Kreskówki, które łączą pokolenia. Cartoon Network kończy 30 lat

Cartoon Network przełomu mileniów było symbolem kreskówkowego animuszu
Źródło: kolaż własny/materiały prasowe Warner Bros. Discovery

Kilkulatek przychodzi zmęczony ze szkoły. Zniecierpliwiony wierci się w miejscu, zdając rodzicom raport dnia. Chwilę krząta się po salonie, by zaraz paść z radością na ukochany fotel. Przełącza pospiesznie kanał na Cartoon Network, wszak za pięć minut zaczyna się jego ulubiony serial. Mama i tata spoglądają na niego, z rozrzewnieniem wspominając dzieciństwo i spędzone przed ekranem popołudnia. Kreskówkowy hegemon rządzi na rynku niepodzielnie od trzydziestu lat – ku uciesze kolejnych pokoleń.

Kreskówki opuściły kina wraz z końcem lat 50., ale bynajmniej nie oznaczało to końca filmowej formy, którą do perfekcji dopracowali wirtuozi pokroju Walta Disneya, Texa Avery’ego i braci Fleischer. W przypadku filmu animowanego pożegnanie ze srebrnym ekranem było zaledwie zmianą formy dystrybucji – pierwszą, lecz nie ostatnią. Animacje naprędce znalazły nowy dom. Dość powiedzieć, że niejeden, wszak rozgościły się zarówno w zatłoczonych metropoliach, jak i na spokojnych przedmieściach. Słowem, wszędzie tam, dokąd docierał sygnał anteny satelitarnej.

Telewizja ciepło przyjęła film rysunkowy, lecz przeprowadzka związana była z pewnymi ustępstwami. Liczba klatek została zmniejszona, mimika i dynamika ruchu postaci uproszczona, a wizualny gag ustąpił miejsca żartowi słownemu. Potencjał kreskówek dostrzeżony został przez największe amerykańskie stacje telewizyjne, które jak jeden mąż postanowiły zarezerwować sobotnie poranki dla produkowanych hurtowo seriali. Dla amerykańskich dzieciaków spotkania z przezabawnym Psem Huckleberrym, dzielnym Space Ghostem czy rezolutnym Misiem Yogim były – w przeciwieństwie do niedzielnych mszy – faktycznym rytuałem. W trakcie cotygodniowych wypraw w głąb animowanego świata, małolaty popuszczały wodze fantazji, a problemy codzienności wyparowywały jak kamfora. Saturday Morning Cartoons odniosły niewątpliwy sukces.  

Bez ograniczeń

Ted Turner był bystrym biznesmenem. Rozumiał, że w niektórych wypadkach lepiej znaczy więcej. Na przełomie lat 80. i 90. założyciel Turner Broadcasting System nabył prawa do przepastnej biblioteki kreskówek studia MGM, jak również przejął studio Hanna-Barbera. Rozochocony sukcesem CNN – pierwszej całodobowej telewizyjnej stacji informacyjnej – magnat telewizyjny postanowił wywrócić świat animacji do góry nogami. 1 października 1992 wystartowało Cartoon Network – pierwszy kanał w całości poświęcony serialom rysunkowym. 

Początkowo ramówkę będącej w powijakach stacji wypełniły nabytki Turnera, lecz był to wyłącznie stan przejściowy. Pierwszym głośnym tytułem wyprodukowanym specjalnie na potrzeby Cartoon Network był tyleż oryginalny, co osobliwy animowany talk-show „Space Ghost Coast to Coast”. Samoświadoma parodia popularnego telewizyjnego formatu, utrzymana w konwencji superbohaterskiej kreskówki, była powiewem świeżości, jak również kamieniem węgielnym pod powstanie bloku programowego Adult Swim. Igranie z przyzwyczajeniami widza, zabawa z konwencją i eksperymenty formalne były nieodzowną częścią poszukiwania przez stację własnej tożsamości. Włodarze Cartoon Network czynili śmiałe kroki na drodze rozwoju kanału, jednak ten największy miał dopiero nadejść.

W latach 10. stacja otworzyła się na młodych twórców, którzy uczynili ramówkę różnorodną, jak nigdy dotąd Źródło: kolaż własny/materiały prasowe Warner Bros. Discovery

Przełom goni przełom

Tartakovsky, McCracken, Renzetti, Hartman, Dilworth, McFarlane – nazwiska, które dziś w literaturze przedmiotu pojawiają się równie często co znaki diakrytyczne, w połowie lat 90. znaleźć można było co najwyżej na listach studentów. W 1995 roku z inicjatywy ówczesnego prezesa Hanna-Barbera Cartoons Inc. Freda Seiberta światło dzienne ujrzała seria autorskich krótkich metraży opatrzona tytułem „Co za kreskówka!”. Założenia antologii były proste: spory budżet, wolność twórcza i koniec z ograniczoną animacją. Dla wspomnianych na początku akapitu twórców udział w projekcie okazał się przepustką do świata animacji. Część z zaprezentowanych przez nieopierzonych animatorów pomysłów dała początek pełnoprawnym serialom animowanym, które przez lata stanowiły o wyższości Cartoon Network nad konkurencją.

W 1996 doszło do fuzji Turner Broadcasting System z Time Warner efektem czego ramówkę CN wzbogaciły produkcje Warner Bros. Animation. Zaledwie rok później wystartował blok Toonami, w ramach którego emitowano nie tylko superbohaterskie adaptacje komiksów DC Comis, ale również anime, które dla zachodniego widza w przededniu nowego milenium było dotychczas niemal niedostępne. Ziarna zasiane przez „Space Ghost Coast to Coast” wykiełkowały w 2001 roku. Za dnia Cartoon Network, w nocy zaś Adult Swim – wieczorne pasmo dla dojrzałego widza skradło serca fanów niepoprawnego humoru i komediowej transgresji, stając się domem dla błyskotliwych „Boondocks” czy też będących popkulturowym fenomenem „Ricka i Morty’ego”.

Nowe rozdania

W historii pierwszej całodobowej stacji poświęconej animacji przełom goni przełom, lecz w emocjonującym wyścigu o kreskówkową palmę pierwszeństwa zdarzały się również momenty zadyszki. Taką chwilą bez wątpienia był krótki romans stacji z produkcjami aktorskimi, które poniekąd słusznie wyrugowane zostały z pamięci zbiorowej. Włodarze Cartoon Network wzięli sobie porażkę do serca, toteż w następnych latach nastąpił wysyp jakościowych animacji, które nie tylko iskrzyły humorem i imponowały autorskim sznytem – „Chowder” i „Niezwykłe przypadki Flapjacka” – lecz również redefiniowały prawidła światotwórstwa oraz konstrukcji fabuły w serialach animowanych – „Pora na przygodę” i „Steven Universe”.

Seriale w ramówce pojawiają się i znikają. Część przeminie jak efemerydy, część natomiast wyciśnie na epoce niezatarte piętno. Trudno przewidzieć los pojedynczych tytułów, lecz nietrudno zauważyć, że kolejne pokolenia zasiadają przed telewizorami i są głodne kolejnych wyjątkowych kreskówek.

Remigiusz RÓŻAŃSKI