Canneński cyrk na kółkach

Prestiżową sekcję „Un Certain Regard” wygrał pakistański reżyser Saim Sadiq z queerowymfilmem „Joyland”. / Źródło: fot. Daria Sienkiewicz/ Fenestra

W słonecznym Cannes czas płynie inaczej. Czasami dłuży się na kilkugodzinnych seansach w stylu slow cinema, a niekiedy pędzi jak szalony, zupełnie jak tłumy widzów spóźnionych na film. Cannes podczas festiwalu filmowego znajduje się na zupełnie innej orbicie. W canneńskim kosmosie absurdów nie trudno o intensywne wrażenia. W końcu w mieście czerwonych dywanów każdy może przez chwilę poczuć się jak prawdziwa gwiazda.

Przed 75. edycją festiwalu filmowego w Cannes stało wiele wyzwań. Postpandemiczne czasy, możliwość rezerwacji jedynie drogą online oraz wojenna rzeczywistość Europy – jak przygotować się na to wszystko? Dla tak cenionego festiwalu z długoletnim stażem powinna być to bułka z masłem. Jak się okazuje, nawet podczas jednego z największych i najbardziej wpływowych wydarzeń filmowych na świecie można popełniać błędy…

Wydawać by się mogło, że w ponad dwudziestomilionowym budżecie festiwalu znajdzie się wydatek na kilku informatyków od zadań specjalnych. Organizatorzy wydali chyba jednak wszystkie pieniądze na Toma Cruise’a, pokaźne fajerwerki i akrobatyczny pokaz samolotów  z okazji premiery nowego „Top Guna”. Już pierwszego dnia wirtualnych rejestracji na seanse system zaniemógł i pozostawał nieprzytomny przez kolejne trzy dni. Podczas gdy tysiące widzów nie mogło nawet zalogować się do systemu, specjaliści od festiwalowego PR-u utrzymywali, że reanimacja strony internetowej trwa, a ten chwilowy kryzys to po prostuskutek hakerskiego ataku. Do wszystkiego można się jednak przyzwyczaić. Codzienne pobudki o 7 rano, odświeżanie strony internetowej setki razy i uparte wpatrywanie się w pusty ekran to dla festiwalowiczów chleb powszedni.Podkrążone oczy, pot lejący się z czoła oraz desperacki sprint na film to festiwalowy musthave! Spóźniłeś/aś się na pokaz pięć minut? „Je suisdésolé, ale niestety nie wpuszczamy już na seans”. Nie przejmuj się, każdy choć raz przez to przeszedł i choćby niewiadomo, jak bezradny/a i wyczerpany/a się czujesz, jutro będziesz się z tego po prostu śmiał/a.

Na 75. edycji festiwalu nie zabrakło wyczekiwanych tytułów od wielkich reżyserów. Park Chan-wook powrócił do Cannes po sześciu latach ze swoim detektywistycznym love story „Decision to Leave”, który w porównaniu ze „Służącą” z 2016 roku okazał się filmem niezwykle subtelnym i ugrzecznionym. Za to David Cronenberg zaserwował swoim fanom iście cronenbergowski body horror z Léą Seydoux, Kristen Stewart i Viggo Mortensenem w rolach głównych. I choć pociągająco turpiczny styl reżysera może niektórych szokować i brzydzić, dla fanów kanadyjskiego reżysera „Crimes of the Future” okażą się przyjemnym miksem wszystkich poprzednich filmów Cronenberga.

Na festiwalu pojawiły się również polskie akcenty. W konkursie głównym wystartował film Jerzego Skolimowskiego. Zjawiskowa wizualnie, lecz uboga fabularnie opowieść o skrzywdzonym przez ludzi osiołku zachwyciła zagranicznych krytyków i zgarnęła Nagrodę Jury. „Eo” to współczesna wariacja na temat francuskiego dramatu „Na los szczęścia Baltazarze” Roberta Bressona, która niestety nie porusza tak bardzo jak film sprzed ponad pięćdziesięciu lat. Prócz postmodernistycznych dyskotekowych świateł, psychodelicznej muzyki i nieszczęśliwego osiołka niestety nic więcej tam nie znajdziecie.Mimo wszystko, każdy nowy polski film wywołujący dyskusję na temat okrutnego traktowania zwierząt jest w naszym kraju na wagę złota. Świetnie za to odnalazła się w Cannes Agnieszka Smoczyńska, która w sekcji „Un Certain Regard” zaprezentowała swój anglojęzyczny debiut zatytułowany „The Silent Twins”. W tytułowe milczące bliźniaczki wcieliły się hipnotyzujące Letitia Wright oraz Tamara Lawrance, które dały na ekranie prawdziwy popis swoich aktorskich możliwości. „The Silent Twins” to kwintesencja niepowtarzalnego stylu Smoczyńskiej, w którym nie brakuje kreatywnej i bezpretensjonalnej zabawy formąoraz przemyślanej dramaturgicznie oraz emocjonalnie historii. Dobrze ogląda się nasze rodzime produkcje na canneńskim dużym ekranie, zwłaszcza, gdy czujemy przy tym dumę, a nie ciarki żenady.

Drugą już Złotą Palmę w swojej karierze zgarnął szwedzki reżyser Ruben Östlund. „Triangle of Sadness” to inteligentna i jednocześnie nieco prymitywna satyra o współczesnych bogaczach i żądnych sławy influencerach. Film Östlunda chwilami przypomina „Białego Lotosa” – serialową komedię kpiącą z życia klas uprzywilejowanych, jak i „Cast Away – poza światem”, w którym walka o przetrwanie głównego bohatera wywołuje na przemian łzy śmiechu, jak i wzruszenia. Mimo reżyserskiej wirtuozerii Rubena trudno pozbyć się uczucia, że na Złotą Palmę tak naprawdę zasługuje Lukas Dhont z filmem „Close”. Belgijski reżyser serwując dojrzałe kino pełne wzruszeń i nostalgii, udowadnia, że nikt nie potrafi mówić o dzieciństwie i dojrzewaniu w tak uważny i subtelny sposób, jak on.

Na czerwonym dywanie brylowały gwiazdy ze wszystkich znanych nam konstelacji. Byli cenieni aktorzy i reżyserzy, jak na przykład zjawiskowa siwowłosa Andie McDowell czy dziarski, ale nadal prowokatorski prawie osiemdziesięcioletni David Cronenberg. Muzycy i tiktokerzy – błyszczący i nieokrzesany zespół Måneskinczy ukraiński kot Stepan, który otrzymał w Cannes nagrodę Influencera Roku oraz celebryci i modelki, tacy jak Ania i Robert Lewandowscy wzbudzający sensację w polskich portalach plotkarskich, czy zawsze stylowa Anja Rubik, która na premierze „Decision to Leave”, pomyliła nazwisko reżysera Park Chan-wooka z koreańskim tłumaczeniem filmu – „Heeojil Gyeolsim”. Cóż wpadki zdarzają się nawet najlepszym.

Jedenaście dni w Cannes minęło jak jeden dzień. I mimo wielu wad festiwalu – jego francuskojęzycznego egocentryzmu, niedziałających serwerów czy kurczowego trzymania się anachronicznego dresscode’u– naprawdę będzie mi go brakować. (Może) i Cannes nie jest idealne i (może) popełnia swoje błędy. Jednak nie nam, zwykłym śmiertelnikom, to oceniać. Jedno jest pewne – gdy już raz opuścisz ziemską atmosferę i trafisz na planetę Cannes, trudno będzie Ci stamtąd wrócić.

Daria SIENKIEWICZ