PiS chce zmian w Kodeksie wyborczym. Co proponuje?

Kancelaria Sejmu / Rafał Zambrzycki, CC BY 2.0

Dla Prawa i Sprawiedliwości ubiegły rok zdecydowanie nie był pomyślny. Sondaże jednoznacznie pokazują tendencję spadkową w poparciu dla koalicji rządzącej, a do wyborów pozostał przecież już mniej niż rok. Być może z tego powodu 22 grudnia do Sejmu wpłynął projekt zmian w Kodeksie wyborczym, który mógłby pomóc uzyskać partii rządzącej więcej głosów. Czy to ostatnia deska ratunku dla PiS-u?

Powodem dla zmian, który już w pierwszym zdaniu uzasadnienia do projektu ustawy podają wnioskodawcy, jest potrzeba zwiększenia frekwencji wyborczej. Brzmi to niegroźnie, co więcej, nie sposób nie zgodzić się z konkluzją, że Polacy niechętnie uczestniczą w „święcie demokracji”, jakim są wybory. Według danych Państwowej Komisji Wyborczej, w żadnej z elekcji po 1989 roku nie uczestniczyło więcej niż 65% uprawnionych do głosowania obywateli. W wyborach parlamentarnych udział głosujących oscyluje nawet poniżej tego progu, bo w okolicach 50%. W ostatnich latach widać jednak poprawę, na przykład frekwencja w wyborach parlamentarnych w 2019 roku wzrosła o 10,82 punktów procentowych w stosunku do wyborów z roku 2015.

Planowane jest zwiększenie liczby obwodów głosowania, poprzez podniesienie minimalnego progu mieszkańców do 200. Tak, jak wcześniej obwód powstawał, jeśli zamieszkiwało w nim co najmniej 500 osób, tak teraz miałoby wystarczyć jedynie 200. Co za tym idzie, musiałoby powstać więcej obwodów, a do sprawowania pieczy nad przebiegiem głosowania należałoby powołać więcej osób zasiadających w obwodowych komisjach wyborczych na terenie całego kraju. Takie rozwiązanie ma ułatwić udział w wyborach mieszkańcom małych miast i wsi, gdzie zaś jak wynika z analiz, PiS cieszy się największym poparciem. Dla przykładu, jak pokazuje badanie Ipsos, w pierwszej turze ostatnich wyborów prezydenckich, Andrzej Duda startujący oczywiście z ramienia koalicji rządzącej, na wsiach cieszył się poparciem rzędu aż 54,7%.

Zmiany w Kodeksie wyborczym mają dotyczyć także zwiększenia dostępności lokali wyborczych dla osób starszych. Nowelizacja zakłada, że dotychczas obowiązujące przepisy dotyczące udziału w wyborach osób z niepełnosprawnościami, będą stosowane również do osób, które najpóźniej w dniu wyborów ukończą 60 lat. Co ciekawe, w niektórych przypadkach zarówno wyborcy-seniorzy, jak i wyborcy z niepełnosprawnościami, będą mogli skorzystać z bezpłatnego transportu do lokalu wyborczego. Za logistykę oraz (znaczne) koszty takiego rozwiązania mają być jednak odpowiedzialne władze lokalne. Tak więc rząd kolejny już raz przerzuca odpowiedzialność za swoje pomysły na samorządy. Podobnie do przedstawionej wcześniej struktury geograficznej poparcia dla PiS-u, demograficznie najwięcej głosów partia rządząca ma do zdobycia właśnie wśród osób starszych. Po drugiej turze wyborów prezydenckich w 2020 roku Ipsos podał, że poparcie dla Andrzeja Dudy wśród wyborców po 60. roku życia wynosiło ponad 60%, podczas gdy osoby przed 30. rokiem życia aż w 65% głosowały na kandydata opozycji Rafała Trzaskowskiego.

„Wyborcza rewolucja” ma uderzyć nie tylko w proces głosowania, ale także w działalność komitetów wyborczych. PiS proponuje m.in. zaostrzenie przepisów dotyczących sprawozdań finansowych z działalności komitetów. Najciekawszą z politycznego punktu widzenia jest zmiana w zakresie dotacji dla partii tworzących koalicję. Dotychczas w drodze umowy ustalały one między sobą, jak podzielić dotację. Po zmianach środki miałyby być podzielone proporcjonalnie do wpłat każdej z partii na rzecz koalicji wyborczej. Czy taka propozycja może być pokłosiem konfliktów między liderami koalicji rządzącej?

Ostatnia już zmiana, o której warto wspomnieć, zakłada zwiększenie rygoru pracy komisji wyborczych. Po pierwsze, ten sam skład komisji będzie uczestniczył zarówno w części głosowania, jak i liczenia głosów. Dotychczas możliwe było podzielenie komisji na podgrupy, które zajmowały się każdym z tych zadań. Takie rozwiązanie zdecydowanie utrudni pracę, biorąc pod uwagę, że w dzień wyborów praca komisji rozpoczyna się przed godziną szóstą rano.

Po drugie, jak uzasadnia wnioskodawca „w ostatnim okresie na popularności zyskała działalność obywatelska, tzw. <<działalność strażnicza>>, przez co proponuje się zwiększenie roli mężów zaufania w procesie głosowania”. O ile wydaje się to być propozycja neutralna, nauczeni doświadczeniem możemy spodziewać się, że PiS przerażony wynikami sondaży, będzie chciał wykorzystać taki zapis do usytuowania swoich „strażników” w jak największej liczbie lokali wyborczych.

Przed podsumowaniem opisanych propozycji zmian w Kodeksie wyborczym, zauważyć trzeba najistotniejszą rzecz. Zgodnie z zasadą sformułowaną przez Trybunał Konstytucyjny, prawa wyborczego nie powinno się zmieniać na pół roku przed wyborami. Tak zwana „cisza legislacyjna” ma zagwarantować stabilność i przejrzystość przepisów dotyczących elekcji. W tym przypadku, na cały proces uchwalenia zmian pozostaje maksymalnie około pięciu miesięcy, jeśli wybory planowane są na koniec października albo na początek listopada. Przypomnijmy, że oprócz procedowania w Sejmie, nowa ustawa trafi również do Senatu, w którym PiS nie ma większości, co może znacznie „utrudnić” proces legislacyjny. Szanse na to, że projekt zostanie przyjęty na sześć miesięcy przed wyborami są zatem nikłe.

Proponowane zmiany, które w całości można przeczytać na stronie internetowej Sejmu (druk numer 2897) to wyraźny objaw tego, że PiS-owi pali się grunt pod nogami. Zarówno jesienne wybory, jak i poprzedzająca je kampania, z pewnością przyniosą wiele emocji i niespodzianek.

Zuzanna ZAREMBA