Szalony mundial

Reprezentacja Danii po wygranym finale. Fot. Facebook / International Handball Federation – IHF

Za nami prawdopodobnie najbardziej dynamiczny turniej w dotychczasowej historii piłki ręcznej. W minioną niedzielę zakończyły się 27. Mistrzostwa Świata w tej dyscyplinie. W tym roku drużyny uprawnione do startu przyleciały do Egiptu, aby w specyficznych warunkach rywalizować o najcenniejsze trofeum. Pandemia koronawirusa odcisnęła swoje piętno na organizacji przedsięwzięcia, jednak mimo to zarówno osoby decyzyjne, jak i sami zawodnicy stanęli na wysokości zadania.

Tegoroczne mistrzostwa były wyjątkowe. Po pierwsze, liczba zespołów biorących udział w turnieju została powiększona. Do krainy Nilu przyleciały łącznie 32 narodowe reprezentacje z sześciu konfederacji. W rozgrywkach zabrakło tylko przedstawiciela Ameryki Północnej. Był to pierwszy czempionat w historii handballu w tak licznej stawce. Po drugie, wszystkie mecze rozgrywane były przy pustych trybunach. Oglądając transmisje spotkań, często można było usłyszeć, jak poszczególne zespoły komunikują się ze sobą i co trenerzy przekazują zawodnikom podczas przerw na żądanie.

Zderzenie dwóch światów

Powiększenie liczby zespołów do 32 sprawiło, że na turnieju spotkali się przedstawiciele krajów, które w zestawieniach znacznie różnią się poziomem profesjonalizmu oraz liczbą światowych gwiazd. Faza grupowa dla jednych była jedynie rozgrzewką przed decydującymi rozstrzygnięciami. Z kolei inne drużyny, głównie z Azji i Ameryki Południowej, przyjazd do Egiptu mogły potraktować jako wycieczkę w czasach pandemii. Do zmagań przystąpiły też tak egzotyczne ekipy jak Republika Zielonego Przylądka i Demokratyczna Republika Konga. Ich występ był jedynie nietypowym dodatkiem do historycznego przedsięwzięcia. Co więcej, ci pierwsi rozegrali na turnieju tylko jeden mecz. Po otwierającym starciu z reprezentacją Węgier wśród Kabowerdeńczyków wykryto dwa przypadki zakażenia koronawirusem. W związku z tym zmuszeni byli oni wycofać się z rywalizacji, gdyż nie posiadali wymaganej liczby zawodników w kadrze. Przewidywania okazały się uzasadnione. Rozgrywki ponownie zdominowały reprezentacje ze Starego Kontynentu. Do fazy ćwierćfinałowej spoza Europy awansowały drużyny z Egiptu oraz Kataru. O drugim teamie można mówić wiele. W pamięci fanów pozostał turniej mistrzowski z 2015 roku, podczas którego katarski zespół przy sporych kontrowersjach zdobyła srebrny medal.

Odmienieni polscy szczypiorniści?

Polska otrzymała od międzynarodowej federacji tzw. dziką kartę, która umożliwiła start w turnieju. Wszyscy liczyli na to, że drużyna pod wodzą Patryka Rombela pokaże się z dobrej strony. Po nieudanym występie w 2017 roku, braku awansu na turniej dwa lata później oraz blamażu na zeszłorocznych Mistrzostwach Europy liczono wreszcie na pozytywny występ polskich szczypiornistów. Fazę grupową reprezentanci naszego kraju rozpoczęli trudną potyczką z ekipą z Tunezji. Biało-Czerwoni zakończyli spotkanie z dwiema brakami przewagi. Następnie doszło do starcia z obecnymi mistrzami Europy – Hiszpanami. Polacy postawili się wyżej notowanemu rywalowi. Naszym rodakom zabrakło jednej bramki do remisu, lecz po nim absolutnie nie było powodów do wstydu. W ostatnim pojedynku grupowym z Brazylią Polska wygrała wynikiem 33:23, przypieczętowując tym samym awans do drugiej rundy. Na tym etapie mistrzostw na prawym rozegraniu wyróżniał się Arkadiusz Moryto, który okazał się najskuteczniejszym strzelcem reprezentacji. W bramce z kolei kluczowymi i widowiskowymi interwencjami popisywał się Adam Morawski. W drugiej rundzie ekipie trenera Rombela przyszło się zmierzyć z reprezentacjami Węgier, Urugwaju oraz Niemiec. Przewidywano, iż o awansie zadecyduje mecz z naszymi zachodnimi sąsiadami bądź Madziarami. Na początku trzeba było pokonać Urugwaj, co udało się bez problemu. Następne starcie z Węgrami okazało się jednak końcem marzeń o dalszym etapie imprezy. Polacy, mając na koncie trzy wygrane i jedną porażkę, musieli pokonać przeciwnika, aby umożliwić sobie walkę o przepustkę do ćwierćfinału. Spotkanie to niestety dalece odbiegało od dotychczasowych występów sportowców znad Wisły. Wykorzystali to napędzeni wcześniejszymi triumfami przeciwnicy, którzy za sprawą niesamowicie skutecznego duetu Máté Lékai–Bence Banhidi zwyciężyli 30:26, zapewniając sobie już po tym spotkaniu miejsce wśród ośmiu najlepszych drużyn świata. Biało–Czerwonym na otarcie łez pozostał mecz z Niemcami, w którym obie ekipy solidarnie podzieliły się punktami, remisując 23:23. Ostatecznie polscy szczypiorniści zakończyli turniej na 13. miejscu, jednak pozostawili po sobie dobre wrażenie.

