Warto dbać o tradycję

ZPiT Łany koncertuje w całej Polsce. W wielkopolskim Wągrowcu wystąpił z okazji Nocy Kupały. Źródło: fot. Andrzej Tarnowski

Taniec ludowy to twór, który – zdawałoby się – powoli wymiera wśród młodzieży i młodych dorosłych. Ale czy na pewno? W całej Polsce wciąż działają przecież liczne grupy i zespoły, które cały czas starają się kultywować tradycję i robią wiele, aby przypominać wszystkim o tym, jak ważna jest tradycja, kultura regionalna i sztuka, którą często mimochodem szufladkujemy jako „obciachową”. Po co więc taniec ludowy? Czego nas uczy? Czy Polacy wstydzą się ludyczności? Między innymi o te kwestie zapytaliśmy Hannę Domaradzką – artystkę z Zespołu Pieśni i Tańca Łany im. Wiesława Kaszubkiewicza Uniwersytetu Przyrodniczego w Poznaniu.

Dlaczego Łany?

− Bo to najlepszy zespół pieśni i tańca, do jakiego mogłam trafić. Wszyscy doradzali mi, abym spróbowała swoich sił właśnie tutaj. A ja się strasznie bałam…

Czego?

− Łany to naprawdę bardzo jakościowy zespół. Nie wiedziałam, czy w ogóle jestem gotowa na dołączenie do tak znanego zespołu. Wydawało mi się to nieosiągalne. Zawsze kochałam taniec i muzykę, ale w moim rodzinnym Kaliszu nie było zespołu z prawdziwego zdarzenia. W przeszłości działała tam „Calisia”, ale ta w 1980 roku zawiesiła działalność na trzydzieści lat. Kiedy się reaktywowali, zrobili to już jako zespół wyłącznie dla dorosłych. Przy Młodzieżowym Domu Kultury działa Teatr Pieśni i Tańca Patrimonium, którego byłam członkinią, ale to był twór mniej profesjonalny, niż Łany. Ludzie wyjeżdżali z miasta, przeprowadzali się, grupa się rozpadała. Był moment, w którym zostały tam trzy dziewczyny, wraz ze mną. Umówmy się – z tego poważnego zespołu tańca ludowego zrobić się nie da. Czas w Patrimonium dał mi naprawdę dużo cennego doświadczenia, ale wciąż nie wiedziałam czy moje umiejętności będą wystarczające – zwłaszcza w kwestii śpiewu. Zwyczajnie, nie wierzyłam w siebie. Ostatecznie do wykonania tego kroku przekonała mnie moja instruktorka z Kalisza, pani Violetta Graczyk pod opieką której tańczyłam od 13 lat. Nie mogłam jej zawieść.

Poszłaś na koncert naborowy, po którym zaczęły się przesłuchania.

− Dokładnie tak. Długo się do niego przygotowywałam. To był szalony czas – przeprowadzka do Poznania, początek studiów, pierwsze zajęcia, wykłady. A ja miałam w głowie tylko Łany. Nowi sąsiedzi prawdopodobnie już od początku mieli mnie dość, bo codziennie, przez cały tydzień ćwiczyłam w mieszkaniu śpiew. Przygotowywałam się najbardziej solidnie jak tylko mogłam, przypominałam sobie wszystkie rady zasłyszane w szkolnym chórze. Oczywiście, żeby było profesjonalnie miałam kartki z nutami. A ja nawet nie umiałam czytać nut! W końcu jednak nadszedł ten sądny dzień, trafiłam na ulicę Dożynkową 9G – oczywiście spóźniona. I od razu się zakochałam. Siedziałam tam jak zaczarowana, zachwycona tym, co widzę na scenie. Na samych przesłuchaniach nogi drżały mi niesamowicie, a uspokoiłam się dopiero w momencie, gdy po wyjściu z sali jeden z członków zespołu powiedział mi „do zobaczenia”. Wiedziałam, że będzie dobrze. I było. Chyba nigdy nie byłam z siebie aż tak dumna, trudno mi opisać to uczucie.

Skąd ta zajawka, co popycha młodego człowieka do tańca ludowego?

