„Nikt nie jest gotowy na takie doświadczenia”

Osoby uciekające przed wojną są wymęczone wielodniową podróżą. Źródło: fot. Wojciech Soszyński

Na granicy polsko-ukraińskiej spędził kilka dni, aby dokumentować kryzys humanitarny związany z wojną. Fotograf, filmowiec i twórca internetowy − Igor Szwęch w rozmowie z Danielem Mirończykiem-Leśniakiem opowiada o realiach, z jakimi muszą mierzyć się uchodźcy uciekający z terenów Ukrainy.

W ostatnim czasie odwiedziłeś miasta na granicy polsko-ukraińskiej w celu udokumentowania kryzysu humanitarnego związanego z wojną. Gdzie po raz pierwszy spotkałeś uchodźców?

− Moje pierwsze spotkanie z uchodźcami miało miejsce na parkingu przed Tesco w Przemyślu. Był to moment, który wzbudził we mnie niezwykle silne emocje. Widok matek z dziećmi oraz zwierzętami, stojących na ulicy z walizkami, w których był skompresowany cały ich dobytek. Ten obraz mnie złamał. Dodam tylko, że ci ludzie stali godzinami na minusowej temperaturze.

Obraz cierpienia zawsze jest trudny.

− Najbardziej w pamięci zapadły mi wydarzenia, które obserwowałem przy pieszej granicy w Medyce. Z lewej strony szły osoby, którym udało się bezpiecznie dotrzeć do Polski, a z prawej strony szły osoby wracające do Ukrainy, aby walczyć. Ten kontrast mocno mną wstrząsnął.

Mam wrażenie, że przez to, że mamy dziś media społecznościowe, które ułatwiają dostęp do wstrząsających obrazów każdego dnia, wszyscy staliśmy się mniej wrażliwi na cudze nieszczęście. Co o tym sądzisz?

− Od czasów pandemii i wszechobecnego zalewania informacjami ze świata wyrobiłem w sobie znieczulicę. Jadąc na granicę chciałem zobaczyć na własne oczy, jak zmienia się rzeczywistość. Mogę tylko powiedzieć, że nikt nie jest gotowy na takie doświadczenia.

Jak to na ciebie wpłynęło?

− Wyjazd na granicę był dla mnie lekcją pokory. Codzienne problemy człowieka żyjącego w dwudziestym pierwszym wieku w Europie w obliczu wojny stają się trywialne. Fakt, że mam dokąd wrócić mocno mnie przybija, wiedząc, ile osób straciło wszystko, co miało. Życie jest kruche, krótkie i nieobliczalne, powinniśmy doceniać wszystkie dobre chwile.

Filip Skrońc powiedział kiedyś, że w trakcie dokumentowania kryzysów humanitarnych pracuje jak „robot” i zazwyczaj nie odczuwa emocji, aby działać w pełnym skupieniu. Inaczej wygląda sytuacja, kiedy kończy pracę – wtedy potrafi płakać i odczuwa ból towarzyszący bohaterom jego filmów. Mógłbyś opowiedzieć w jaki sposób ty się mierzyłeś z sytuacją, którą zastałeś na granicy?

− Nigdy wcześniej nie było mi tak źle z faktem, że robię filmy. Czułem się jak sęp czyhający na padlinę. Dookoła mnie było mnóstwo reporterów, którzy wchodzili z butami w i tak małą już strefę komfortu uchodźców. Nie byłem w stanie odstawić emocji na bok, co wprawiało mnie w potworne poczucie winy, że jestem tu, gdzie jestem i z bezpiecznej odległości dokumentuję dramatyczne obrazy. Wierzę jednak, że w taki sposób ich historia może ujrzeć światło dzienne i uświadomić społeczeństwo, jak wygląda ta rzeczywistość.

W ciągu ostatnich tygodni na granicę dotarły miliony uchodźców. Nie wszyscy jednak mają dokąd się udać. Co dzieje się z ludźmi, którzy nie mogą dłużej przebywać na granicy?

− W rejonach granicy są schronienia dla uchodźców, ale jest tam ograniczona liczba miejsc. Cała reszta rusza dalej w głąb Polski lub dalej na Zachód. Znaczna część jednak wraca do Ukrainy. Ci ludzie nie mają dokąd się udać, muszą wierzyć, że jakoś to będzie.

Jak oceniasz pomoc służb mundurowych i wolontariuszy na granicy?

− Jakkolwiek to nie zabrzmi, to był to cudowny widok. Cała masa wolontariuszy oraz służb dobami dbała o zapewnianie uchodźcom bezpieczeństwa oraz wsparcia. Serce mi się radowało, kiedy obserwowałem, jak dobrze to prosperuje. Wszyscy uchodźcy mogli liczyć na ciepłe posiłki, ubrania, ogrzanie się czy transport do schronisk. Mogli poczuć małą namiastkę domu i opieki, a przede wszystkim – że nie są w tym sami!

W jednym ze swoich postów na Instagramie napisałeś: „Ile razy historia musi się powtórzyć? Nie jestem w stanie zrozumieć, jak jakikolwiek człowiek mógłby ze wszystkich możliwości, jakie daje życie, wybierać chęć odbierania go innym w imię posiadania”. Co twoim zdaniem musi się wydarzyć, aby ludzie dostrzegli spektrum nieszczęść, jakie niesie za sobą wojna?

− Nic. Od zarania dziejów wojna towarzyszyła ludzkości. Jeśli po tym wszystkim dziś historia nadal zatacza koło, to nie mam złudzeń, że to nieodłączny element natury człowieka.

W trakcie ogólnopolskich protestów przeciwko agresji rozpoczętej przez Władimira Putina mogliśmy spotkać się z wielką nadzieją i solidarnością zawiązywaną między Ukraińcami, Białorusinami, Polakami i Rosjanami. Czy te pozytywne emocje i wolę walki dostrzegałeś również u ludzi, których miałeś okazję poznać w trakcie pracy na granicy?

− Tak. Na każdym kroku dało się wyczuć wszechobecne wsparcie. To właśnie pojedyncze jednostki sprawiają, że to wszystko prosperuje. Chociaż warunki były ciężkie, to dość często widziałem nadzieję w oczach uchodźców.

Wraz z doświadczeniami, jakie zdobyłeś w trakcie wyjazdu na granicę – chciałbyś przekazać coś naszym czytelnikom?

− Chciałbym podziękować wszystkim, którzy w jakiś sposób okazali wsparcie dla uchodźców. To dzięki Wam mogą oni znaleźć tu bezpieczne schronienie. Wszystkie małe gesty od pojedynczych osób w efekcie przynoszą potężną siłę, która może zmienić wszystko.

Rozmawiał Daniel MIROŃCZYK−LEŚNIAK