Skandynawowie na topie

W meczach ćwierćfinałowych niedawni rywale Polaków, Hiszpanie, pokonali Norwegów, Szwedzi wysoko wygrali z Katarczykami, a Francuzi po bardzo wyrównanym i emocjonującym boju pozbawili półfinału Węgrów. Do historii prawdopodobnie przejdzie starcie ćwierćfinałowe Duńczyków z gospodarzami turnieju. Spotkanie rozstrzygnęło się dopiero w konkursie rzutów z siódmego metra. Nie doszłoby jednak do niego gdyby nie dramaturgia tego pojedynku. Podstawowy czas gry zakończył się remisem i w dogrywce Duńczycy na kilka sekund przed ostatnim gwizdkiem prowadzili jedną bramką. Wtedy to „sprytem” chciał się wykazać Mikkel Hansen, który widząc na zegarze upływające końcowe sekundy, wyrzucił piłkę wysokim lobem na aut. Egipcjanie natychmiast ruszyli w stronę arbitra spotkania, który po analizie wideo wyrzucił gwiazdora reprezentacji Danii z boiska, jednocześnie przyznając rzut karny gospodarzom. Ten został pewnie wykorzystany. Druga dogrywka przebiegła już bez większych kontrowersji, jednak również nie przyniosła rozstrzygnięcia. W konkursie rzutów karnych awans aktualnym mistrzom świata dał bramkarz Niklas Landin. W półfinałach znalazły się zatem tylko europejskie kraje. Szwedzi pokonali Francuzów różnicą aż sześciu bramek. W starciu mistrzów świata z mistrzami Europy zwycięstwo odnieśli Duńczycy. W finale zatem doszło do bratobójczego, skandynawskiego pojedynku. Spotkanie to było godne finału najważniejszej międzynarodowej imprezy, choć wśród zawodników obu ekip widoczna była presja meczu finałowego. Do przerwy był remis, jednak w drugiej połowie to mistrzowie świata popisali się lepszą skutecznością. W końcówce zaś ponowie bohaterem został Niklas Landin, który wybronił kilka akcji Szwedów oraz decydujący rzut karny w ostatniej minucie turnieju. Po 60 minutach gry wynik na tablicy pokazywał 26:24 dla reprezentacji Danii, która pierwszy raz w swojej historii obroniła tytuł wywalczony dwa lata wcześniej.

Z pewnością egipski turniej na długo zapadnie w pamięć sympatykom piłki ręcznej. Charakteryzował się on niezwykle emocjonującymi meczami i pokazem nowoczesnej odmiany gry w piłkę ręczną, która opiera się na dynamicznym rozgrywaniu akcji i twardej defensywie. Za dwa lata ponownie zobaczymy w akcji najlepszych z najlepszych na mistrzostwach świata. Z niecierpliwością poczekamy na nie w naszym kraju, gdyż w 2023 roku to właśnie Polska wraz ze Szwecją zorganizują tę prestiżową imprezę.

Bartosz GLAPIAK