(De)humanitaryzm – nic co nieludzkie nie jest mi obce

Prawa kobiet w Afganistanie przestają istnieć. Źródło: pixabay.com

Cisza. To ona towarzyszyła talibom, gdy wkraczali do Kabulu, stolicy Afganistanu. Nie było rozlewu krwi, strzałów czy przemocy. Tylko jedno słowo przerwało spokój miasta: „wybaczamy” – padło z ust bojowników domagających się negocjacji w sprawie pokojowego przejęcia przez nich władzy w kraju. 15 sierpnia br. to data kiedy Afganistan po kroku w przyszłość zrobił dwa kroki w przeszłość.

Początkowo talibowie walczyli z bezprawiem, pragnęli pokoju i bezpieczeństwa w swoim kraju. Szybko jednak z wybawiciela stali się katem własnego narodu. Ich cel to ustanowienie Islamskiego Emiratu Afgańskiego opartego na surowym prawie islamu. Dziś zna ich już cały świat, ale media szybko zaspokoiły swój nienasycony apetyt sensacją i cierpieniem. Jednak wciąż gdzieś tam w sercu Azji zwanym Afganistanem mała dziewczynka płacze, bo właśnie na jej oczach zabito matkę, a 6-letni chłopiec przebiegł przez ulice z karabinem w ręku. Czy zapomnieliśmy już jak być ludźmi, a może znajdzie się choć jedna osoba, która jeszcze pamięta?

Amira (imię zmienione) to kobieta taka jak ja, czy ty. Ma 27 lat i pochodzi z Kabulu. Jeszcze kilka miesięcy temu razem z rodzicami, dwiema siostrami i bratem wiodła szczęśliwe życie w mieście w którym się wychowała, miała pracę, przyjaciół i marzenia, ale to wszystko zostało jej odebrane. Musiała uciekać, bo jej kraj – jedyny, jaki znała – przejęła grupa mężczyzn, którzy nienawidzą kobiet. Obecnie razem z rodziną przebywa w Polsce. Jest bezpieczna, udało jej się uciec, ale jej serce zostało w Afganistanie, tak jak życie, którego już nie odzyska.

„Jutra już nie będzie”

Talibowie sukcesywnie zdobywali kolejne prowincje kraju. Pojawiły się głosy, że zbliżają się do stolicy, wtedy jeszcze nikt nie spodziewał się, że zdobędą ją tak szybko. – Wszyscy myśleliśmy, że rząd będzie prowadził z nimi negocjacje, które potrwają nawet trzy miesiące. Wierzyłam też, że Amerykanie jeszcze nas uratują – wspomina dziewczyna. – Ten dzień nie zapowiadał się jakoś szczególnie. Z samego rana poszłam do pracy i to tam dowiedziałam się, że talibowie są coraz bliżej. Nie wahałam się i od razu postanowiłam złożyć wniosek o paszport, który został mi skradziony miesiąc wcześniej – dodaje.

Na ulicach panował chaos. Do stolicy zjechały się tłumy ludzi. Uciekali z prowincji, które przejęli już talibowie. Przemieszczanie się po mieście było utrudnione, szybciej było biec niż jechać samochodem. W urzędzie nie było już nikogo. Pracownicy zostali odesłani do domów.

Na miejscu został jedynie ochroniarz, który radził każdemu, kto przychodził wrócić jutro. – Powiedziałam mu wtedy, że jeśli talibowie faktycznie wkroczyli do miasta, to jutra już nie będzie ani dla mnie, ani dla niego. Byłam już pewna, że muszę uciekać – wspomina Amira.

Ojciec dziewczyny jest emerytowanym funkcjonariuszem policji. Szkolił młodych funkcjonariuszy i współpracował z rządem. Po przejęciu władzy talibowie rozpoczęli polowanie. Szukają ludzi, którzy współpracują z USA, wojskiem czy starym rządem Afganistanu – ludzi takich, jak ojciec Amiry. Takie osoby uznawane są przez nich za zdrajców i niewolników zachodu, a następnie zabijane.

Kiedy dziesięciu uzbrojonych talibów wkroczyło do jej domu ona i jej rodzeństwo sparaliżowani strachem stali pod ścianą nie mogąc złapać oddechu. Talibowie szukali broni, którą rzekomo ukrywał jej ojciec. Niczego nie znaleźli, ale przez kilka dni obserwowali dom z samochodu. Amira współpracowała z NATO i amerykańskim rządem. Często też występowała publicznie jako aktywistka walcząca o prawa kobiet w Afganistanie. Jej rodzina była więc szczególnie narażona – jeśli talibowie dowiedzieliby się kim jest, bez chwili zawahania zabiliby ją i jej bliskich.

