Wszystkich nas nie „upupicie”

Przemoc dosięga polityczek także w Sejmie ze strony innych polityków. Źródło: kolaż własny/Wikimedia Commons

Upokarzanie polityczek ze względu na płeć. Seksualizacja. Groźby pobicia oraz gwałtu, a także uczynienia krzywdy rodzinie i bliskim. Karanie za posiadanie własnych poglądów. Mizoginia. Obrzydliwe, seksistowskie żarty. Przemoc wobec kobiet w polityce nie jest regulowana przez żaden akt prawny, choć nie jest to nowe zjawisko.

Kobiety w Polsce stanowią ponad 50% populacji, a mimo to aż do XX wieku nie były uznawane za pełnoprawne obywatelki. Oznaczało to, że wszelka aktywność poza sferą gospodarstwa domowego była ograniczona. Indeks równości i płci opracowany przez Europejski Instytut ds. Równości Kobiet i Mężczyzn (EIGE) pokazuje, że chociaż „władza” jest obszarem, w którym nastąpił największy wzrost udziału kobiet w ciągu ostatnich 10 lat, jest to także obszar, w którym dysproporcja pomiędzy płciami pozostaje największa. Co stoi na przeszkodzie w uzyskaniu i utrzymaniu stanowisk politycznych przez kobiety?

Z badań przeprowadzonych przez Kantar Polska wynika, że w porównaniu z 2009 rokiem w 2018 roku prawie dwukrotnie wzrosła liczba osób zgadzających się z twierdzeniem, że „kobiety nie powinny angażować się w politykę, to nie ich rola” (z 15 do 33% wskazań) oraz że „kobiety obawiają się, że poprzez udział w polityce staną się mniej kobiece” (z 14 do 36%). Znacząco wzrosła również grupa twierdząca, że „kobiety mniej znają się na polityce, która jest dla nich zbyt skomplikowana” (z 24 do 37%). Co niepokojące, wśród ankietowanych, którzy wypowiadali się negatywnie na temat obecności kobiet w sferze polityki, znalazły się także kobiety. Biorąc to pod uwagę, nasuwają się pytania – kto ma w nie wierzyć, jeśli one same w siebie nie wierzą? Kto ma ich bronić przed falą krytyki, jeśli one same siebie krytykują? Taki stosunek nie tylko nie zapobiega przemocy w polityce wobec kobiet, lecz także ją pogłębia. 

Chamstwo czy wolność słowa?

Chociaż za obraźliwe wpisy na forach internetowych grozi nawet kara pozbawienia wolności, nie zniechęca to internautów do wyrażania swoich opinii na temat „nieudolnych” poczynań, wyglądu czy nawet życia seksualnego polityczek. Niektórych komentarzy wolę nie przytaczać ze względu na szacunek do języka polskiego. Do tych „łagodniejszych” można zaliczyć, chociażby: „Klaudia to że nie razisz inteligencją to wie każdy, ale chwalić się tym potwierdzeniem szczepienia w sieci odradza policja w każdym cywilizowanym kraju” pod tweetem posłanki Klaudii Jachiry z 6 maja 2021 roku. Zwracanie się po imieniu, „beatkowanie” (w odniesieniu do Beaty Szydło) czy „kamilkowanie” (do Kamili Gasiuk-Pihowicz) jest niczym innym, jak okazywaniem pogardy. Internauci nie szczędzą sobie szerzenia nienawiści nawet pod wpisami, które nie dotyczą stricte życia politycznego: „Na pewno mniejszy mongoł niż ty” widnieje pod tweetem Małgorzaty Kidawy-Błońskiej, w którym wicemarszałkini komentuje śmierć Michaela Collinsa. Na Twitterze czy Facebooku seksistowskie wyzwiska są na porządku dziennym. Wystarczy zajrzeć na konto wspomnianej wcześniej Gasiuk-Pihowicz czy Klaudii Jachiry. Jan Pietrzak w TVP Info nazwał Jachirę „wynajętą zdzirą” ze „szlamem w głowie”. Pietrzak przeprosił, czego nie można powiedzieć o internautach. Piotr Kulesza postanowił uraczyć Twitter swoim „utworem poetyckim” „Zużyta dzi**a to w slangu zdzira, i mi rymuje się z nazwiskiem Jachira rymuje się dobrze ze zdzira, taka mnie dzisiaj naszła satyra”. Użytkownik nie zapomniał oznaczyć swojej muzy.

Poza przemocą werbalną polityczki spotykają się często z nękaniem, groźbami i mobbingiem. Związek Joanny Mihułki (do 2019 roku Schmidt), byłej posłanki i wiceprzewodniczącej Nowoczesnej z ówczesnym liderem partii poskutkował gnębieniem ze strony internautów, polityków opozycji, a nawet tych z własnego ugrupowania. Mihułka ostatecznie zrezygnowała z polityki.

