Play-offy coraz bliżej

W 10. kolejce PGE Ekstraligi faworyci potwierdzili swoje medalowe aspiracje. Źródło: Twitter/CKM_Wlokniarz

Faza play-off zbliża się wielkimi krokami. Wiedzą o tym przedstawiciele pięciu klubów, które walczą o cztery miejsca premiowane rywalizacją o medale. W 10. kolejce PGE Ekstraligi żaden z faworytów nie zaliczył „wpadki”. Zwycięstwa u siebie zanotowały drużyny z Gorzowa i Wrocławia, a ekipom z Leszna i Częstochowy udało się zdobyć kolejne ważne punkty na wyjazdach.

MOJE BERMUDY STAL GORZÓW – ZOOLESZCZ DPV LOGISTIC GKM GRUDZIĄDZ

Pierwsze spotkanie 10. kolejki PGE Ekstraligi zapowiadało się na starcie, w którym gospodarze nie powinni mieć problemu z pokonaniem swojego rywala. Stal Gorzów u siebie przegrała w tym sezonie tylko raz, natomiast grudziądzanie słabo radzili sobie na wyjazdach. Piątkowy mecz od początku jednak układał się inaczej, niż wszyscy zakładali. Co prawda po pierwszych czterech biegach Żółto-Niebiescy prowadzili sześcioma punktami, ale na przestrzeni 15 wyścigów ich przewaga ani razu nie przekroczyła 10 „oczek”. Seniorzy Stali notowali wykluczenia i sensacyjnie przegrywali z rywalami, a wśród juniorów punktował tylko Wiktor Jasiński. To spowodowało, że jeszcze przed biegami nominowanymi GKM miał szansę nawet na zwycięstwo na Jancarzu. Za sprawą liderów z Gorzowa tak się jednak nie stało – gospodarze ostatecznie wygrali 49:41 i zgarnęli, oprócz dwóch „oczek” za zwycięstwo, także punkt bonusowy. Grudziądzanie natomiast wlali w serca swoich kibiców nadzieję, że z taką jazdą jak w piątek są w stanie skutecznie powalczyć o utrzymanie w PGE Ekstralidze.

W obozie gorzowian po 12 punktów zdobyli Bartosz Zmarzlik oraz Martin Vaculík i to wśród nich wybrałabym MVP meczu. Polak zanotował słabszy jak na niego początek spotkania, kiedy w dwóch biegach stracił trzy punkty. Później jednak na tyle dobrze się przełożył, że wygrywał każdy start i przyjeżdżał na metę z ogromną przewagą nad rywalami. Słowak natomiast był niepokonany aż do ostatniego wyścigu, w którym to słabiej wystartował i przywiózł tylko „jedynkę”. Poniżej oczekiwań zaprezentowali się pozostali seniorzy Stali. Szymon Woźniak dwa razy cieszył się z indywidualnego zwycięstwa, tyle samo razy jednak wjechał w taśmę. Z kolei Anders Thomsen spowodował upadek Przemysława Pawlickiego. Zdarzyła mu się również „zerówka”. Rafał Karczmarz zaczął świetnie – od „trójki” – jednak później do końca meczu zapunktował tylko raz i skończył z czteroma „oczkami”. Całą formację nie mogę ocenić wyżej niż na czwórkę z minusem. Jeśli chodzi o juniorów, to tak jak wspomniałam wcześniej, dobrą postawę zaprezentował jedynie Wiktor Jasiński, który potrafił, oprócz wygrania biegu młodzieżowego, przywieźć za swoimi plecami bardziej doświadczonych rywali, jak chociażby Krzysztofa Kasprzaka. Na drugim biegunie w tym meczu znajdował się Kamil Pytlewski, który po raz kolejny zastępował kontuzjowanego Kamila Nowackiego i znowu nie przywiózł do mety ani jednego punktu. Juniorzy Stali zasługują zatem na trójkę z plusem. Patrząc na cały zespół, gorzowscy kibice mogą mieć powody do obaw. To spotkanie pokazało, że bez praktycznie bezbłędnej jazdy liderów, mogą męczyć się u siebie nawet z czerwoną latarnią ligi.

