Z miłości do peleryn

Najwięksi herosi Spiral City/ forbes.com

Kilkanaście lat temu Jeff Lemire zarabiał na życie jako kucharz w podrzędnej restauracji w Toronto. Po godzinach pracował nad debiutancką powieścią graficzną i poza sceną niezależną nie widział dla siebie miejsca w przemyśle komiksowym. W 2016 roku nazwisko Kanadyjczyka wymieniano obok gigantów medium. W tym też roku światło dzienne ujrzał pierwszy numer „Czarnego Młota” – monumentalnego listu miłosnego do zamaskowanych awanturników i ich ekscytujących przygód.

Alternatywna okładka pierwszej odsłony serii przedstawia grupę poległych bohaterów. W tle znajduje się zdezelowana stodoła, a w centrum ilustracji tajemniczy czarny młot. Pomimo że dla powyższych postaci jest to debiut na kartach komiksu, zaledwie pobieżny rzut oka na ich sylwetki budzi liczne skojarzenia. Znajomy jest też logotyp tytułu, który bezpośrednio nawiązuje do przygód słynnej Ligi Sprawiedliwości. Niepozorna okładka jest przedsmakiem intertekstualnej zabawy, którą Lemire i Ormstorm zamierzają na kartach „Czarnego Młota” uskuteczniać.

Spiral City, jak podobnym mu fikcyjnym metropoliom pokroju Star City, Metropolis czy Gotham, przypadło bycie areną dla odwiecznych walk niezwykłych herosów ze wszelkiej maści złoczyńcami. W największej z nich siódemka bohaterów starła się z wrogiem zagrażającym całemu światu, uosobieniem czystego zła, straszliwym Antybogiem. W wyniku tej potyczki Abraham Slam, Golden Gail, Madame Dragonfly, Pułkownik Weird i Barbalien przeniesieni zostali do równoległej rzeczywistości, gdzie nikt nie pamięta ich przygód, a przekroczenie granic zapyziałego miasteczka jest dla bohaterów śmiertelne. Uwięzieni na farmie herosi zmuszeni są do ukrywania swoich niezwykłych umiejętności i udawania zwyczajnej wielopokoleniowej rodziny, bez względu na to, jak dysfunkcyjna jest ona w rezultacie.

„Czarny Młot” jest w każdym calu opowieścią superbohaterską, przefiltrowaną jednak przez autorską wrażliwość Jeffa Lemire’a. Małomiasteczkowy sztafaż, melancholijny nastrój i obyczajowe okruchy życia – tak emblematyczne dla niezależnych dokonań Kanadyjczyka – w zestawieniu z fantastycznym bogactwem komiksów złotej i srebrnej ery tworzą fascynującą mieszankę niezwykłości i przyziemności. „Czarny Młot” jest dekonstrukcją gatunku godną czasów po przełomowym „Watchmen” Alana Moore’a.

Lemire bawi się peleryniarskimi mitami. Stawia je w nowych kontekstach, miesza ze sobą, zmienia perspektywę. Robi to z lekkością, a całości towarzyszy poczucie szczerej fanowskiej fascynacji. Bohaterowie komiksu uznanego scenarzysty i rysownika posklejani są z motywów, które przez lata przewinęły się w opowieściach o zamaskowanych herosach. Postać Abrahama Slama jest odbiciem bohaterów lat 40. – Kapitana Ameryki, Batmana i pomniejszych pulpowych awanturników pokroju Black Hooda. Golden Gail to wariacja na temat będącego twarzą Fawcett Comics Kapitana Marvela. Szkice koncepcyjne sylwetki Barbaliena wyglądają, jakby wyszły spod ręki Johna Buscemy w czasach świetności jego interpretacji przygód Conana Barbarzyńcy.

Urok złożonego przez Lemire’a hołdu gatunkowi nie tkwi jednak w nawarstwianiu się doczytelniczych mrugnięć okiem, lecz w tym jak pomysłowo z powyższych nawiązań korzysta. Prominentny jest przykład Golden Gail. Podczas gdy Kapitan Marvel był nastolatkiem, który po wypowiedzeniu magicznego hasła zamieniał się w dorosłego posągowego herosa, ulubienica Ameryki wykrzykując „ZAFRAM!” przybierała postać – niemniej potężnej – dziewczynki. W chwili, gdy bohaterowie „Czarnego Młota” utknęli na farmie, Gail utraciła możliwość powrotu do swojej prawdziwej postaci. Tym samym rozpoczęła się tragedia kobiety, której ciało stało się więzieniem, a jedyne czego mogła od otoczenia oczekiwać to niezrozumienie i małomiasteczkowy ostracyzm.

W gorzkim finale Lemire pozwala legendom Spiral City odnaleźć spokój. „Czarny Młot” dobiega końca, jednak uniwersum, które wykreował artysta rozwija się dalej, ponieważ historie o bohaterach nie znają końca. A dopóki on nie nadejdzie, Lemire będzie mógł swoje listy miłosne pisać. Jeżeli mają być tak piękne jak dotychczas, to niech ta chwila trwa i wieczność. 

Remigiusz RÓŻAŃSKI