Czy zdążą na ostatni samolot?

Opuszczenie kraju stała się koniecznością. Wielu Afgańczyków straciło życie próbując uciec. W samych atakach terrorystycznych pod lotniskiem w Kabulu, 26 sierpnia br. zginęło około 180 osób. Talibowie otoczyli lotnisko. Nikogo nie chcieli przepuścić. Organizacja, z którą współpracowała Amira podstawiła dla swoich pracowników i ich rodzin autobus. Mieli nim dotrzeć bezpośrednio na terminal lotniska. Amerykańscy żołnierze negocjowali z terrorystami bezpieczną eskortę pasażerów. Wszystko trwało dwa dni. Przeraźliwe krzyki, płacz, strach i regularnie oddawane strzały. Ostrzegawcze czy w kierunku ludzi, niepewność była najgorsza.

– Nie mogłam spać, jeść, a nawet oddychać. Słysząc odgłosy strzałów płakałam, desperacko modląc się o ten ostatni samolot. Próbowałam rozmawiać z talibami, ale oni patrząc zimnym wzrokiem jedynie mierzyli do mnie z broni. Traciłam nadzieję. Byłam pewna, że tam umrę – wspomina roztrzęsiona dziewczyna.

Gdy dokumenty zostały wydane i mogła dostać się do samolotu, biegła. Nie oglądała się za siebie. Ucieczka z kraju i ratowanie rodziny były głównie jej inicjatywą. Zrobiła to dla młodszego rodzeństwa, bo w Afganistanie nie ma już dla nich przyszłości. Rodzice Amiry już raz opuścili dom, przeprowadzając się do Pakistanu. Było to w latach 90, gdy talibowie doszli pierwszy raz do władzy. Teraz czuli, że są już za starzy i wolą umrzeć w ojczyźnie niż znów zaczynać od zera w obcym kraju, ale determinacja córki dała im siłę do działania.

Samolot pełen przytulonych do siebie, siedzących na podłodze ludzi, ociężale wzbił się w powietrze. Wylądował w Katarze. Później szybka ewakuacja do bazy w Niemczech, a po trzech dniach lot do Poznania. Teraz przebywając na polskiej ziemi, afgańska rodzina stara się o azyl w Kanadzie, jednym z krajów, z którym współpracowała Amira.

„Prawdziwy żołnierz serce ma po właściwej stronie”

Amerykańskie wojska przez dwie dekady stacjonowały w Afganistanie. Były jak mur, który chronił Afgańczyków przed talibami, którzy odsunięci od władzy w 2001 roku nieustannie dążyli do jej odzyskania. Gdy amerykanie wycofali się z kraju talibowie nasilili swoje ataki zdobywając kolejne duże miasta i ostatecznie przejmując władze.

Marcin (imię zmienione) jest młodym polskim żołnierzem. W 2019 roku odbył roczną misję stabilizacyjną wspierającą NATO i USA w Afganistanie. Jako ratownik medyczny wolnej ochrony wraz ze swoim plutonem stacjonował w jednostce wojskowej w Bagram. Do jego głównych obowiązków należała ochrona wysokich rangą dyplomatów przybywających do kraju. – Afganistan zawsze był jednym z największych punktów zapalnych świata, ale to, co stało się po wycofaniu naszych wojsk pokazuje, jak dużą rolę odgrywaliśmy w tym wszystkim. Sam jestem tym oszołomiony, bo nie spodziewałem się, że talibowie tak szybko przejmą władzę – wyznaje żołnierz.

Afgańczycy są gościnnym i otwartym narodem, ale mają swoje zasady, których twardo się trzymają. Jeśli jesteś ich gościem, obronią Cię za wszelką cenę, ale gdy już opuścisz ich dom, są w stanie nawet Cię zabić. Podział społeczny jest prosty – albo pracujesz dla talibów i jesteś ich szpiegiem, a oni darują życie tobie i twoje rodzinie, albo sympatyzujesz z byłym afgańskim rządem i armią, co jako zdrajca przypłacasz życiem.

