Półmetek

W trzech meczach 7. kolejki PGE Ekstraligi ze zwycięstwa mogli cieszyć się gospodarze. Źródło: Twitter/CKM_Wlokniarz

Siedem rund za nami. Od przyszłego weekendu trenerzy i zawodnicy będą skupieni na punktach bonusowych, gdyż pretendentów do play-offów jest pięciu, a miejsca są cztery. Ostatnie spotkania jednak dobitnie pokazały, kto będzie się liczył w walce o najwyższe cele, a kto musi bronić się przed spadkiem.

ELTROX WŁÓKNIARZ CZĘSTOCHOWA – ZOOLESZCZ DPV LOGISTIC GKM GRUDZIĄDZ

Pierwsze spotkanie siódmej kolejki PGE Ekstraligi miało według wielu ekspertów zdecydowanego faworyta. Gospodarze po sensacyjnym zwycięstwie w Gorzowie podejmowali zespół z Grudziądza, który w tym sezonie na wyjeździe za każdym razem musiał uznawać wyższość rywali. Początek meczu zdawał się potwierdzać te przewidywania. W ekipie GKM-u wyścigi wygrywał jedynie Nicki Pedersen. Jego koledzy nie mogli dopasować się do częstochowskiego owalu. Po pierwszej serii Włókniarz prowadził aż 17:7. Kilkunastopunktowa przewaga utrzymywała się przez całe spotkanie, a zwycięstwo częstochowianie zapewnili sobie już po 12. gonitwie. Biegi nominowane potwierdziły dominację gospodarzy, którzy finalnie wygrali 54:36 i włączyli się tym samym do walki o fazę play-off. GKM natomiast aktualnie powinien skupić się na rywalizacji o utrzymanie.

W drużynie gospodarzy pierwsze skrzypce grało dwóch zawodników – Bartosz Smektała i Leon Madsen. Szczególnie postawa Polaka mogła przysporzyć wiele radości częstochowskim kibicom. Zdobywca 11 punktów i trzech bonusów ani razu nie przekraczał linii mety na ostatnim miejscu i to jego wybrałabym MVP spotkania. Duńczyk co prawda miał w dorobku „oczko” więcej, jednak w swoim pierwszym biegu przywiózł „zerówkę”, co na domowym torze nie przystoi zawodnikowi takiej klasy. W kratkę pojechali pozostali seniorzy Włókniarza. Fredrik Lindgren zaliczył dwa indywidualne zwycięstwa, tyle samo jednak razy musiał oglądać plecy wszystkich żużlowców. Kacper Woryna oraz Jonas Jeppesen wywalczyli na trasie po pięć punktów, często jednak tracili je na dystansie na rzecz swoich przeciwników. Postawę całej formacji oceniam zatem na czwórkę z plusem. Nie zawiedli częstochowscy juniorzy. Jakub Miśkowiak i Mateusz Świdnicki udowadniają, że nie bez przyczyny uznawani są za najlepszą parę młodzieżowców w lidze. W piątek zdobyli oni łącznie 13 „oczek” i w dużym stopniu przyczynili się do zwycięstwa drużyny, wygrywając nawet z seniorami gości. Za swój występ zasługują na piątkę z plusem.

Wynik grudziądzkiej ekipy po raz kolejny spoczywał na barkach Nickiego Pedersena. Jedynie Duńczykowi udawało się w wielu gonitwach nawiązać walkę z gospodarzami. Zdobył 12 punktów w sześciu startach, choć trzeba przyznać, że końcówka zawodów w jego wykonaniu pozostawiała wiele do życzenia. Liderowi GKM-u niepodziewanie kroku próbował dotrzymywać Norbert Krakowiak. Polak co prawda nie osiągnął dwucyfrówki, jednak radził sobie na tyle dobrze, że pojechał w biegu nominowanym, co nie zdarzało mu się w tym sezonie często. Na swoim poziomie zaprezentował się Paweł Miesiąc. Warto wspomnieć, że na mecie nie zameldował się ani razu jako ostatni, co na częstochowskim owalu jest imponującym osiągnięciem. Zawiedli za to Kenneth Bjerre i Przemysław Pawlicki. Zdobywcy odpowiednio sześciu i dwóch „oczek” po dobrym wejściu w sezon widocznie obniżyli loty (być może jest to spowodowane problemami z tunerem Ryszardem Kowalskim). Jeśli grudziądzanie marzą o tym, by za rok startować w PGE Ekstralidze, to ta dwójka musi poprawić swoje dorobki punktowe. Za piątkowy mecz formacja seniorska otrzymuje ode mnie trójkę z minusem. Swoją formę obniżyli również juniorzy GKM-u, którzy do tej pory byli pozytywną niespodzianką tej drużyny. W starciu z Włókniarzem Denis Zieliński i Mateusz Bartkowiak zdobyli razem jednak tylko dwa punkty i widocznie ustępowali swoim rywalom. Nie mogę wystawić im wyższej oceny niż dwójka.

