Zmartwychwstania – kilka słów o kulcie „Matrixa”

Charakterystyczne zielone ciągi liczbowe sunące po ekranie to znak rozpoznawczy serii. / źródło: Kadr z zapowiedzi opublikowanej na oficjalnym kanale YouTube Warner Bros. Pictures

Na początku września w sieci zadebiutował długo wyczekiwany zwiastun czwartej odsłony jednej z najbardziej kultowych serii science-fiction w dziejach kina –„Matrixa”. „Zmartwychwstania”, bo taki podtytuł otrzymała zbliżająca się produkcja, powraca do znanych postaci i wątków, aby kontynuować przerwaną w 2003 roku historię. Jest to dobry moment na przypomnienie sobie fenomenu serii, a także próbę prognozy tego, czego możemy spodziewać się po grudniowej premierze.

Czasem aż trudno przyjąć do wiadomości, że niektóre wielkie klasyki starzeją się znacznie szybciej, niż byśmy sobie tego życzyli. Na szczęście oryginalną trylogię „Matrixa”, nakręconą na przełomie wieków przez siostry Wachowskie, ząb czasu nadszarpnął jedynie w sferze technicznej. Choć, niegdyś przełomowe, efekty specjalne nie robią już na nikim specjalnego wrażenia, a sposób kręcenia filmów przeszedł niemałą ewolucję od początku naszego millenium, to nie da się ukryć, że na dzień dzisiejszy treść „Matrixa” zdaje się nawet bardziej aktualna niż dwadzieścia lat temu.

Opowieść o ludzkości uwięzionej przez wrogo im nastawione maszyny w sztucznym świecie symulacji do złudzenia przypomina bowiem obecny stan człowieka, który zamiast żyć w rzeczywistości wybiera łatwy eskapizm w otchłań internetu. Zagrożenia płynące z tej tendencji były w momencie premiery pierwszego filmu Wachowskich zaledwie predykcją, a nie czymś absolutnie nieodzownym. Teraz, w obliczu rzuconych przez pandemię wyzwań, wirtualna przestrzeń okazała się naszym jedynym sposobem komunikacji czy utrzymywania kontaktu ze światem zewnętrznym. Symulacja przestała być odległym koszmarem, a nowym sposobem funkcjonowania. „Zmartwychwstania” pojawią się więc na ekranach kin w kluczowym dla dalszych wydarzeń momencie i postawią nas przed tym samym wyborem co dwadzieścia lat temu: wziąć niebieską pigułkę iluzji czy czerwoną tabletkę prawdy?

Symulakry, Žižek i mitologia

Wydaje się, że o kultowości jakiegokolwiek tworu kultury stanowią na początku zazwyczaj pojedyncze sceny, frazy lub postaci, a dopiero później dzieło jako całokształt staje się obiektem adoracji. Genezę kinofilskich zapędów w kontekście „Matrixa” można ulokować właśnie w owej scenie z pigułkami, w której Morfeusz grany przez Laurence’a Fishburne’a proponuje Neo dwie diametralne różne drogi życiowe. Uniwersalność wyboru i jego oczywiste filozoficzne skojarzenia rzuciły się w oczy nie tylko zwykłym popkulturowym odbiorcom, ale także wielu naukowcom. Znamienne jest to, że wspomniany fragment filmu z 1999 roku analizował w swoim filmowym wykładzie zatytułowanym „Z-Boczona historia kina” jeden z najciekawszych myślicieli naszych czasów – Slavoj Žižek. Jego zainteresowanie dziełem sióstr Wachowskich może służyć jako argument za uznaniem go za coś więcej niż zwykły film – konkretnie jako zjawisko o szerokim kulturalnym zasięgu.

Zresztą nietrudno odgadnąć, dlaczego Žižek wziął na warsztat akurat „Matrixa”. W filmie można odnaleźć wiele wątków, które mogły zostać zainspirowane przez publikacje uznanych filozofów. Przykładowo traktat Jeana Baudrillarda „Symulakry i symulacja”, wydany na początku lat 80. XX wieku, jawi się jako jedna z fundamentalnych książek, dzięki którym siostry Wachowskie w ogóle postanowiły tchnąć życie w ten futurystyczny świat. Samo dzieło francuskiego pisarza pojawia się fizycznie w jednej ze scen, a sam Morfeusz cytuje je, kiedy wyjaśnia Neo prawa rządzące Matrixem. Choć teorie autora publikacji nie znajdują oczywistych i bezpośrednich przełożeń na to jak funkcjonuje symulacja w filmie Wachowskich, sam fakt inspiracji pozostaje niepodważalny.

Podobnie rzecz ma się z licznymi nawiązaniami do mitologii, baśni oraz Biblii, ujawniającymi się w imionach bohaterów, napotkanych postaciach czy skrzętnie poukrywanych symbolach. Mentor Neo to przecież nikt inny jak mityczny władca snów. Wyrocznia, powtarzająca ciągle frazę „poznaj siebie”, kojarzy się od razu z greckimi opowieściami o Pytii, prorokini z Delf. Sam główny bohater idealnie pasuje do biblijnej figury Mesjasza. Natomiast napotkany na ulicy ślepiec przywodzi na myśl Tejrezjasza. Morfeusz poza cytowaniem Baudrillarda chwali się również znajomością popkultury, gdy przebudzając Neo z symulacji porównuje go do Dorotki opuszczającej Kentucky („Czarnoksiężnik z krainy Oz”) lub zapewnia, że pokaże mu jak głęboko sięga królicza nora („Alicja w Krainie Czarów”). Wszystkie te kulturowe odniesienia wynoszą „Matrixa” ponad sferę zwykłych popularno-kulturowych akcyjniaków i proponują widzowi intelektualną ucztę odpowiednio dostosowaną do realiów współczesnego rynku.