Marcin nie brał udziału w bezpośrednich walkach z talibami. Mimo to jeśli jesteś żołnierzem, nie jesteś w stanie uciec od śmierci. Ona jest jak cień, krok za krokiem podąża za tobą. Widzisz ją na ulicach w oczach starszej kobiety żebrzącej o jedzenie, w dłoniach kupca, który jeśli niczego nie sprzeda, nie nakarmi swojej rodziny i wreszcie w uśmiechu małego chłopca bawiącego się w żołnierza – on jeszcze nie wie, że nie jest to tylko zabawa.

– Najgorszym widokiem było patrzenie na umierające na ulicach dzieci. Czym zasłużyły sobie na tak okrutny los? Do dziś na myśl o tym pęka mi serce – wspomina żołnierz. – Czasem aż czułem wyrzuty sumienia, że mam co jeść i gdzie spać, podczas gdy zaraz za bramą naszej bazy ludzie umierali z głodu. Wojsko bardzo dba o swoich ludzi, ale jednocześnie nie pozwala zapomnieć, że prawdziwy żołnierz serce ma po właściwej stronie– dodaje.

„Każdej nocy śni mi się Afganistan, który znów jest piękny i wolny”

Amira ukończyła psychologię i stosunki międzynarodowe. Współpracowała z NATO i ONZ. Jako aktywistka działała na rzecz równouprawnienia, dostępu do edukacji i pracy dla kobiet w Afganistanie. Wielokrotnie organizowała pomoc humanitarną dla rodaków przesiedlonych przez wojnę. Obecnie współpracuje z Norweską Radą ds. Uchodźców. Kobiety takie jak ona – silne i niezależne – wiedzą czego chcą. Dla talibów są więc zagrożeniem, którego trzeba się pozbyć. W ich systemie wartości kobieta nie powinna samodzielnie myśleć i mówić. Afganki przez blisko 20 lat sukcesywnie walczyły o swoje prawa i pozycje w społeczeństwie. Teraz to, kim są i co robią zostało im zakazane i niczym zbędne elementy znikają z przestrzeni publicznej. Z parlamentu, z urzędów, z ulic.

Kobiety nie mogą już zdobyć wyższego wykształcenia, dostępna jest dla nich jedynie edukacja podstawowa. Wszelkie organizacje i stowarzyszenia działające na rzecz kobiet zostały rozwiązane. Nikt nie obroni ich już przed katem, którym stała się dla nich ojczyzna. Czy został im jedynie niemy krzyk agonii tuż przed zbliżającym się końcem?

– Zanim trafiłam do Polski, spędziłam kilka dni w Niemczech. Tam poznałam i zaprzyjaźniłam się z trzema Afgankami, które zamiast siedzieć i płakać, postanowiły walczyć – walczyć o edukację naszych dzieci. Opiekują się trzystoma dziećmi, głównie uczą je angielskiego i historii naszego kraju. Bez edukacji ten kraj cofnie się nie o 20, ale o 100 lat – mówi Amira. W Afganistanie większość dzieci uczęszcza do szkół publicznych. Wiele z nich pochodzi z bardzo biednych rodzin. One nie mają dostępu do elektryczności, a co dopiero do internetu. Rząd talibów również nie ułatwia życia swoim obywatelom. Ogranicza im dostęp do prądu, a co za tym idzie do świata poza granicami kraju.

Na stole niedokończone śniadanie, obok nieprzeczytana książka i radio grające melancholijną melodię w tle – to obraz wielu afgańskich domów. Domownicy wyszli, tak jak stali. Opuścili swój dom, miasto, kraj. Uciekli, ale nie był to ich wybór. Czy kiedyś wrócą, dokończą czytanie książki i w wygodnym fotelu z widokiem na Kabul posłuchają ulubionej audycji w radiu?

– Tęsknię za życiem, które straciłam, za marzeniami, których już nie zrealizuję, za kawą w ulubionej kawiarni i widokiem z okna mojego nowego mieszkania. Czuje się jakby ktoś wyrwał mi z piersi serce – to rodzaj bólu, którego nie można opisać słowami. Każdej nocy śni mi się Afganistan, który znów jest piękny i wolny. Bardzo mocno wierzę, że ta wizja kiedyś przestanie być tylko marzeniem – wyznaje Amira.

Izabela SULOWSKA

*Tekst wziął udział w Konkursie Reportażowym OFMA