MOJE BERMUDY STAL GORZÓW – EWINNER APATOR TORUŃ

Spotkanie pomiędzy Stalą a Apatorem zapowiadało się bardzo ciekawie, chociaż od początku to gorzowianie byli stawiani w roli faworyta. Torunianie, przyjeżdżając do Gorzowa, wiedzieli, że nie mają dużych szans na zwycięstwo, mimo to chcieli powalczyć i dać sobie szansę na punkt bonusowy na torze domowym. Mecz okazał się niezwykle wyrównany – aż do ósmego biegu gospodarze prowadzili zaledwie dwoma „oczkami”. Później jednak gorzowianie systematycznie powiększali przewagę i przed wyścigami nominowanymi różnica wynosiła już sześć punktów. Ostatecznie Stalowcy pokonali Anioły 50:40.

Zawodnicy Stali Gorzów odjechali naprawdę dobre spotkanie. Aż czterech z nich punktowało na poziomie 10 „oczek” lub więcej. Najwięcej zgromadził ich Bartosz Zmarzlik (13 pkt), który po słabszym meczu z częstochowskim Włókniarzem, powrócił na dobre tory. Moim zdaniem to właśnie on zasłużył na miano MVP spotkania. Pochwały należą się również Szymonowi Woźniakowi, Andersenowi Thomsenowi oraz Martinowi Vaculíkowi. Każdy z nich dołożył 10 „oczek” Jedynym słabym punktem zespołu był Marcus Birkemose, który dowiózł zaledwie punkt. Moja ogólna ocena formacji seniorskiej to pięć z minusem. Juniorzy również sprawowali się całkiem nieźle. Wiktor Jasiński dorzucił do wyniku pięć „oczek”. Wygrał bieg juniorski, a później jeszcze dwa razy pokonał rywali. Kamil Nowacki (1 pkt) po upadku w czwartej gonitwie nie był zdolny do dalszej jazdy. Ogólna ocena młodzieżowców to czwórka z plusem.

Toruńskie Anioły pokazały się na gorzowskim owalu z całkiem niezłej strony. Najwięcej punktów wśród gości wywalczył młodszy z braci Holderów – Jack (12 pkt). Na pochwałę zasługuje także Chris, ale przede wszystkim Paweł Przedpełski, który przywiózł w świetnym stylu dwie „trójki”. Całkiem niezłe spotkanie odjechał również Robert Lambert, osiągając sześć punktów, w tym również jedną „trójkę”. Najsłabszym punktem drużyny przyjezdnych był Adrian Miedziński (1 pkt). Polak do tej pory był solidną drugą linią. Zdobywał średnio osiem punktów i stanowił bardzo ważny element drużyny. Gdyby jego postawa była lepsza, Toruń być może mógłby pomarzyć o zwycięstwie. Formacja seniorska Apatora zasługuje na piątkę z minusem. Zdecydowanie gorzej zaprezentowała się druga część zespołu, czyli juniorzy. Krzysztof Lewandowski w dwóch startach zdobył trzy punkty i szło mu całkiem dobrze, jednak upadek w czwartym biegu wykluczył go na resztę spotkania, tak jak Kamila Nowackiego. Jego kolega – Kamil Marciniec, nie mógł odnaleźć się na torze i nie dowiózł do mety ani jednego „oczka”. Gdybyśmy mieli możliwość obserwować postawę Lewandowskiego do końca spotkania, ocena mogłaby być inna, jednak w tym przypadku wystawiam trójkę z minusem.