Jeśli spojrzymy na zespół GKM-u, można zauważyć, że każdy z zawodników dołożył swoją cegiełkę do wyniku. Najwięcej punktów zdobył lider – Nicki Pedersen. Dużym zaskoczeniem było jednak to, że ani razu nie dojechał on do linii mety jako pierwszy. Po osiem „oczek” udało się przywieźć Przemysławowi Pawlickiemu oraz Romanowi Lauchbaumowi. I o ile wynik Polaka był spodziewany (jechał przecież w swojej karierze w barwach Stali), o tyle postawa Rosjanina zaskoczyła wielu ekspertów. Był on w piątkowy wieczór bardzo szybki, a w pokonanym polu zostawił nawet liderów gorzowian. Dobrze kibicom na Jancarzu przypomniał się Krzysztof Kasprzak. Zawodnik, który przed sezonem opuścił szeregi Stali, wrócił do składu GKM-u po kilku kolejkach absencji i w niektórych wyścigach był bardzo skuteczny. Jazda Polaka była jednak bardzo nierówna. Za przykład niech posłuży fakt, że przegrał on w swojej trzeciej gonitwie z juniorem gospodarzy. Na swoim poziomie zapunktował Kenneth Bjerre. Duńczyk co prawda nie wygrał żadnego biegu, ale ani razu nie przyjechał do mety na ostatnim miejscu. Pamiętając, że był to mecz wyjazdowy, oceniam seniorów GKM-u na czwórkę. Jest to nota wyższa od tej gorzowskiej, a to dlatego, iż po żużlowcach z Grudziądza nikt nie spodziewał się na trudnym terenie tak dobrego wyniku, a Stalowcy delikatnie rozczarowali swoich fanów. Młodzieżowcom natomiast wystawię taką samą ocenę jak juniorom z Gorzowa. Choć łącznie Denis Zieliński i debiutujący w polskiej lidze Seweryn Orgacki zdobyli mniej punktów od jednego Wiktora Jasińskiego, to jednak zaimponowali sympatykom żużla, remisując w biegu młodzieżowym i starając się nawiązywać walkę nawet z seniorami. To dobry prognostyk przed następnymi meczami. Grudziądzan, szczególnie u siebie, stać na to, aby w dalszej części sezonu wygrać mecz nawet z drużyną z czołówki PGE Ekstraligi.

EWINNER APATOR TORUŃ – FOGO UNIA LESZNO

Po dziesięciu kolejkach można stwierdzić, że torunianie nie są w najlepszej sytuacji. Kiedy Falubaz zdobył w Grudziądzu dwa punkty, Anioły spadły na siódme miejsce w tabeli i mimo starań, nie mogą odbić się od dna. Piątkowy mecz na Motoarenie od początku typowany był na korzyść gości. Leszczynianie wciąż walczą, by zagwarantować sobie miejsce w play-offach i mimo iż są na trzecim miejscu – sytuacja wciąż jest otwarta, gdyż Lublin i Częstochowa mają tyle samo dużych „oczek”. Spotkanie zatem miało bardzo dużą stawkę. Anioły chciały wygrać, by umożliwić sobie kolejny rok rywalizacji w Ekstralidze, a Byki, by pozostać w najlepszej czwórce. Tak jak typowano jednak, goście cały mecz kontrowali sytuację. W najbardziej newralgicznym momencie prowadzili oni dziesięcioma punktami. Ostatecznie wygrali mecz wynikiem 49:41.

