Rzeka kijem zawracana

Greniuch to tylko symbol. Źródło: Radosław Pierzga/Opolski Urząd Wojewódzki

Około 400 milionów złotych to budżet Instytutu Pamięci Narodowej. To kwota ponad czterokrotnie większa od tej, którą otrzymać ma Polska Akademia Nauk. Budżet pierwszej z instytucji, która została utworzona w 1999 roku, rośnie z roku na rok. Jeszcze w 2015 roku IPN miał otrzymać około 250 milionów złotych. Dużo? Oczywiście, że tak, ale nie tak dużo, jak obecnie. Pora postawić ważne pytanie – czy IPN jest nam potrzebny?

Pomysł likwidacji Instytutu Pamięci Narodowej – Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu, bo tak brzmi pełna nazwa tej instytucji, jak bumerang wraca do publicznej dyskusji co kilka lat. Powrócił i w styczniu tego roku, gdy w rocznicę powstania tego organu o takim postulacie przypomnieli posłowie Lewicy. Podczas konferencji dotyczącej tego zagadnienia Grzegorz Janoszka tłumaczył: „Chcemy zlikwidować Instytut Pamięci Narodowej, gdyż nie spełnia swojej roli. To powinna być placówka badawcza i naukowa. Niestety, IPN jest propagandową organizacją przy rządzie. Jest nacjonalistyczną tubą, która nie służy do odkrywania historii, a jej kreowania na swoją modłę”.

Na stronie Wiosny Roberta Biedronia czytamy również, co miałoby się stać ze środkami, które obecnie są przeznaczane na działanie IPN: „Zadania naukowe zostaną przeniesione do PAN i Archiwum Państwowego, a funkcje śledcze przejmie prokuratura. Zaoszczędzone w ten sposób środki skierujemy na edukację obywatelską w szkołach”. Przypomnimy raz jeszcze – około 400 milionów złotych ma otrzymać IPN w 2021 roku. W trakcie pandemii, gdy tysiące ludzi mają problem ze stałym zarobkowaniem. W roku, gdy wielkim sukcesem rządu i premiera Morawieckiego, za co dziękuje Rzecznik Praw Pacjenta, jest kwota dodatkowych 220 milionów na psychiatrę dziecięcą. Obszar, którego sprawne funkcjonowanie realnie wpływa na liczbę prób samobójczych i samobójstw wśród dzieci i młodzieży.

Kwaśniewski mówił nie

Instytut Pamięci Narodowej został powołany za czasów rządu Jerzego Buzka i prezydentury Aleksandra Kwaśniewskiego. Przywódca, który jest najwyżej ocenianym prezydentem w historii III RP, zawetował wtedy ustawę, na mocy której ta organizacja powstała. Swoją decyzję tłumaczył w liście, który skierował zarówno do posłów, jak i do „zwykłych obywateli”. Co ważne, Kwaśniewski jednoznacznie zaznaczył, że nie jest przeciwny lustracji – ustawę, która o niej traktowała Prezydent bowiem podpisał. Wskazywał jednak, że w ocenie jego oraz fachowców, z którymi się konsultował, ustawa o IPN narusza fundamenty demokratycznego państwa oraz stoi w sprzeczności z prawem karnym. Pisał: „Nie do przyjęcia jest rozwiązanie ustawowe, które wprawdzie nakazuje przekazanie przez UOP i WSI zasobów archiwalnych z czasów PRL do Instytutu Pamięci Narodowej, ale pozwala pracownikom IPN ujawniać lub utajniać niektóre „teczki” według własnej oceny, tak jak wcześniej czyniły to służby specjalne, co przyniosło w niedawnej przeszłości wiele napięć i szkód”. 
Prezydenckie weto wywołało ogromne poruszenie – ostatecznie zostało ono odrzucone przez parlamentarną większość, jednak nie obyło się bez ostrych słów. Po jeden stronie barykady stał wtedy Adam Michnik, który decyzję Sejmu o odrzuceniu prezydenckiego weta skomentował słowami: „Jestem przekonany, że uchwalona wczoraj ustawa pozostanie na zawsze znakiem wstydu dla tych parlamentarzystów, którzy podnieśli rękę za odrzuceniem prezydenckiego weta”. W odmienny sposób, ale równie emocjonalny, na temat ustawy i decyzji Kwaśniewskiego wypowiedział się Janusz Pałubicki – opozycyjny działacz, poseł i członek rządu Jerzego Buzka – określił on ówczesnego prezydenta mianem: „prezydenta wszystkich ubeków”. Emocji nie brakowało więc w przeszłości, nie brakuje ich również obecnie.

Największe wyzwanie? 

