Powrót „gościa, co się czasem spinał”

Okładka nowego albumu Huberta „Spiętego” Dobaczewskiego/ źródło: mystic.pl

Lao Che to niewątpliwie jeden z ciekawszych zespołów na polskiej scenie. Zmieniając styl z każdym kolejnym albumem zgromadził spore grono fanów, postawionych teraz w niecodziennej sytuacji. Po ponad dwudziestu latach kariery Lao Che ogłosiło koniec działalności i ruszyło w trasę pożegnalną, obecnie wstrzymaną z wiadomych powodów. Muzycy jednak nie próżnują. Wokalista i lider formacji, Hubert „Spięty” Dobaczewski zapowiedział niedawno solową płytę, którą promuje singiel „Trybuna Małpoludu”.

Twórczość Lao Che od samych początków czerpała z szerokiego wachlarza inspiracji muzycznych. Na debiutanckim albumie zatytułowanym „Gusła” pojawiała się muzyka ludowa i metal. Przeplatały się ze sobą pieśni powstańców warszawskich i reggae na krążku „Powstaniu Warszawskim”, funk i ska na „Gospelu”, czy synthpop i elektronika na „Wiedzy o społeczeństwie”. Fani mogą mieć jednak pewne oczekiwania wobec Spiętego. Mieszanie stylów to jedno, ale Dobaczewski przyzwyczaił słuchaczy również do błyskotliwych tekstów, wypełnionych odniesieniami biblijnymi i religijnymi, a w ostatnich latach także komentarzami społeczno-politycznymi. Nie inaczej jest na „Trybunie Małpoludu” – pod lupę ponownie brana jest ludzka natura, podejście ludzi do naszej planety, ale też do siebie nawzajem. Po raz kolejny wyśmiewani są skinheadzi i nacjonaliści – jeszcze do niedawna stanowiący dość głośną część słuchaczy Lao Che, przyciągnięci patriotycznym charakterem albumu „Powstanie Warszawskie”. Zespół skutecznie odstraszył tę część fanów bardziej lewicującymi tekstami na ostatnich płytach, wyrażając swoje wsparcie dla osób LGBT+ i krytykując działania Kościoła Katolickiego w Polsce.

Audiowizualna uczta

Również pod względem muzycznym singiel pozostaje w klimacie ostatnich dwóch płyt, odchodząc jednak jeszcze bardziej od rockowej instrumentacji, idąc w stronę elektroniki i rapowego brzmienia. Za hipnotyzującą i rytmiczną produkcję odpowiedzialni są Filip „Wieża” Różański, klawiszowiec Lao Che, oraz sam Spięty. Wpadający w ucho refren przeplatany jest raz melorecytowanymi, raz bardziej śpiewanymi zwrotkami, w których artysta popisuje się nienaganną dykcją. Sprawnie i szybko wypluwa kolejne łamańce językowe. Także i teledysk pozostaje w klimatach hip-hopowych, z ubranym w dres Adidasa Dobaczewskim tańczącym i wymachującym rękoma w bardzo długich ujęciach. Widać, że budżet nie był za wysoki, widać, że zachowano bezpieczeństwo w związku z koronawirusem i mimo wszystko wyszło dosyć estetycznie.

Wielkie nadzieje

„Trybuna Małpoludu” to pierwszy singiel z drugiej solowej płyty Spiętego. Premiera albumu pod tytułem „Black Mental” zapowiedziana jest na 16 kwietnia i już po tytułach piosenek („Bitwa o CO2” , „Narodowy Socjalizm Kosmosu”, czy „Nie Marudź #MeToo”) można się spodziewać, że będzie to dzieło wyrażające zaangażowanie społeczne i polityczne. Na stronie wytwórni Mystic Production czytamy, że płyta „dotyka tematu systemu starego jak świat, który chcąc nie chcąc wciąż wpycha nam się przez okno”. Wrażenie dopełnia piękna okładka zaprojektowana przez Dawida Ryjskiego, przedstawiająca słonia niesionego w lektyce przez ludzi-niewolników. Brzmienie singla, starannie dopracowana estetyka i ogólny koncept – wszystkie te czynniki każą się przygotować na coś lepszego niż solowy debiut Dobaczewskiego, „Antyszanty”, który okazał się być zbiorem mniej lub bardziej udanych prób zabawy z konwencją morskich szant.

Dobrze mieć kogoś takiego jak Spięty. Stary wyjadacz muzycznej sceny, obecny na niej od końcówki lat dziewięćdziesiątych, zręcznie bawi się językiem, brzmieniem, rymem i dźwiękiem. W czasach kiedy nowe płyty legend polskiej muzyki okazują się być kopią kopii, entym odgrzewaniem kotleta, w czasach gdy tylu artystów zdaje się stać w miejscu, Spięty idzie przed siebie jednocześnie nie zostawiając starych fanów w tyle. W „Trybunie Małpoludu” skutecznie łączy nowe ze starym. Artysta zapuszcza się na nowe terytorium, jednocześnie wciąż pozwalając wiernym słuchaczom znaleźć to, co pokochali w poprzednich dziełach. Jeśli tak ma wyglądać całe „Black Mental”, to „bicie się z Systemem”, o którym mówi Spięty na stronie Mystic Production, zapowiada się wyjątkowo przyjemnie.

Michał FILIPIAK