− Ja po prostu tańczyłam od dziecka. Od zawsze czułam że jest to coś, co sprawia mi ogromną radość, że to pasja, z którą chcę się związać. Na przestrzeni lat przechodziłam przez przeróżne style taneczne, aż w końcu w wieku gimnazjalnym dotarło do mnie, że to ten ludowy zespół daje mi najwięcej frajdy i to na tym chcę się skupić. Nie wyobrażałam sobie życia bez tego, przychodziłam na zajęcia kilka razy w tygodniu. Fascynowały mnie kolorowe stroje, dodatki. Rzeczy, których na co dzień się nie widuje. Niezwykle interesowała mnie ta kultura, historia. Zafascynowała mnie sztuka ludowa. Wkładając taki strój czułam się… lepiej? Czułam się wyjątkowa. Będąc dzieckiem, nastolatką, po prostu chłonie się to wszystko. Ze mną zostało to na dłużej.

Czy to jakaś forma twojej ucieczki od rzeczywistości, chęć przybrania innej postaci, włożenia jakiejś „maski”?

− Chyba nie. Nigdy nie miałam tego typu problemów, nie chciałam uciekać od siebie. To była – i nadal jest – bardziej forma wyrażania siebie. Do dziś bardzo to sobie cenię. Oczywiście są ludzie, dla których jest to jakieś oderwanie od codzienności. Motywacje są różne, moją jest po prostu pasja zgłębiana od najmłodszych lat.

Mówisz o swojej fascynacji kulturą polską, a co z innymi narodami? Czy jest kraj, którego sztuka tańca robi na tobie szczególne wrażenie?

− Jestem absolutnie oddana kulturze polskiej. Uwielbiam oglądać to, co robią tancerze ze wschodu – czy to Ukraińcy, czy Gruzini. Natomiast co do innych państw… Cóż, nie czuję tego. Oczywiście, mają przepiękne stroje, wymagające kroki, zachwycający charakter, ale nie do końca do mnie to przemawia. Nie jestem w stanie zachwycić się tym tak, jak naszą kulturą. Jest absolutnie wyjątkowa.

Zastanawia mnie struktura waszego zespołu. Kto w ogóle tańczy w takim zespole, czy do tego trzeba być tradycjonalistą, konserwatystą?

− Absolutnie nie! Skąd ten pomysł?

W czasach, w których mamy dostęp do setek rodzajów rozrywki, pasji, rzadko kto decyduje się akurat na taniec ludowy. Coś musi do niego przyciągać, skądś musi się to brać. Może właśnie z przekonań?

− Nie sądzę. Nasz zespół jest pod tym względem bardzo zróżnicowany, gdybyś popytał szczegółowo, znalazłbyś tu zwolennika chyba każdej możliwej opcji politycznej. Ale my nie zwracamy na to uwagi. Jesteśmy ponad tym, ponad wszystkimi sporami, ponad różnicami światopoglądowymi. Dzielić w prywatnym życiu może nas wiele, ale łączy nas pasja – taniec. To dlatego poświęcamy swój czas, spotykamy się na próbach, wkładamy w to mnóstwo siły i energii.

Jak wyglądają relacje między zespołami? Czy to pewien rodzaj rywalizacji, czy może jednak staracie się wzajemnie wspierać.

− Zdecydowanie ta druga opcja. O co i po co mamy się kłócić? Nam wszelakie dramy są zupełnie niepotrzebne. Staramy się wspólnie działać tak, aby pokazywać ludziom, że taniec ludowy jest po prostu czymś wartym uwagi. Nie wchodzimy sobie w drogę, nie rywalizujemy. To nie nasza bajka. Gdy w Bułgarii spotkaliśmy się z zespołem z Lublina, razem spędzaliśmy czas nad basenem, tańczyliśmy, śpiewaliśmy ludowe piosenki. Czysta radość ze wspólnego spędzania czasu.

To wszystko brzmi zbyt idyllicznie. Powiedz mi coś złego o tańcu ludowym, gdzie są wady tego wszystkiego? Przecież gdzieś tu musi być haczyk.