28 stycznia 2000 roku wydano książkę Jana Tomasza Grossa „Sąsiedzi”, w której autor podjął temat zbrodni dokonanej w Jedwabnem, a o współudział w niej oskarżył Polaków. Sytuacja zaogniła się dodatkowo rok później w lipcu, gdy przeprosił za nią Prezydent Aleksander Kwaśniewski. Trwało już wtedy śledztwo Instytutu Pamięci Narodowej, który do sprawy podszedł na wysokim poziomie – przesłuchiwano świadków, a każdy argument Grossa weryfikowano w możliwie najdokładniejszy, naukowy sposób. W efekcie postała publikacja Instytutu – „Wokół Jedwabnego”. W czasie śledztwa, które zakończyło się umorzeniem, ustalono, że: „Co do udziału polskich cywili w dokonaniu zbrodni, należy przyjąć, iż była to rola decydująca o zrealizowaniu zbrodniczego planu (…). Zasadne jest przypisanie Niemcom, w ocenie prawnokarnej, sprawstwa sensu largo tej zbrodni. Wykonawcami zbrodni jako sprawcy sensu stricto byli polscy mieszkańcy Jedwabnego i okolic – mężczyźni, w liczbie co najmniej około 40”. Umorzenie zostało umotywowane niewykryciem sprawców. Uznano, że sprawę można podjąć jedynie, jeśli pojawią się nowe okoliczności w sprawie.

Tematem, który już podczas śledztwa wzbudził kontrowersje, była kwestia ekshumacji ujawnionych w Jedwabnem zwłok. Decyzję o nieprzeprowadzeniu tejże podjął śp. Lech Kaczyński, który rozmawiał ze społecznością żydowską. Jak mówił Krzysztof Persak z IPN-u: „Pozwolono przebadać popioły i drobne fragmenty kostne z wierzchniej warstwy grobów. Natomiast to, że szkielety po ich odsłonięciu nie zostaną podniesione i poddane badaniom, zostało z góry powiedziane ekspertom”.

Bijcie Żyda

Olga Lipińska – mistrzyni kabaretu – poczyniła niegdyś współczesną nadal piosenkę „Dla Polaków ma być Polska”. Padają w niej znamienne słowa: „Na początek pójdą Żydzi. Żyd krajobraz nam ohydzi. Żyd wszystkiego ma nad miarę. I obraża naszą wiarę…”. Wspomnieć można również o spaleniu kukły Żyda w 2019 roku w Pruchniku w ramach „wieszania Judasza”. Sprawa Żydów, stosunku do nich, pogromu i działań Polaków wobec tej nacji podczas II wojny światowej niezmiennie budzą wielkie emocje i są wątkami, które lubi podgrzewać władza.

W 2017 roku wznowienia ekshumacji obok Kornela Morawieckiego chciała doktor Ewa Kurek – kobieta, która zasłynęła z twierdzeń, jakoby podczas II wojny światowej w gettach Żydzi mieli się świetnie – mieli bawić się na konkursach, podczas których wybierano kobietę z najseksowniejszymi nogami… Trudno te słowa komentować. Zwłaszcza że pomysł ekshumacji na kanwie pomysłów takich osób poparł prezes IPN Jarosław Szarek.

Dwie strony medalu

Niedawno, choć już został odwołany, na czele wrocławskiego IPN-u stanął Tomasz Greniuch – człowiek, który przewodził opolskim strukturom ONR. Człowiek, który był pomysłodawcą „Marszu na Myślenice”, czyli zamierzał czcić rocznicę wydarzeń z 1936 roku, podczas których bojówki opanowały to miasteczko i sterroryzowały żydowskich kupców. Człowiek, który, choć jego wybór przez wielu przedstawicieli rządzącego obozu został skrytykowany, od Andrzeja Dudy w przeszłości dostał Brązowy Krzyż Zasługi. Wszak przecież postać to wybitna i nagród godna.

Dlaczego jednak, wobec tak kontrowersyjnej nominacji, większość tego tekstu dotyczy sprawy, powiedzmy, „starej”? Ano z prostego powodu, bo ona jasno pokazuje, jak zmieniło się podejście władz IPN-u i jej mocodawców (wszak sami się na urzędy nie wybierali) do czegoś takiego jak, powiedzmy, historyczna prawda. Bo przecież rację miała Olga Tokarczuk, której słowa, choć ostre, pozostały dla wielu zwyczajnie niezrozumiałe. Noblistka, której, niczym Miłosza dawniej, władza w ojczyźnie nie potrzebuje – bo po co nam ludzie myślący – rzekła kiedyś: „wymyśliliśmy sobie historię Polski jako kraju niezwykle tolerancyjnego, otwartego, jako kraju, który nie splamił się niczym złym w stosunku do swoich mniejszości. Tymczasem robiliśmy rzeczy straszne jako kolonizatorzy, większość narodowa, która tłumiła mniejszość, jako właściciele niewolników czy mordercy Żydów”.

Greniuch… to jeden z wielu symboli. Symboli próby zawracania rzeki kijem. Spokojnie, w PRL-u historii uczyło się po kątach, więc i teraz nauczymy się jej jak trzeba.

Aleksandra KONIECZNA