Obrońca ojczyzny kontra bohaterka

Robert Bąkiewicz to twarz polskich nacjonalistów. Źródło: Wikimedia Commons fot. Tomasz Molina

10 października na placu Zamkowym w Warszawie starły się głosy dwóch skrajnie odmiennych osób. Ale było to też zderzenie różnych wizji Polski tej otwartej, tolerancyjnej i świadomej swojej historii, którą próbowała zagłuszyć Polska butna, „brunatna” i przekonana o własnej nieomylności. 

Na wiecu poparcia dla obecności Polski w Unii Europejskiej przemawiała bohaterka powstania warszawskiego – Wanda Traczyk-Stawska. W pewnym momencie kontrmanifestacja nacjonalistycznych eurosceptyków zaczęła zagłuszać jej wystąpienie. Wzburzona Stawska wykrzyczała do mikrofonu: „Milcz, głupi chłopie. Milcz, milcz, milcz, chamie skończony. Milcz, bo ja jestem żołnierzem, który pamięta, jak krew się lała, jak moi koledzy ginęli, ja tu po to jestem, żeby wołać w ich imieniu” – te słowa są jej reakcją na to, z jakim brakiem szacunku przemówienie utrudniał jej Robert Bąkiewicz – jedna z czołowych postaci polskiej skrajnej prawicy.

Bohaterka Szarych Szeregów

Wanda Traczyk-Stawska (pseudonimy „Pączek” i „Atma”) urodziła się w 1927 roku w Warszawie. Miała zaledwie 12 lat, gdy na jej miasto spadła najstraszniejsza wojna w dziejach ludzkości. W chwili wybuchu powstania warszawskiego miała już za sobą uczestnictwo w licznych akcjach sabotażowych, w których wzięła udział jako członkini Szarych Szeregów. W wyniku samego powstania odniosła poważne rany, a po jego upadku znalazła się w hitlerowskiej niewoli na terenie Niemiec. Po wojnie i powrocie do ojczyzny Traczyk-Stawska zajęła się psychologią i pedagogiką. Przez lata pracowała w szkołach, także specjalnych. Ponadto dbała o upamiętnienie swoich towarzyszy broni – osób, które oddały życie za wolność i Polskę. Odznaczono ją między innymi Krzyżem Walecznych, jest też honorową obywatelką miasta stołecznego Warszawa. Współcześnie Pani Wanda dała się poznać jako aktywna przeciwniczka polityki PiS-u. Wzięła udział w protestach przeciwko zaostrzeniu prawa aborcyjnego, skrytykowała Jarosława Kaczyńskiego za posługiwanie się symbolem powstańców warszawskich. Pomimo zaawansowanego wieku i zagrożenia zarażenia się koronawirusem zjawiła się też na wiecu poparcia dla członkostwa Polski w UE, gdzie doszło do „starcia” z Bąkiewiczem. Kim jest ten, którego nazwała „chamem”?

Twarz nacjonalizmu

Robert Bąkiewicz stał się rozpoznawalny jako jeden z organizatorów Marszu Niepodległości oraz czołowych przedstawicieli Obozu Narodowo-Radykalnego. Dał się poznać jako zagorzały przeciwnik Strajku Kobiet, krytyk demokracji (którą nazwał „jednym z najgłupszych systemów”) oraz obrońca rzekomo „zagrożonych” kościołów. W swoich wypowiedziach wielokrotnie wspominał o toczącej się (jego zdaniem) „wojnie cywilizacji”, w której to on i jego poplecznicy są obrońcami życia i wiary przed hordami lewicowych degeneratów i barbarzyńskich uchodźców. Od niedawna Bąkiewicz jest jednym z prawdziwych ulubieńców obozu rządowego. Szef marszu odwzajemnia to uczucie. Szczególnie upodobał sobie „współpracę” ze Zbigniewem Ziobro.  Prywatnie Bąkiewicz jest ojcem trzech córek. Pytany o swoje metody wychowawcze odpowiada wymijająco, snując ponurą wizję postępującej (znów jego zdaniem) degradacji tradycyjnych wzorców płciowych. Zamartwia się rosnącą liczbą „niemęskich” mężczyzn, którzy według niego nie będą w stanie obronić ojczyzny ani być godnymi kandydatami na mężów dla jego córek… Na szczęście Bąkiewicz – ojciec, niesie swoim dzieciom „krużganek oświaty” i zamierza nauczyć je sztuki przetrwania, w tym posługiwania się bronią palną.

Państwowy marsz niegodziwości

Tegoroczny Marsz Niepodległości był zaskakująco „spokojny”. Oczywiście to pojęcie względne, możemy mówić o spokoju w odniesieniu do wydarzeń z zeszłego roku, kiedy narodowcy z premedytacją spalili prywatne mieszkanie i zdewastowali sklep Empik. Po tym, jak prezydent Warszawy Rafał Trzaskowski zabronił organizacji tegorocznego pochodu, rząd PiS podjął decyzję o uczynieniu go wydarzeniem rangi państwowej. Co znamienne, na państwowej uroczystości zabrakło czołowych twarzy obozu władzy. Nie zabrakło jednak ich politycznej interwencji. Wojewoda mazowiecki nakazał prewencyjnie usunąć część elementów infrastruktury miejskiej z trasy marszu. Żeby nie prowokowały. Żeby nie kusiły. A nuż jakiś „patriota” zechce wyrazić swoją miłość do ojczyzny poprzez wyrwanie kosza na śmieci lub rzut kostką bruku. Obchody 11 listopada już dawno przestały być momentem celebracji jednoczącym obywateli. Święto odzyskania niepodległości stało się festiwalem narodowej niezgody, podczas którego widać jak na dłoni ostre podziały światopoglądowe.

Od kilku lat obserwujemy stopniową faszyzację życia publicznego w Polsce. Przejawia się ona w języku, w czynach, w bierności lub wręcz w przychylności rządzących w stosunku do środowisk nacjonalistycznych. Prawicowi radykałowie czują się coraz bardziej rozzuchwaleni i bezkarni. Od języka nienawiści i wykluczenia przeszliśmy do rękoczynów, dewastacji, pobić, gróźb. Liczne zdarzenia o takim charakterze pozwalają na wyciągnięcie smutnego wniosku – powoli wchodzimy jako społeczeństwo w naszą „noc kryształową”. Kolejnym etapem jest już fizyczna eliminacja „wrogów ojczyzny”. Cytując Mariana Turskiego: „Auschwitz nie spadło z nieba”.

Kacper ZIELENIAK