Co by nie mówić o drużynie toruńskich Aniołów, spisali się całkiem nieźle. Czterech z pięciu seniorów dojechało do mety z dorobkiem dziewięciu punktów. Wśród gospodarzy nie można zatem wyróżnić głównego lidera. I właśnie tego torunianom brakowało do szczęścia. Solidny lider, który zdobyłby 12-13 punktów zdecydowanie przyczyniłby się do zwycięstwa drużyny. Myślę, że na największą pochwałę zasłużył Adrian Miedziński, który do niedawna był zupełnie bezbarwny. W tym spotkaniu natomiast raz przywiózł nawet „trójkę”, pokonując Jasona Doyle’a oraz Jaimona Lidseya. Walecznością wykazał się Paweł Przedpełski, który, pomimo dwóch „zerówek”, zdobył również dwie „trójki”. Najsłabszym ogniwem był niestety Chris Holder, który zdobył trzy „oczka”. Mimo przegranego meczu uważam, że formacja seniorska odjechała bardzo dobre zawody, dlatego stawiam jej piątkę. Inaczej sytuacja wygląda w przypadku juniorów – tu wciąż torunianie mają wiele problemów. Karol Żupiński znów zakończył mecz bez punktów, a Krzysztof Lewandowski powalczył tylko w biegu juniorskim. Młodzieżowcom niestety wystawiam ocenę dopuszczającą.

Najlepszym zawodnikiem przyjezdnych okazał się Piotr Pawlicki. Zawodnik zgarnął 13 punktów i tylko raz przyjechał za plecami rywali. Moim zdaniem to właśnie on najbardziej zasługuje na miano MVP meczu. Następni w punktowej kolejce byli Jason Doyle i Emil Sajfutdinow. Obaj dowieźli do mety po dziewięć „oczek”. Nie było jednak w ich przypadku widać tej szybkości i spasowania się z torem co zawsze. Jak na leszczyńską Unię podczas meczu zrobiło się sporo dziur. Wszyscy oprócz Piotra Pawlickiego i Kacpra Pludry choć raz dowieźli „zerówkę”. Pomimo to leszczynianie odjechali całkiem niezłe spotkanie i dobrze spisali się na toruńskim owalu. Niemniej wydaje mi się, że może to być za mało, by pozostać w najlepszej czwórce. Na miejsce Byków czekają spragnione play-offów Lwy oraz Koziołki. Moja ogólna ocena formacji seniorskiej to czwórka. Juniorzy również spisali się dobrze. Wygrali bieg młodzieżowy, a w późniejszej rywalizacji dołożyli jeszcze po „oczku”. Nie jest to wynik, na jaki liczyli kibice i włodarze klubu, ale w mojej ocenie, zważywszy na to, że był to mecz wyjazdowy, również spisali się na czwórkę.

MARWIS.PL FALUBAZ ZIELONA GÓRA – ELTROX WŁÓKNIARZ CZĘSTOCHOWA

W 10. rundzie PGE Ekstraligi żaden klub nie jedzie „o nic”. Tak również było w tym przypadku. Falubaz swoją wygraną mógł przybliżyć się do pozostania w najlepszej lidze rozgrywkowej, a Włókniarz zrobiłby krok ku upragnionym play-offom. Spotkanie zapowiadało się niezwykle interesująco. W pierwszej połowie meczu gospodarze nie mogli się odnaleźć. Przyjezdni zdobywali punkty i zdecydowanie utrudniali jazdę zielonogórzanom. Po szóstym biegu goście wygrywali już ośmioma punktami, a wynik końcowy spotkania wydawał się przesądzony. Siódmy wyścig był jednak dla Myszek czymś w rodzaju odrodzenia. Przez następne siedem biegów odrobili straty i do nominowanych przystąpili z remisem. Po czternastej gonitwie wydawało się, że zwycięstwo leży po stronie Zielonej Góry (4:2), ale w następnym starciu Leon Madsen i Kacper Woryna pogrzebali marzenia Falubazu. Wygrali oni 5:1, co dało częstochowianom zwycięstwo 46:44.

