Kto śpi w demokracji, budzi się w dyktaturze

Wybory parlamentarne są coraz bliżej. Źrodło: Kolaż własny/Wikimedia Commons

– Jesteśmy gotowi na świat po PiS – napisał Szymon Hołownia na swoim Facebooku. I oby miał rację, bo wybory parlamentarne są tuż za rogiem. Zgodnie z kalendarzem wyborczym mają odbyć się jesienią 2023 roku, ale już teraz toczą się żywe dyskusje na temat tego, czy PiS przełoży termin na wiosnę 2023 roku. Kolejną niepewnością trapiącą Polaków jest to, czy opozycja wystartuje oddzielnie czy razem.

Polacy nie zapomnieli jeszcze o chaotycznych i nieuporządkowanych działaniach rządzących w pandemii. Ulice polskich miast nadal pamiętają skutki wyroku Trybunału Konstytucyjnego w sprawie aborcji. Do tego dorzucić można reformy sądownictwa Ziobry, inflację, kryzys energetyczny, wojnę w Ukrainie i jeszcze wiele innych monstrualnych problemów obozu władzy, które z jednej strony wskazują, że korzystniej dla niego byłoby przeprowadzić wybory jak najszybciej, a z drugiej, odłożyć je w czasie i spróbować odbudować poparcie.

– Wcześniejsze wybory parlamentarne są możliwe tylko poprzez skrócenie kadencji Sejmu, czyli wymagają zgody rządzących i opozycji. Dla rządzących lepszym wyjściem wydaje się trwanie do końca kadencji i próba odbudowania poparcia poprzez kolejne transfery socjalne – tłumaczy politolog, prof. UAM dr hab. Szymon Ossowski.

Niewątpliwie, im więcej czasu dzieli Zjednoczoną Prawicę od wyborów, tym więcej ma się jej do zarzucenia. Kolejne półtora roku nieumiejętnie wykalkulowanych poczynań może poskutkować znaczącym spadkiem poparcia. To mogłoby prowadzić do wniosku, że dla opozycji najkorzystniejszym terminem jest jesień 2023 roku. Jednakże, jak zauważa profesor Ossowski, ze względu na to, że jesienią 2023 roku wypadają także wybory samorządowe, to bliskość obu elekcji jest dosyć problematyczna i powoduje komplikacje, zarówno te formalne, jak i organizacyjne.

– Dlatego też można się spodziewać, że termin wyborów samorządowych zostanie przesunięty przez rządzących na 2024 rok. Chyba, że z uwagi na wątpliwości konstytucyjne, decyzja ta napotka na sprzeciw ze strony prezydenta. W tej sytuacji korzystniejsze byłoby dla opozycji skrócenie kadencji i przeprowadzeni wyborów parlamentarnych wiosną 2023 roku. O tym, w jakich terminach odbędą się wybory, zadecyduje polityczna kalkulacja rządzących i możliwość przeprowadzenia zmian w tym zakresie – mówi.

Bez wątpienia termin wyborów zadecyduje w mniejszym lub większym stopniu o ich wynikach. O wiele istotniejsze jest jednak, w jakiej konfiguracji opozycja w tychże wyborach wystartuje. Zauważyć można, że niektórym politykom nieco trudniej wyjść poza swoje partyjne ambicje, a i nawet eksperci są podzieleni w kwestii słuszności ewentualnej wspólnej listy.
– Od roku jestem ciśnięty o jedną listę, powtarzam, że jedna lista jest gorszym rozwiązaniem niż dwie listy. Teraz okazuje się, że potwierdza to sondaż w samej „Gazecie Wyborczej”, która promocji jednej listy poświeciła naprawdę bardzo dużo atramentu, wysiłku i emocji – mówił Szymon Hołownia w programie „Gość Wydarzeń” Polsat News.

Nie sposób nie zauważyć, że w deklaracjach przedwyborczych suma poparcia opozycji (KP, PL2025, KO, Lewica) jest większa niż poparcie Zjednoczonej Prawicy. Ponadto profesor Ossowski zauważa, że „funkcjonujący w Polsce system przeliczania głosów na mandaty metodą D’Hondta, faworyzujący większe ugrupowania powoduje, że gdyby opozycja wystartowała pojedynczo, szanse na uzyskanie większości w Sejmie byłyby niewielkie”.

Socjolog, profesor Andrzej Rychard zwraca uwagę na dwa czynniki, które w jego mniemaniu przemawiają za jedną listą, zaznaczając przy tym, że nie jest przekonany, iż jedna lista jest w istocie prawdopodobna. Pierwszy czynnik określił mianem „pewnego rodzaju premii emocjonalnej za to, że politycy są razem”, bo jak przekonuje „emocje w polityce grają bardzo dużą rolę”.

– Drugi czynnik jest taki, że tę premię dostaje się jednak tylko wtedy, kiedy jest pewnego rodzaju entuzjazm, jakaś taka większa zgoda na to, żeby iść razem. Kiedy to jest wymuszone, kiedy to jest takie wydziergane, to wtedy ta premia za jedność jest troszkę mniejsza – dodawał w TVN24.

Z „premią emocjonalną” zgadza się politolog, profesor Antoni Dudek, jednakże zauważa „jak silna jest emocja antypisowska wśród opozycyjnych wyborców”. Jako przykład przytacza hipotetyczną sytuację, w której opozycyjny wyborca o poglądach lewicowych „nagle musi głosować na listę, na której będzie też Władysław Kosiniak-Kamysz, który bardzo wyraźnie przyznaje się do swojego katolicyzmu”. Ten scenariusz świetnie obrazuje jeden z głównych problemów jednej listy – konflikt interesów poszczególnych ugrupowań i tym samym odmienne poglądy utożsamiających się z nimi wyborców.

Profesor Ossowski trafnie zauważa, że nawet jeśli głównym celem opozycji jest odsunięcie PiS-u od władzy, to dla mniejszych partii ważniejsza może być silna reprezentacja w izbie niższej.

– Dlatego też negocjacje nie będą łatwe, zwłaszcza że rządzący będą robić wszystko, żeby do porozumienia nie doprowadzić. „Pakt Senacki” był dla nich ostrzeżeniem. Częściej pojawiają się argumenty za dwoma listami, gdyż w takiej sytuacji wyborcy opozycyjni wobec PiS mają jakąś alternatywę. W przypadku jednej listy, na której by się znaleźli politycy o bardzo różnych światopoglądach i pomysłach na gospodarkę, istnieje niebezpieczeństwo, że część wyborców pozostanie w domach. Poza tym dochodzą osobiste ambicje liderów, którzy boją się zostać zmarginalizowani przez KO – dodaje.

Katarzyna RACHWALSKA