Czy to już koniec PiS-u?

Historia, o której się zapomina, zatacza koło
Źródło: Kolaż własny/ Wikimedia Commons

Do tej pory ceny z kosmosu, żywność na kartki i towary sprowadzane z Niemiec były odległym wspomnieniem PRL-u. Wszechobecna inflacja przygniata Polaków, a jedynym rozwiązaniem, jakie oferuje nam władza, jest pełna skaz tarcza antyinflacyjna i styczniowy pomysł dotyczący wprowadzenia cen regulowanych na artykuły żywnościowe. PRL upadł przez nieudolność władzy i drożyznę. Czy nas czeka to samo?

Polska wkroczyła w 2022 rok z potężną migreną i bagażem niewyjaśnionych afer. Ogólne niezadowolenie społeczne wydaje się sięgać zenitu. Czy spełnia się właśnie największy koszmar PiS-u? Sztandarowy program partii, czyli nic innego jak Polski Ład się nie sprawdza. Ba! Sytuacja prosi się o wyjście na ulice, bo nawet księgowym grożą kary finansowe za niedociągnięcia projektu. Konflikty wewnętrzne dzielą partię, porażka Lex Kaczyński, maile Michała Dworczyka i do tego słynna afera Pegasusa, którą (nie)przesadnie nazwano polskim Watergatem. A to wszystko w obliczu pandemii, która codziennie zbiera swoje żniwo, pokazując przy tym nieudolność polskiej władzy. Ponadto nie można zapomnieć o galopującej już drożyźnie. Nie można, bo przypomina o sobie nawet przy drobnych zakupach. Według Research Partner 91% Polaków odczuwa wzrost cen, ale tylko 15% wierzy, że tarcza antyinflacyjna na coś się zda. Wielopłaszczyznowy chaos, do którego doprowadził PiS, ma odbicie w sondażach. Partia rządząca straciła zarówno zaufanie Polaków, jak i ich poparcie. Jak wynika z najnowszego sondażu United Surveys dla Wirtualnej Polski, PiS uzyskałoby 33,1% głosów. Oznacza to, że partia wygrałaby wybory, ale i tak miałaby trudność, by zdobyć większość w Sejmie. Najwyraźniej optymizm szefa klubu PiS Ryszarda Terleckiego i jego „nam utrata większości nie grozi” stoi pod znakiem zapytania. Możemy nawet pokusić się o tezę, że przedterminowe wybory się nie odbędą, bo dla koalicji rządzącej byłyby po prostu nieopłacalne. Przekonana jest o tym dr hab. Ewa Marciniak, która w rozmowie z Kamilą Biedrzycką zauważa, że Polacy potrzebują narracji, która zobrazowałaby Polskę odporną na zagrożenia. Potrzebują planu albo chociaż zapewnienia, że władza wie, co robi. W tym momencie koalicja rządząca nie może uraczyć nas żadnym z powyższych. Ale czy możemy jeszcze mówić o koalicji rządzącej, skoro nawet Ziobro otwarcie wojuje z Morawieckim? A gdyby tego było mało, to ostatnia próba przepchnięcia ustawy o szczególnych rozwiązaniach dotyczących ochrony życia i zdrowia obywateli w okresie epidemii Covid-19, którą opozycja prześmiewczo nazywa „lex Kaczyński” lub „lex konfident”, wydaje się potwierdzać, że Kaczyński o jednomyślności może jedynie pomarzyć. „152 głosy to ździebko za mało, żeby rządzić” napisał europoseł Marek Belka po tym, jak Sejm zagłosował za odrzuceniem projektu. Warto się zastanowić, czy Kaczyńskiemu naprawdę chodziło o przegłosowanie ustawy, która już na pierwszy rzut oka jest, kolokwialnie mówiąc, bublem prawnym, czy o zbudowanie nowej struktury PiS-u. Jak ocenia Agnieszka Burzyńska i Andrzej Stankiewicz w podkaście Onetu „po tym głosowaniu Kaczyński wie, na kogo może liczyć w krytycznych chwilach i kogo już nie wystawiać na listy wyborcze”. Cóż, nawet jeśli to prawda i tym razem Kaczyński popisał się intelektem, to nadal ma przed sobą przygniatającą liczbę problemów do rozwiązania. Niewątpliwie wisienką na torcie wiceprezesa jest w tym momencie afera Pegasusa. Chociaż Kaczyński zarzeka się, że nie ma z tym nic wspólnego, to zarzuca się mu kłamstwo, chociażby dlatego, że odkąd temat Pegasusa wypłynął na powierzchnie, to Kaczyński (pod depo z Ziobro) plącze się w zeznaniach. Najpierw zaprzeczał istnieniu Pegasusa. Potem przekonywał, że istnieje i służy do zwalczania przestępczości, a Polacy robią „aferę z niczego”. Rzeczywiście, nielegalna inwigilacja opozycji, prawników i Bóg wie jeszcze ilu osób tuż przed wyborami jest czymś nieistotnym…
Wojna za rogiem, inflacja, afery, za którymi nie sposób nadążyć i nieudolność władzy, która wybrzmiewa, jak nigdy dotąd. Pozostało pochylić się nad kolejnym, ale na pewno nieostatnim pytaniem: kiedy to się wszystko skończy i czy obalenie rządu jest odpowiedzią na wszystkie nasze problemy? Chociaż to przykre i dołujące śmiem twierdzić, że nie zmieni się absolutnie nic, a już na pewno nie na dłuższą metę. Rozpad PiS-u, choć ucieszy pewnie wielu, nie zagwarantuje nam, że Polska nagle stanie się krajem miodem i mlekiem płynącym. Zgodzę się tutaj z Elizą Michalik, która na swoim kanale na YouTube zauważa, że problem tkwi nie w tym, kto nami rządzi, a w naszej polskiej mentalności, która sprawiła, że taka, a nie inna partia wygrała wybory. Jeśli pożegnamy Kaczyńskiego, to jego miejsce zajmie kolejny gracz. Może jeszcze bardziej przewrotny. Dopóki nie nauczymy się rozmawiać, zamiast wykłócać nie ma mowy o porozumieniu. Prawda jest taka, że nie dojrzeliśmy jeszcze do pięknego demokratycznego państwa. Za dużo w nas gniewu, pogardy i nieufności. I choć jesteśmy dumni z naszej historii, którą tak pieczołowicie wykładano nam w szkołach, coraz częściej o niej zapominamy. A nawet jeśli zdarzają się momenty, gdy pamięć nas nie zawodzi, to z tejże historii nie potrafimy wyciągać wniosków, a potem dziwimy się, gdy nam mówią, że zatacza koło.


Katarzyna RACHWALSKA