MARWIS.PL FALUBAZ ZIELONA GÓRA – BETARD SPARTA WROCŁAW

Starcie pomiędzy Dawidem a Goliatem – tak jednym zdaniem można podsumować niedzielne spotkanie między zielonogórzanami a wrocławianami. Falubaz od początku skazany był na porażkę. Jego tragiczna postawa od startu sezonu nie napawała nadzieją przed pojedynkiem ze Spartą. Skala porażki Myszek okazała się ogromna. Spartanie od początku mieli zupełną kontrolę nad wynikiem meczu. Wygrali prawie we wszystkich biegach, a zaledwie cztery gonitwy zakończyły się remisem. W zespole gospodarzy pojawiły się tylko trzy „trójki”, natomiast w ekipie gości jedynie jedna „zerówka”. Przełożyło się to na zwycięstwo przyjezdnych 63:27. Warto wspomnieć, że jest to wynik z największą różnicą punktową od początku sezonu.

Jednogłośnie można stwierdzić, że gospodarze odjechali jedno z najgorszych spotkań w historii klubu. W tym sezonie są niestety nic nieznaczącym zespołem, który jest pierwszy w kolejce do spadku. Wśród zawodników Falubazu ze świecą szukać tych dobrze punktujących. Najwyższy wynik zgromadził, powracający po kontuzji, Mateusz Tonder. Młody żużlowiec przywiózł dziewięć „oczek”, tym samym zdobywając dwie z trzech „trójek” całej drużyny. Jak na umiejętności Tondera jest to dobry występ, a z racji tego, że był to jego pierwszy mecz w sezonie, tym bardziej zasługuje na pochwałę. „Jakieś” punkty do mety przywiózł również Piotr Protasiewicz i o dziwo on również zwyciężył w jednym biegu. Do tej pory jednak dorobek punktowy kapitana zielonogórskiej ekipy nie zachwycał. Zazwyczaj były to dwa-trzy „oczka” na mecz. Fatalne spotkanie odjechał Matej Žagar, który nie zapunktował. O warunkach na torze, przygotowaniu czy ogólnych problemach Myszek można by jeszcze długo mówić, ale na razie skupię się na ocenie seniorów. Z ciężkim sercem wystawiam im ocenę niedostateczną, tak samo jak juniorom. 

Goście do Zielonej Góry przyjechali jak po swoje. Od początku brylowali na torze, nawet jeśli kiepsko startowali, straty udawało się szybko odrabiać na dystansie. Najwyższy wynik punktowy zgromadził Daniel Bewley, co nie było trudnym zadaniem dla niedoścignionego dla rywali Brytyjczyka. Moim zdaniem to właśnie on zasługuje na miano MVP meczu. W Sparcie sytuacja była zgoła odmienna niż u gospodarzy. Każdy z zawodników pojechał świetne spotkanie, a idealnym dowodem na to może być fakt, że wśród wrocławian zabłąkała się tylko jedna „zerówka” na cały zespół. Przywiózł ją junior. Fenomenalnie zaprezentowali się również Tai Woffinden czy Maciej Janowski. Goście byli szybcy, nadrabiali straty na dystansie i z biegu na bieg coraz bardziej powiększali swoją przewagę. Nie pozostaje mi nic innego, jak wystawić całej drużynie piątkę i życzyć dalszych sukcesów w play-offach.

MOTOR LUBLIN – FOGO UNIA LESZNO

Przełożone na poniedziałek, ze względu na niekorzystne warunki atmosferyczne, spotkanie zapowiadało się na bardzo wyrównane starcie. Motor u siebie potrafił w imponującym stylu pokonywać rywali (chociażby wrocławską Spartę) i chciał podtrzymać zwycięską passę. Leszczynianie natomiast, co dziwne, lepiej spisywali się na wyjeździe niż na swoim domowym torze, co dawało im nadzieje na korzystny rezultat w Lublinie. Lekkim faworytem pozostawali jednak gospodarze, co udowodnili już w pierwszej serii, którą wygrali 16:8. Główną bronią gospodarzy byli, co wielu ekspertów przewidywało, juniorzy, którzy zdecydowanie górowali w pojedynkach z młodzieżowcami z Leszna. Unia nie potrafiła zbliżyć się do swoich przeciwników na mniej niż cztery punkty, a wynik meczu rozstrzygnięty został już po 13. biegu. Motor wygrał spotkanie 49:41 i powrócił na pierwsze miejsce w ligowej tabeli. Zespół z Leszna natomiast zanotował trzecią porażkę w sezonie i, co nie zdarzało się często w poprzednich latach, będzie musiał do końca walczyć o awans do fazy play-off.

