojrzenie na świat, które może jednak odstraszyć sporą część widzów.

Najwięksi fani Martina Scorsese na pewno kojarzą sylwetkę Fran Lebowitz. Pisarka, a prywatnie przyjaciółka reżysera, zagrała epizod w „Wilku z Wall Street” (z czym wiąże się przytoczona w serialu anegdota o e-papierosie Leonardo DiCaprio) i była bohaterką jego dokumentu „Public Speaking”, który stanowił kompilacje wypowiedzi Lebowitzz przeróżnych prelekcji i paneli jedenaście lat później Scorsese wrócił do tej postaci, tym razem zamiast osiemdziesięciu minut poświęcając jej trzy i pół godziny. W ciągu siedmiu odcinków „Udawaj, że to miasto” przedstawia opinie autorki (którymi, jak sama mówi, „jest wypełniona”) na wiele tematów – od czytników Kindle i muzyki jazzowej, przez nowojorskie metro i Muhammada Alego, aż po Me Too i walki kogutów.

„If I can make it there, I’ll make it anywhere/New York, New York”

Nie trzeba znać postaci głównej bohaterki, żeby czerpać przyjemność z serialu (Sama Lebowitz na wyznanie członka audytorium: „Nigdy wcześniej o tobie nie słyszałem”, odpowiada: „Świetny tekst na przełamanie lodów”), bo nie jest on skupiony wokółjej kariery dziennikarskiej, ani aktorskiej. Fran przedstawiona jest po prostu jako boleśnie szczera mieszkanka Nowego Jorku, który w jej opowieściach gra pierwsze skrzypce. To nie lada gratka dla miłośników tego miasta; w pigułce przytoczona jest jego historia, od roku 1970, kiedy nastoletnia Fran po raz pierwszy tam zamieszkała. Poza opowieściami Nowy Jork pokazany jest również w warstwie wizualnej. Wypowiedzi Fran ilustrowane są na wpół inscenizowanymi, odrobinę surrealistycznymi scenami spacerów po metropolii, w trakcie których wraz z nią odwiedzamy najważniejsze i najbardziej charakterystyczne punkty orientacyjne. Wrażenie robią także sceny z Fran stojącą nad realistyczną makietą Nowego Jorku, świetnie pokazują z jak ogromnym tyglem mamy do czynienia.

Innym sposobem urozmaicenia przekazu są wstawki rozmów autorki ze znanymi postaciami, wplecione między oryginalny materiał, nie tyle ilustrujące go, co stanowiące dla niego punkt wyjścia. Nie sposób odnieść wrażenie, że to te dyskusje, prowadzone przed publicznością na żywo, stanowią trzon „Udawaj, że to miasto”. Ważną rolę w serialu odgrywa Spike Lee – reżyser filmowy i dumny nowojorczyk –  miejscami chciałoby się, żeby to on prowadził większość rozmów. Tam gdzie Scorsese reaguje śmiechem, często przesadzonym, może wymuszonym, Lee atakuje, żywo wyrażając swoje zdanie, wchodząc w bardzo owocne dyskusje („Tylko krewni równie często się ze mną nie zgadzają”, stwierdza w końcu w którymś momencie Lebowitz). Innym ważnym rozmówcą jest Toni Morrison – noblistka i przyjaciółka Fran, z którą wymiany zdań mają poważniejszy, bardziej merytoryczny charakter, ale wciąż są niezmiernie ciekawe. Dyskusji pisarek o tym, jak różnią się ze względu na sposób, w który traktują czytelnika, można słuchać godzinami.

Nie dla każdego

Być może jednak lepiej jest kojarzyć Fran Lebowitz przed seansem. Nie brak w internecie rozczarowanych głosów widzów, których jej specyficzne poczucie humoru pozostawiło w niesmaku. Krytycy serialu odbierają jej kreację jako wyjątkowo smutną osobę – złośliwą i aspołeczną malkontentkę pogrążoną w anhedonii. Chociaż sceny, gdzie Lebowitz pokazuje swoją cieplejszą stronę, troskliwej miłośniczki dzieci i społecznie zaangażowanej aktywistki, mogą przeczyć takiej ocenie, to nie jest pozbawiona odrobiny prawdy.

Zabierając się do „Udawaj, że to miasto”, trzeba być gotowym na sporą dozę cynizmu i sardonicznych, ciętych uwag. Jeśli wam to nie przeszkadza i jesteście otwarci na bystry humor prosto z Nowego Jorku, to będziecie się świetnie bawić z najnowszą produkcją Martina Scorsese. Po eksperymentalnym dokumencie „Rolling Thunder Revue: Opowieść o Bobie Dylanie od Martina Scorsese” i nominowanej do Oscarów mafijnej epopei „Irlandczyk” pozostaje czekać na kolejne współprace reżysera z platformą Netflix.

Michał FILIPIAK