Krew i pot

Ironhide i Dean Connors podczas starcia na gali CWA Fallout 2020. Źródło: flickr.com

20 sierpnia 1995 roku podczas gali IWA Kawasaki Dream doszło do jednego z najbrutalniejszych pojedynków wrestlingowych w historii. Legendy amerykańskiej sceny zapaśniczej Cactus Jack i Terry Funk wkroczyli do ogrodzonego drutem kolczastym ringu, by przy akompaniamencie wybuchów stoczyć krwawy bój. Kilkunastominutowe starcie rozpoczęło erę popularności tzw. deathmatchu.  

Wrestling początku XX w. skrajnie różnił od schematu znanego z gal WWE (World Wrestling Entertainment). Pojedynki trwały kilka godzin, nastawione były na fizyczność, a ciosy nie były arbitralnie markowane. Lata 20. były okresem znacznych przemian w obrębie dyscypliny. Wówczas ostatecznie zrezygnowano z prawdziwej walki na rzecz inscenizacji, a za sprawą działań m.in. Billy’ego Sandowa i Tootsa Mondta wrestling stał się tym, co kojarzy się pod ukutym w latach 80. terminem „rozrywki sportowej”.

Jak w każdym widowisku, kluczowym elementem układanki był widz. Oglądający mógł być rozbawiony, wściekły czy przerażony, jednak nigdy nie miał prawa być obojętnym wobec tego, co działo się na ringu. W związku z tym wrestlerzy poszukiwali nowych sposobów na dostarczenie odbiorcom wrażeń.

– Wrestling jest formą zadawania sobie bólu ku uciesze innych. W prawdziwym życiu samookaleczenie się, w szczególności w celu zapewnienia komuś rozrywki, zostałoby odebrane jako przejaw choroby psychicznej, jednak w zawodowych zapasach uwielbiają cię za to tłumaczy Daniel Austin, wieloletni trener, zawodnik i założyciel pierwszej federacji wrestlingu w Polsce. Nic dziwnego, że kolejne dekady niosły za sobą szereg urozmaiceń, stopniowo odchodząc przy tym od zapaśniczego fundamentu dyscypliny.

Pierwsze walki z użyciem kastetów odbyły się już w latach 50., jednak to następne dwie dekady dobitnie pokazały, jak krwawy wrestling potrafi być. Z przełomem lat 60. i 70. związany jest rozwój Big-Time Wrestling, którego prominentna postać Abdullah the Butcher znany był z torturowania przeciwników sztućcami i notorycznego przekraczania granic jakiegokolwiek smaku. Wychodzące naprzeciw młodszemu odbiorcy przerysowane, napędzane popularnością Hulka Hogana, WWF stroniło od hardcorowego wrestlingu. Tymczasem z dala od głównego nurtu zawodnicy na potrzeby show adaptowali kolejne narzędzia i przedmioty: drabiny, krzesła, stoły.

Podatnym gruntem dla zapaśniczej przemocy okazały się ringi Japonii. W 1989 roku w Kraju kwitnącej wiśni powstała federacja Frontier Martial-Arts Wrestling. Pod okiem Atsushiego Onity FMW stało się przystanią dla pojedynków z użyciem drutu kolczastego i ładunków wybuchowych. To właśnie tam miłośnicy „wrestlingu śmieciowego” mieli okazję po raz pierwszy doświadczyć tzw. „Exploding Ring of Death Match”. Śladem FMW liczne federacje hardcore wrestlingu zmierzyły się z tematem deathmatchu, czego wynikiem były kuriozalne i krwawe pojedynki z towarzystwem zwierząt: piranii, krokodyli i skorpionów czy popularyzacja walk z użyciem szkła i świetlówek.

Lata 90. stanowiły apogeum popularności „hardcore wrestlingu”. Bogatsi o doświadczenia z Japonii wrestlerzy pokroju Micka Foleya czy Sabu dołączyli do nowopowstałego Extreme Championship Wrestling. Pod kreatywnym przewodnictwem Paula Heymana ECW szturmem zdobyło serca fanów brutalnych starć. W okresie świetności federacja była trzecią siłą na amerykańskim rynku „rozrywki sportowej”, a jej cotygodniowe gale emitowano na kanale TNN. Krwawy sen trwał 8 lat, w 2001 roku ECW ogłosiło upadłość.

– Hardcore wrestling nie należy obecnie do mainstreamowych trendów we wrestlingu, które w dużej mierze zdominowało WWE. (…) Kiedy ECW wykupione zostało przez WWE, sztafetę przejęło XPW, CZW, czy Juggalo, jednak pojedynki typu deathmatch, pomimo swojej brutalności i widowiskowości, nie zyskały poklasku tak dużej grupy zwolenników, jak wcześniej – wyjaśnia Paweł Borkowski, wieloletni komentator gal wrestlingu dla Extreme Sports Channel.

Pomimo iż lata świetności hardcore wrestlingu przeminęły, dyskusja na jego temat nie ustała. Starcia na ekstremalnych zasadach wciąż polaryzują świat wrestlingu i mierzą się z liczną krytyką. – Nie jestem zwolennikiem tzw. garbage wrestlingu (…) tego typu występy, a w szczególności deathmatche mają mało wspólnego z prawdziwym wrestlingiem, bardzo łatwo jest w nich ukryć wszelakie braki techniczne (…) Dlatego w mojej opinii większość zawodników specjalizujących się w tego typu walkach jest po prostu słabymi wrestlerami, którzy próbują zaistnieć w oczach pewnej niszy fanów – ocenia David Oliwa, polski wrestler, mistrz KPW Old Town. Deathmatch niepodważalnie zapisał się na kartach historii wrestlingu, tylko czy jest to karta chlubna?

Remigiusz Różański