Przerażający jest fakt, że przemoc dosięga polityczki również w Sejmie, ze strony innych polityków. „Podczas prac sejmu często słyszymy perwersyjne uwagi ze strony posłów, komentarze na temat naszych nóg, tyłków, bądź teksty w stylu: <<co ty możesz wiedzieć, przecież taka ładniutka jesteś>>” przytaczają Małgorzata Druciarek i Aleksandra Niżyńska na łamach swojej pracy z 2020 roku, dotyczącej przemocy wobec kobiet na polskiej scenie politycznej  „…To się stało już tak przezroczyste, że o tym zapominam”. 

Szklany sufit spada na głowę

Polityka powinna prowadzić do małżeństwa poglądów, które z założenia będą kształtować naszą rzeczywistość, dążąc do sprawiedliwości. A czymże jest małżeństwo, jeśli nie rośliną, żywym organizmem, którym trzeba się opiekować? Pomimo upływu wieków mężczyźni nadal uważają siebie za roślinę, a kobiety za ładną doniczkę, którą tak łatwo jest potłuc, którą można przestawiać z miejsca na miejsce wedle upodobań. Wszystko idzie w tym samym kierunku, więc nie sposób nawet zadać pytania „co poszło nie tak?”. Możemy jedynie zastanowić się nad tym, co zrobić, żeby przerwać te błędne koło, uniemożliwiające kobietom w pełni równą mężczyznom aktywność na scenie politycznej (i nie tylko).

Przede wszystkim trzeba się skupić na języku. Język z definicji jest środkiem komunikacji, który kreuje naszą codzienność. Słowa, których używamy, są odzwierciedleniem naszych myśli, przedsmakiem naszych zachowań. Świadczą o nas i o tym, jak postrzegamy innych. W dzisiejszych czasach feminatywy wciąż budzą mieszane uczucia, a to przecież nic innego jak żeńskie końcówki rzeczowników. Dlaczego tak ważne jest, żeby na dobre zadomowiły się w naszych słownikach?

– Feminatywy są nam potrzebne z jednego prostego powodu, tak jak inne słowa, określają one rzeczywistość, która nas otacza. Dlaczego mamy się z niej eliminować? Cała historia tego, jak zmieniało się używanie żeńskich końcówek w języku polskim, wyjaśnia, dlaczego brzmią niekiedy śmiesznie i nienaturalnie. Przedwojenne książki przyprawiłyby o zawał niejedną/ego przeciwniczkę/ka żeńskich końcówek. Feminatywy nie zostały jednak wyprowadzone z języka w całości. Mamy kosmetyczki (a to przecież też opakowanie na kosmetyki), fryzjerki, przedszkolanki, a nawet prostytutki. Brakuje nam gościń, działaczek, dziekanek i rektorek. Po prostu: kobiet na stanowiskach. Zauważmy, że jeżeli dany, stereotypowo damski, zawód wykonuje mężczyzna, to nie mamy problemu ze zmianą formy, nie nazywamy mężczyzny-fryzjera, fryzjerką, a odwrotna sytuacja to już dla nas chleb powszedni. Ta nienaturalność to tylko kwestia przyzwyczajenia – mówiła nam doktorantka WNPiD Weronika Dopierała.

Co więcej, brak feminatywów pogłębia zjawisko niewidzialności kobiet, stając się narzędziem dyskryminacji. Nieobecność kobiet w języku wpływa na ich niewidoczność w wielu sferach życia. Ma to związek z tzw. szklanym sufitem. Szklany sufit, to nic innego jak pewne ograniczenia, „niewidzialne” bariery, które uniemożliwiają (w tym przypadku kobietom) obejmowanie kierowniczych stanowisk czy wspinanie się po szczeblach kariery.

Nie wszyscy są w tej kwestii zgodni. Posłanka PiS-u Małgorzata Gosiewska uważa, że feminatywy „psują język polski” i „ośmieszają funkcję”, którą wypełniają kobiety.

– Posłanka – z czym nam się kojarzy, patrząc na język polski? Nie kojarzy się dobrze, nie jest to poważne określenie funkcji, którą wypełniamy. Posłanka to chyba jakaś kanapa – mówiła.

Warto wspomnieć też, że dyskusje na temat żeńskich końcówek określiła mianem „kolejnego kroku dla rozpychania się ze swoim światopoglądem w środowisku, które w Polsce tego typu <<nowoczesności>> nie akceptuje i akceptować nie będzie’’.

Na szczęście język jest zjawiskiem społecznym, który odbija społeczne potrzeby nazewnicze. Zwolenników i zwolenniczek feminatywów nie brakuje. Może to właśnie dzięki nim w końcu doczekamy się czasów, w których kobiety będą równie widoczne i szanowane jak mężczyźni, nie tylko na scenie politycznej, ale w każdej sferze życia.

Katarzyna RACHWALSKA