− Nie chcę wyjść na osobę, która teraz wszystko przesłodzi, ale naprawdę trudno mi znaleźć jakieś wyraźne wady. Jedynym, co przychodzi mi do głowy jest czas. Nasze próby zaczynają się o 19:00, a kończą około 22:00. Wszyscy jesteśmy już po zajęciach czy po pracy. To jest czas, w którym moglibyśmy usiąść w domu, wyciszyć się, zająć może jakimś życiem prywatnym. Boli nas to, że doba nie jest z gumy, przez co nierzadko nie starcza nam czasu dla siebie. To pewnego rodzaju poświęcenie. Są takie dni, kiedy człowiekowi się naprawdę piekielnie nie chce. Wracam zmordowana z uczelni pracy, muszę przepakować plecak i czym prędzej biec na próbę. Ale i z tego można wyciągnąć pewną lekcję.

No właśnie, czego może nauczyć taniec? Poza tańcem, oczywiście.

− Wielu rzeczy. Samozaparcia, pokory, cierpliwości, odpowiedzialności, punktualności, wytrwałości. To ważne kwestie, które potem mogą bardzo pomagać w życiu. To cenne tak dla nas, jak i dla dużo młodszych tancerzy, którzy zaczynają swoją przygodę w mniejszych ośrodkach. Z każdej pasji, która przeradza się w coś na kształt obowiązku można czerpać wiele nauki.

Kupuję to, ale mam wrażenie, że znów próbujesz przekuć wadę w zaletę.

− Naprawdę? Postaram się wskazać jeszcze coś trudnego… Na pewno sporym wyzwaniem są przebiórki w trakcie koncertów Podczas występu mamy na sobie halkę, spódnicę, koszulę, gorset, fartuszek, buty. Plus nakrycie głowy, czyli chustę, wianek, czółko albo czepiec. No i jeszcze inne dodatki, na przykład korale. Na zdjęcie tych ubrań i założenie nowych mamy średnio jakieś trzy minuty.

Ile?!

− Trzy minuty, no, w porywach do siedmiu. To jest bardzo mało czasu, adrenalina jest wtedy ogromna. Czasami musimy jeszcze w tym czasie zmienić fryzurę! Oczywiście, za kulisami pomagamy sobie wzajemnie, ale nadal jest po prostu bardzo trudne. Z drugiej strony, to pozwala mi spojrzeć z dystansu na to, ile czasu zabierają nam codzienne, prozaiczne rzeczy. Uczy organizacji czasu.

Trzygodzinne treningi to całkiem długie treningi.

− Tak, ale są potrzebne. Występując na scenie przekazujesz ludziom pozytywną energię, radość. Nie chcesz, aby wyszli z koncertu zdołowani. Na scenie cały czas musisz wyglądać dobrze, a sam taniec ma z perspektywy widza być lekki, łatwy, przyjemny, choć jest w nim mnóstwo drobnych elementów, nierzadko męczących i skomplikowanych kroków które muszą być perfekcyjnie dopracowane. Konieczna jest też rozgrzewka, nierzadko wyczerpująca, ale poprawiająca kondycję. A tę musimy mieć jak najlepszą. To jest dość ciężka praca, ale satysfakcja z niej płynąca jest dla mnie rekompensatą wartą swojej ceny.

Jaki jest w takim razie najbardziej krzywdzący stereotyp, który was dotyka?

− Chyba ogólne postrzeganie tańca ludowego w świadomości społecznej. Co ma przed oczami taki przeciętny Kowalski, myśląc „taniec ludowy”? Najczęściej koło gospodyń wiejskich, panie o średniej wieku około 70 lat, w fartuszkach oprószonych mąką, które trzymają się pod boki i kołyszą w prawo i w lewo. Oczywiście ja nie chcę tu takich pań dyskryminować, bo są to osoby cudowne, które dbają o swoje lokalna tradycje, bardzo często mają o niej ogromną wiedzę – znacznie większą niż my. Można się od nich wiele dowiedzieć i nauczyć. Ale my naszą działalnością staramy się trochę odkleić od nas tę łatkę „wiejskich babć” i pokazać, że taniec ludowy to coś więcej, może być także sztuką sceniczną. Zespoły ludowe tworzą pełnoprawną sztukę.