Magia „bullet time” i niepokojące sygnały

Poza ponadczasową treścią i pokaźną bazą filozoficzno-kulturowych odniesień swoją kultowość „Matrix” zawdzięcza również zapadającym w pamięć bohaterom oraz typowo filmowej rewolucji, której był jednym z najważniejszych ogniw. Koncentrując się na tej ostatniej kwestii warto zaznaczyć, że przełom XX i XXI wieku był okresem, w którym po raz pierwszy na masową skalę w produkcjach filmowych zaczęło używać się green screenów oraz wygenerowanych w całości przez komputer obrazów, zwanych CGI. „Matrix” wraz z drugą trylogią „Gwiezdnych Wojen” George’a Lucasa przodował w rozpowszechnianiu nowej technologii, a także kreowaniu specjalnych pojęć pozwalających nazwać konkretne efekty wizualne (np. termin „bullet time”, zwany czasem „The Matrix effect”, określa sceny, które wywołują wrażenie spowolniania lub całkowitego zatrzymania czasu). Choć zarówno po dziele sióstr Wachowskich jak i „Gwiezdnych Wojnach” widać upływ kolejnych lat, to nie da się ukryć, że są to dziś produkcje legendarne także ze względu na ich niebagatelny wkład w rozwój samego kina oraz znaczne odświeżenie gatunku science-fiction. Odwołując się natomiast do wspomnianej już kwestii bohaterów to „Matrix” był przecież trampoliną do kariery Keanu Reeves’a, którego rola Neo zapisała się złotymi zgłoskami na kartach historii. Wątek ten prowadzi nas już bezpośrednio do najnowszej odsłony serii, w której ten uwielbiany przez rzesze fanów aktor powraca.

Zwiastun czwartej części „Matrixa”, którego akcja ma rozgrywać się po wydarzeniach z „Rewolucji”, został skonstruowany w taki sposób, aby wywołać wśród odbiorców niezwykle nostalgiczne uczucia. Można nawet zaryzykować tezę, że na ten moment „Zmartwychwstania” wyglądają jak odświeżona wersja filmu z 1999 roku z kilkoma zmianami wizualnymi. W zapowiedzi brakuje charakterystycznego zielonego filtra, który wskazywał na to, że aktualnym miejscem akcji jest sztuczny świat martixa, a Keanu Reeves wygląda jakby urwał się z planu zupełnie innego kultowego dla siebie filmu, czyli Johna Wicka. Poza tym wszystko wydaje się być na swoim miejscu. Neo ponownie staje przed wyborem dwóch pigułek, odmłodzona wersja Morfeusza trenuje z nim wschodnie sztuki walki, a wiele postaci z przeszłości powraca niespodziewanie we własnej osobie.

Wymienione spostrzeżenia mogą początkowo niepokoić, gdyż większość fanów oczekuje raczej solidnej fabularnej kontynuacji, a nie odgrzewania ponownie już raz opowiedzianej historii, lecz zwiastun dostarcza kilku informacji, które mogą napawać nas optymizmem. Przede wszystkim twórcy udowadniają tą zapowiedzią, że chcą nadal bazować na wykorzystywanych wcześniej motywach, co prowadzi do wniosku, że reżyserka Lana Wachowski pragnie rozszerzyć swój świat o nowe treści i uaktualnić przesłanie oryginału bez rewolucyjnego podejścia do zasad rządzących wykreowanym przed dwudziestoma laty światem przedstawionym. Zmiany wizualne sprawiają natomiast wrażenie zaplanowanych i mają wskazywać na nowe fabularne otwarcie w znanym fanom uniwersum. Brak zielonego filtra można w końcu wytłumaczyć przekształceniami jakim poddany został świat sztucznej symulacji w finale ostatniej części trylogii, a zaskakujące przywracanie do życia kilku postaci może sugerować naprawdę ciekawe zwroty akcji. Dodatkowo zwiastun zawiera szereg scen, w których zobaczyć możemy przedmioty kojarzone z głównymi metaforami poprzednich produkcji. Nie chodzi tutaj tylko o wspomniane już pigułki, ale również książki – wśród nich znajduje się chociażby odświeżone wydanie „Alicji w Krainie Czarów” Lewisa Carrolla. Pozytywne odczucia mieszają się więc po zobaczeniu jedynej jak na razie zapowiedzi z kilkoma niepokojącymi sygnałami, które skutecznie utrzymują nas w napięciu co do rzeczywistych zamiarów twórców. Bardzo możliwe, że prawdę będzie nam dane ujrzeć dopiero na sali kinowej.

Trudno na ten moment jednoznacznie ocenić, w którą stronę pójdzie najnowsza odsłona przygód Neo, Trinity i Morfeusza. Czy podzieli los bazującego prawie wyłącznie na nostalgii „Przebudzenia Mocy” J. J. Abramsa, a może okaże się doskonałym uzupełnieniem oryginału jak „Blade Runner 2049” Denisa Villeneuve’a? Bez względu na to jaka będzie odpowiedź na to pytanie, można wysunąć wniosek, że „Matrix: Zmartwychwstania” wpisuje się w obecny trend nostalgicznych powrotów do dzieł już kultowych. Nam, entuzjastom szeroko pojętej kultury, pozostaje jedynie wierzyć, że wśród hollywoodzkich producentów są ludzie ceniący dobre kino tak samo mocno jak spektakularne wyniki finansowe, i że zbliżający się film będzie tego odzwierciedleniem.

Mateusz DREWNIAK