Czy horror trwający 40 lat ma sens?

„Halloween Zabija” to kolejna część słynnej serii slasherów / źródło: materiały prasowe Universal Pictures

Wśród ikonicznych bohaterów kina grozy, jak Hannibal Lecter, Jason, Leatherface, czy Ghostface nie można zapomnieć o Michaelu Myersie. Seryjny morderca w białej masce, wyzbyty wszelakich emocji i obdarzony nadnaturalną siłą, którego przez ponad 40 lat twórcy kultowej serii „Halloween” ukazują na ekranach kin. Czy może jednak mogliby zakończyć tę serię, jednak nostalgia unosząca się nad filmem jest silniejsza, szczególnie u spragnionych wrażeń widzów płacących za bilety w święto strachów?

Remaki, sequele, lub prequele kultowych horrorów, zawsze budzą kontrowersje wśród miłośników kina grozy. Nie tylko z powodu profanacji klasyków, ale również z powodu używania zbyt nowoczesnych efektów specjalnych czy angażowania nowej obsady. Powodują też pewien lęk związany z naruszeniem fabuły, która w wyobraźni wielu z nas uchodzi za idealną i nie wartą dalszego roztrząsania. Tego dyskusyjnego pomysłu podjął się David Gordon Green w „Halloween Zabija” będącą kontynuacją nowej trylogii i podlegającej franczyzie filmowej.

Czy sequel kultowego horroru może być dobry?

W społeczności miłośników kina znacznie częściej dane jest nam usłyszeć negatywne opinie na temat kontynuacji bądź remake’ów  filmów z lat 70-90. W dużej mierze dlatego, iż te produkcje są wyjątkowe z powodu ich klimatu, wynikającego często ze starych technik kręcenia filmów, efektów i charakteryzacji w postaci kostiumów, sztucznej krwi, czy nadprzyrodzonych postaci pojawiających się na ekranie. Choć przykład To z 2017 roku udowodnił, że bogaty strój i makijaż klauna Pennywise’a potrafi również wywołać pozytywny odbiór, mimo iż jego pierwowzór wyglądał o wiele skromniej. Podobnie w przypadku Suspirii w reżyserii Luci Guadagnino, która została potraktowana jak osobne arcydzieło stojące na równi obok oryginału z 1977 roku. Sukcesu nie można za to przyznać ontynuacjom, bądź reprodukcjom „Poltergeista”, „Laleczki Chucky”, „Carrie”, czy „Piątku Trzynastego”. Wszystkie te filmy spotkały się z negatywnymi opiniami ze strony krytyków i widzów (zarówno tych, którym dane było podziwiać pierwowzory jeszcze w latach ich wydania jak i tych sięgających po nie bez zaznajomienia się z ich oryginałami). Sprawiło to, że wielu kinomaniaków postrzega odświeżone wydania horrorów symbol jako nowoczesnego i przesadzonego kiczu.

Halloween zabija nudą

Po zwiastunie kontynuacji Halloween z 2018 roku w sieci znów zawrzało. Czy ciągnięcie tej serii przez 40 lat ma dalej sens? Czy reżyserzy są w stanie zachwycić jeszcze widza tym samym filmowym schematem zła, które powraca, mimo iż wydawałoby się, że zostało całkowicie pokonane? Fabuła serii „Halloween”, opierająca się na ciągłej walce mieszkańców Haddonfield, na czele z Laurie Strode (graną przez fenomenalną Jamie Lee Curtis) z Michaelem Myersem, nie wydawałaby się wymagać ponad 40 lat kręcenia kolejnych części. David Gordon Green postanowił dalej wodzić widza za nos, myślą, że Michael Myers mógłby zostać w końcu pokonany.

Brak pomysłu i chęci?

David Lynch, reżyser m.in. Twin Peaks, Blue Velvet, czy Diuny, swój przepis na sukces zawarł w słowach „Wierzę, że jeśli twórca jest do końca wierny pomysłowi i czuje, że zawarł w dziele, to, co chciał przekazać, wtedy na pewno spodoba się ono publiczności.” Pozostaje więc zadać pytanie, czy David Gordon Green wiernie podszedł do swojej wizji produkcji franczyzy Halloween. Z wywiadu przeprowadzonego dla Collidera, w rozmowie ze Stevem Weintraubem, reżyser zdradził, że pomysłów na sequel miał sporo, ale bał się, iż jego ambicje zepsują film. W rezultacie Halloween Zabija osiągnęło odwrotny zamiar – na ekranie poza ślamazarnie ciągnącą się akcją oglądamy retrospekcji z poprzedniej części i ekranizacji z 1978 roku, najciekawsze postacie zostały zepchnięte w cień, a fabuła zamiast być rozwinięta w dalszym kierunku, toczy koło wokół minionych wydarzeń. To sprawia, że Halloween Zabija można bardziej określić jako opowieść o 40 latach, niż opowieść po 40 latach. Porażkę reżyserską widać zwłaszcza biorąc pod uwagę kreację bohaterów – w filmie nie wyróżnia się żadna postać, a motywy, które nimi kierują są wręcz absurdalne i niezrozumiałe. Brak jasnego pomysłu i tak skonstruowane postacie nie zachęcają do stawiania szans na sukces ostatniej części trylogii.

Zbyt ciężki orzech dla młodego reżysera

Fani kultowej serii zastanawiali się, czy mało znany reżyser, nie mający wcześniej styczności z pracą nad horrorami podoła zadaniu. David Gordon Green nakręcił kilka komedii i dramatów, większość z nich nie odbiła się jednak szczególnym echem w świecie kina. Wsparciem wykazała się Jamie Lee Curtis, która z zapałem podeszła do kontynuacji swojej kultowej roli, oraz reżyser wersji „Halloween” z 1978 roku John Carpenter, obecny na planie. Dodatkowo David Gordon Green był chętny na sugestie odnośnie kontynuacji ze strony aktorów i innych producentów. Warto dodać, że w 2023 reżyser planuje zrobić również sequel kultowego „Egzorcysty” z 1973 roku. Trylogia „Halloween” i praca z tak znakomitymi postaciami kina grozy może dodać mu sporej wiedzy i wiary.

W 2022 roku pojawi się już ostatnia część trylogii Davida Gordona Greena. Fani nie kryją znużenia, choć cień ekscytacji związany jest z Carpenterem, który postanowił wnieść do scenariusza więcej poprawek i wdrożyć swoje plany odnośnie trzeciej części do scenariusza. Pozostaje również pytanie odnośnie fabuły. Czy w następne święto grozy fani serii po kilku latach wyjdą z sali kinowej usatysfakcjonowani rozwiązaniem konfliktu Michaela Myersa i Laurie Strode?

Agata TASZAREK