Ciche ofiary wojny

Nie każdy obywatel Ukrainy uciekający z kraju jest w stanie zabrać ze sobą swojego pupila.
Źródło: Unsplash.com

W tym momencie oczy całego świata zwrócone są ku Ukrainie. Chociaż zaatakowany przez Putina kraj zaskoczył wszystkich wytrwałością i odwagą swoich obywateli, nie obyło się bez niewinnych ofiar. Podczas wojny życie tracą nie tylko ludzie, lecz także zwierzęta. I to nie tylko psy, koty czy świnki morskie, ale też zwierzęta gospodarskie i te dziko żyjące.

Według książki Érica Barataya „Zwierzęta w okopach. Zapomniane historie” podczas I wojny światowej zwerbowano około 11 milionów koniowatych, około 100 tysięcy psów, około 200 tysięcy gołębi. Wszystkie te zwierzęta zostały przeszkolone i wrzucone na front. Służyły na wojnie najlepiej, jak potrafiły – dźwigały, węszyły, dostarczały wiadomości – wszystko po to, by przeżyć. Trudno jednak postawić je po którejś ze stron konfliktu. Zostały odebrane naturze i wykorzystane przez człowieka jako narzędzie do pokonania wroga. U koni wysłanych na wojnę, więź między nimi a ich opiekunami została brutalnie przerwana, a ich zaufanie wobec człowieka nadszarpnięte. Nowa rola, którą musiały odgrywać, stała się źródłem lęku i paniki. Braki w malejącej wciąż populacji koni walczących na froncie uzupełniano, sprowadzając je z Ameryki Północnej. Kupowano je od farmerów lub łapano te dziko żyjące. Zabierano im wolność, upakowywano ciasno na statkach, by trafiły na wojnę w różnych częściach Europy. Psy, które służyły Niemcom i Francuzom od 1916 roku, pochodziły głównie ze schronisk. Jeśli nie dało się ich niczego nauczyć, były zabijane. Tresura zawsze wyglądała tak samo: człowiek nawiązywał więź ze zwierzęciem, dając mu poczucie szczęścia i bezpieczeństwa, by potem wepchnąć je w wir wojny, przemocy i strachu.

Chociaż wszystkie zwierzęta służące podczas wojny nauczone były, że za dobrze wykonane zadanie należy się nagroda, podczas pracy docelowej nagród nie było, a poleceń pojawiało się coraz więcej. Wysiłek tych zwierząt był tak duży, że konie kładły się i już nie wstawały, osły padały z wycieńczenia, a gołębie, mimo otwartych klatek, nie wylatywały. Początkowo, we wszystkich krajach poza Wielką Brytanią, nie zaprzątano sobie głowy pomocą lekarską dla zwierząt, gdyż nie przewidywano, że wojna będzie trwać tak długo. Później leczono tylko te, które mogły wrócić do pracy. Kiedy Brytyjczycy przygotowywali się do II wojny światowej, odbyła się masowa akcja nazwana później „brytyjską masakrą zwierząt domowych”. W obawie, że właściciele zwierząt nie będą racjonalnie gospodarować prowiantem, zalecano uśpienie tychże zwierząt lub wysłanie ich na wieś. Na końcu wspomnianej wyżej książki autor zamieścił rozdział o rodzajach śmierci, które dotykały wykorzystywane zwierzęta. Podał tam bardzo dokładne opisy typów ran, kontuzji, grup chorób, które skazywały zwierzynę na odstrzał. Nikt jednak nie prowadził dokładnych statystyk, które brałyby pod uwagę zarówno te zwierzęta, które zginęły, służąc człowiekowi, jak i te, których życie w zgodzie z naturą zostało przerwane przez ostrzały, bombardowania czy inne działania zbrojne.

Podobna sytuacja ma miejsce teraz – podczas zbrojnej napaści Rosji na Ukrainę. Wielu Ukraińców, uciekając z kraju ogarniętego wojną, zabiera ze sobą swoich futrzanych przyjaciół. Jednakże nie wszyscy mogą sobie na to pozwolić, dlatego już dziś docierają do nas obrazy psów czy kotów włóczących się po bombardowanych miastach. Porzucono także zwierzęta gospodarcze. Warto wspomnieć, że zarówno Ukraińcy, jak i ich zwierzęta nie są pozostawieni na pastwę losu. Oprócz pomocy dla uchodźców oferowana jest też pomoc dla ich pupili. Fundacje i osoby prywatne biorą pod opiekę zwierzęta z tamtych rejonów, pomagają przekroczyć im granicę, przyjmują je do domów tymczasowych, czy zbierają fundusze na karmę, transport i opiekę. Z uwagi na nadzwyczajną sytuację zwierzęta przekraczające polską granicę nie muszą być zaopatrzone w wyniki badania serologicznego w kierunku oznaczenia miana przeciwciał przeciwko wściekliźnie. Na Facebooku powstały grupy, które zrzeszają ludzi gotowych pomóc tym najmniejszym ofiarom wojny. 

Monika LISIAK