Zawodnicy Falubazu od zwycięstwa z Toruniem prezentują coraz wyższy poziom jazdy. Spotkanie z Częstochową było nie tylko emocjonujące, ale pokazało też, że drużyna z Zielonej Góry odkryła w końcu powody swoich wcześniejszych porażek i może rywalizować z zespołami z najlepszej czwórki. Najwięcej punktów wśród gospodarzy przywieźli Matej Žagar i Piotr Protasiewicz. Moim zdaniem na miano MVP meczu zasługuje kapitan zielonogórskiej drużyny. Protasiewicz od początku sezonu miał ogromne problemy z jazdą, ostatnio jednak pokazuje, że te czasy już minęły, a on wrócił na dobre tory. Duże brawa należą się również Patrykowi Dudkowi i Maxowi Fricke. Obaj zrobili naprawdę dobrą robotę. Najsłabszym ogniwem wśród seniorów był Mateusz Tonder, choć on również przywiózł trzy, bardzo istotne, punkty. Gdyby nie ostatni bieg, można by było mówić, że gospodarze sprawili się na medal. Mimo wszystko jednak wystawiam im piątki. Młodzieżowcy z kolei nie napawają specjalnym optymizmem. Jakub Osyczka nie zapunktował w meczu, a Fabian Ragus dowiózł jedynie punkt w biegu juniorskim. Niestety mimo dobrych chęci wystawiam im ocenę niedostateczną.

Goście na zielonogórskim owalu prezentowali się całkiem nieźle. Najlepszy pośród swojej drużyny był Leon Madsen, który łącznie zdobył 13 „oczek”. Świetne zawody odjechał również Jakub Miśkowiak (10 pkt). Na pochwałę zasługuje Kacper Woryna. Młody zawodnik, mimo iż nie punktował na poziomie światowym, to w 14. biegu przywiózł najcenniejsze dwa „oczka” w całym meczu. Brawa należą mu się za wytrwałość i skupienie, gdyż przez całe cztery okrążenia kąsał go Piotr Protasiewicz. Można powiedzieć, że Fredrik Lindgren przez całe zawody dolewał oliwy do ognia. W pomeczowym Magazynie PGE Ekstraligi ekspert od sytuacji spornych, Leszek Dębski, stwierdził, że Szwed powinien być wykluczony dwa razy. Do tego jednak nie doszło i można tylko gdybać, jak mogłoby się to skończyć. Niemniej jego agresywne zachowanie było bardzo widoczne. Moja ogólna ocena seniorów to czwórka. Częstochowscy juniorzy to zdecydowanie czołówka światowa. Młodzi zasługują na wielkie brawa i pochwały. Wspólnie przywieźli 15 punktów. 10 wyżej wymieniony Jakub Miśkowiak, a 5 – Mateusz Świdnicki. Nie pozostaje mi nic innego jak postawić im piątki.

BETARD SPARTA WROCŁAW – MOTOR LUBLIN

Mecz kończący 10. kolejkę PGE Ekstraligi miał ogromne znaczenie w kontekście walki o fazę play-off. Lider tabeli z Wrocławia imponował ostatnio kolejnymi przekonującymi zwycięstwami i chciał podtrzymać passę sześciu wygranych spotkań z rzędu. Lublinianie natomiast za cel postawili sobie obronę 14-puntowej zaliczki z pierwszego starcia obu drużyn. Zadanie to, ze względu na świetną formę szczególnie liderów Sparty, wcale nie było łatwe. Pokazał to już zresztą początek zmagań, kiedy to wrocławianie za sprawą skutecznej jazdy seniorów wypracowali sobie w połowie spotkania 6-punktową przewagę. Co prawda później żużlowcy Motoru potrafili wygrać wyścig nawet 5:1, jednak już przed biegami nominowanymi Spartanie zapewnili sobie zwycięstwo. Walka trwała tam jeszcze o punkt bonusowy. Ostatecznie przewaga z pierwszego meczu okazała się wystarczająca. Betard Sparta wygrała u siebie 51:39 i powróciła na pierwsze miejsce w ligowej tabeli. Koziołki mogą czuć się usatysfakcjonowane – oprócz zaprezentowania dobrej postawy we Wrocławiu, wywalczyły bardzo cenny punkt, który ma im pomóc w walce o fazę play-off.