W ekipie gospodarzy aż trzech żużlowców osiągnęło w poniedziałkowy wieczór wynik dwucyfrowy. Liderzy w postaci Grigorija Łaguty, Mikkela Michelsena i Jarosława Hampela, co prawda mieli na przestrzeni spotkania słabsze biegi, ale w najważniejszych momentach nie zawiedli lubelskich fanów, zdobywając po 10 „oczek”. Największym pozytywnym zaskoczeniem Motoru i moim MVP meczu był jednak Krzysztof Buczkowski. Polak, który początku sezonu nie mógł zaliczyć do udanych, na domowym torze prezentował się świetnie. Dobrze wychodził spod taśmy, a na trasie jego motocykle potrafiły dopasować się do sprawiającej czasem problemy nawierzchni. Pozwoliło mu to na dowiezienie siedmiu punktów. Trochę słabiej zaprezentował się Dominik Kubera. Starcie rozpoczął przyzwoicie, gdyż wywalczył dwie „dwójki”, jednak później pogubił się z ustawieniami, a w swojej ostatniej gonitwie nie zdobył nawet „oczka”. Cała formacja seniorska zasługuje za ten mecz na piątkę z plusem. Dużym wsparciem dla starszych kolegów byli juniorzy Motoru. Wiktor Lampart i Mateusz Cierniak, oprócz zwycięstwa 5:1 w rywalizacji młodzieżowej, w dalszej części spotkania pokonywali na trasie swoich konkurentów z Leszna i zdobyli łącznie siedem punktów. Oceniam ich na piątkę z minusem. Patrząc na zespół z Lublina, od pewnego czasu można zaobserwować kompletną drużynę. Jeśli zawodzi któryś z seniorów, to świetni juniorzy biorą odpowiedzialność na swoje barki. Kolejny mecz na domowym torze pokazał, że w tym sezonie Motor ma wszystkie argumenty, by poważnie myśleć o medalach PGE Ekstraligi.

Zupełnie inne nastroje panują w drużynie Unii. Po raz kolejny rozczarowaniem wydaje się postawa leszczyńskich juniorów. Kacper Pludra i Damian Ratajczak zdobyli razem tylko punkt i to ten, który należał im się z automatu w biegu młodzieżowym. Poza tym wyraźnie odstawali nie tylko od seniorów, ale też od swoich vis-à-vis z Lublina. Ze względu na niewielkie doświadczenie w najwyższej klasie rozgrywkowej oceniam ich na dwójkę. Słabość formacji juniorskiej powinni niwelować seniorzy, jednak ci leszczyńscy nie postawili w poniedziałek Koziołkom trudnych warunków. Jedynym jasnym punktem drużyny był Jason Doyle, który potrafił aż czterokrotnie minąć linię mety na pierwszym miejscu. W całym spotkaniu zdobył 14 „oczek”. Walczyć próbowali Piotr Pawlicki i Jaimon Lidsey, którzy dowieźli po osiem punktów. Polak nie wygrał jednak indywidualnie biegu, a Australijczyk spuścił z tonu w połowie rywalizacji. Z dużym zawodem przyjęto w Lesznie postawę Emila Sajfutdinowa i Janusza Kołodzieja. Rosjanin po problemach i rozstaniu się ze swoim tunerem nie mógł znaleźć prędkości w swoich motocyklach. Był wyraźnie słabszy od swoich rywali. Formę żużlowca najlepiej podsumowuje fakt, że zabrakło go w biegach nominowanych. To samo zresztą można powiedzieć o Polaku. Po kilku ostatnich spotkaniach, w których Kołodziej przywoził dwucyfrowe wyniki, zawodnik zaliczył spadek formy. Zdobył w Lublinie tylko sześć punktów i nie wygrał żadnego biegu, co nie zdarza mu się często. Postawę wszystkich seniorów oceniam na trójkę. Patrząc na tegoroczną jazdę młodzieżowców, Unia musi mieć nadzieję, że tak słaby występ ich starszych kolegów już się nie powtórzy. Jedynie taki scenariusz da Bykom awans do fazy play-off i walkę o kolejny mistrzowski tytuł.

Emilia RATAJCZAK & Marta KOTECKA