W drużynie gospodarzy pochwalić należy wszystkich seniorów. Jako MVP meczu wybrałabym Macieja Janowskiego, który tylko raz przyjechał do mety na innej pozycji niż pierwsza. Wyniki dwucyfrowe osiągnęli również Tai Woffinden oraz Gleb Czugunow. O ile postawa Brytyjczyka, który zdobył 11 „oczek”, nie jest zaskoczeniem, o tyle jazda Rosjanina z polskim paszportem okazała się miłą niespodzianką. Żużlowiec ten zaliczył bardzo nieprzyjemny upadek w czasie turnieju o Złoty Kask w Zielonej Górze i nie wiadomo było, czy zdoła wyzdrowieć do niedzielnego spotkania. 10 punktów i dwa bonusy zdają się zaprzeczać pogłoskom o jakiejkolwiek kontuzji, co jest znakomitą wiadomością dla wrocławskich kibiców. Lekkim rozczarowaniem okazała się postawa Artioma Łaguty, który nie przyzwyczaił fanów do przywożenia, szczególnie na swoim torze, „zerówek”, a własnie to wydarzyło się w jego ostatnim biegu. Na swoim poziomie pojechał za to Daniel Bewley, który ambitnie walczył z rywalami w każdym wyścigu, co przełożyło się na pięć punktów. Całą formację oceniam za to spotkanie na piątkę z plusem. Przeciwnie zaprezentowali się wrocławscy juniorzy. Michał Curzytek oraz Przemysław Liszka, co było do przewidzenia, okazali się słabsi od swoich vis-à-vis z Lublina. Poza walką w kilku wyścigach nie wykazali się oni niczym szczególnym. Nie mogę ocenić ich zatem wyżej niż na trójkę z minusem. To w tej formacji należy doszukiwać się rezerw i to młodzieżowcy muszą zacząć lepiej punktować, jeśli Sparta chce w tym sezonie zdetronizować leszczyńską Unię.

Drużyna Motoru długo trzymała się blisko, jeśli chodzi o wynik, ale zabrakło jej z pewnością liderów. Jedynym żużlowcem Koziołków, który może być zadowolony ze swojej postawy, jest Grigorij Łaguta. Rosjanin zdobył 11 punktów, a mogłoby ich być więcej, gdyby nie wykluczenie za wjechanie w taśmę. Walczyć próbowali Jarosław Hampel oraz Dominik Kubera, jednak ich jazda przypominała sinusoidę. Obaj Polacy potrafili wyprzedzać na dystansie rywali, aby później przyjechać na linię mety jako ostatni. Przełożyło się to w ich przypadku na kolejno siedem i sześć „oczek”. Dużym rozczarowaniem okazały się wyniki Krzysztofa Buczkowskiego, a także Mikkela Michelsena. Były zawodnik GKM-u notuje przeciętny sezon, szczególnie na wyjazdach. We Wrocławiu ta opinia się potwierdziła, a Polak został zmieniony po swoim trzecim wyścigu. Duńczyk natomiast miał być ponownie jednym z liderów punktowych, a w niedzielę nie potrafił wygrać biegu indywidualnie i zakończył mecz z tylko, jak na niego, pięcioma „oczkami”. Całą formację seniorską, ze względu na nierówną formę, oceniam na trójkę. Trochę lepiej zaprezentowali się lubelscy juniorzy. Wiktor Lampart oraz Mateusz Cierniak okazali się lepsi od rywali, szczególnie w biegu młodzieżowym. W dalszej części spotkania nie osiągali już jednak takiej przewagi. Można stwierdzić, że kibice Motoru spodziewali się po nich trochę skuteczniejszej jazdy. Ta we Wrocławiu pozwoliła im na zdobycie łącznie siedmiu punktów, za co otrzymują czwórkę. Niedzielne spotkanie po raz kolejny w tym sezonie pokazało, że Koziołki są drużyną swojego stadionu. Fani z Lublina muszą wierzyć, że zwycięstwa na domowym torze wystarczą do tego, aby pojechać w upragnionych play-offach.

Emilia RATAJCZAK & Marta KOTECKA