Ile koncertów rocznie gracie?

− W sezonie 2021/2022 zespół zagrał ich siedemnaście, ja wzięłam udział w dziewięciu.

I kto jest waszą publiką?

− Zależy od tego, kto nas zaprosi. Struktura publiki jest przeróżna. Występujemy na wsiach, w miastach, na konferencjach naukowych, przeróżnych wydarzeniach i festiwalach. Na widowni widzimy ludzi w każdym wieku, to nie jest tak, że są u nas tylko starsze panie albo wycieczki przedszkolaków. Łączymy pokolenia.

Czy Polacy wstydzą się ludyczności?

− Jeszcze parę lat temu było to widać bardziej. Wydaje mi się, że chcemy mieć swoją kulturę tylko od święta, na co dzień chowając ją głęboko do szafy i goniąc świat nowoczesny. Lubimy góralską muzykę, gdy jesteśmy na wakacjach w górach, ale już będąc w swoim mieście, na występ lokalnego zespołu wykonującego tradycyjną muzykę regionalną już tak ochoczo nie pójdziemy. Mówimy sobie – „o, jak fajnie że oni te tradycje kultywują. No właśnie, „oni”. Ale przecież może to robić każdy z nas, każdy z nas ma swój region, swoją małą ojczyznę, której tajniki może zgłębiać i też walnie przyczyniać się do tego, że ta piękna, regionalna kultura, którą się zachwycamy, nie zniknie. To nie jest tylko „ich”. To jest nasze.

Są jakieś widoki na zmiany?

− Wydaje mi się, że tak. Teraz wiele rzeczy powoli się zmienia, wraca moda na polską kulturęfolklor, tradycja, ludowe wzory stają się bardzo skomercjalizowane. Wyobraź sobie, że widzisz teraz pierwszy lepszy stragan w Zakopanem. Co na nim jest?

Oscypki.

− No dobrze, wiesz doskonale, że nie o to mi chodziło. Jakie motywy są na ubraniach, gadżetach?

Folklorystyczne, regionalne.

− Właśnie. Elementy ludowe są wszędzie. Na koszulkach, bluzach, torebkach, ubrankach dziecięcych, nawet na klapkach domowych. Ja sama często łapie się na tym, ile przedmiotów z takimi motywami mam w swoim mieszkaniu. Tu jakiś kubek, tu długopis, tu torba na zakupy. Te motywy są wszędzie. Folklor stał się od pewnego czasu niesamowicie modny. Nawet w Poznaniu są sklepy, które specjalizują się wyłącznie w sprzedaży artykułów z motywami ludowymi.

Czy ta komercjalizacja ludyczności jest czymś dobrym?

− Chyba nie ma dobrej odpowiedzi na to pytanie. Są tu dwie strony medalu – jeżeli ktoś kupuje sobie chustkę czy kubek z motywem regionalnym tylko dlatego, że podoba mu się wzór, to okej, jasne, może to zrobić. Każdy ma przecież swoje poczucie estetyki. Byłoby jednak cudownie, gdyby szło za tym coś więcej. Zainteresowanie, co to za wzór, z jakiego regionu pochodzi. Gdyby ludzie byli bardziej ciekawi świata i mieli ochotę wgryźć się w temat sztuki ludowej, moim zdaniem dopiero wtedy moglibyśmy wydać jednoznacznie pozytywny osąd tego zjawiska. To przecież przeradzałoby się w większe zainteresowanie swoim regionem, tradycją. Kultywowanie jej, dostrzeżenie jej piękna, które jest przez nas – świadomie bądź nie – ale często skrywane. Mam szczerą nadzieję, że pójdzie to właśnie w tę stronę. Ale od czegoś trzeba zacząć.

Folklor jest częścią twojej tożsamości?

− Zdecydowanie tak. Nie jestem osobą, która idzie tańczyć na próbę i zostawia wszystko w sali treningowej. Nie jest też tak, że za chwilę wstanę od stołu i zacznę ostentacyjnie tańczyć, bo przecież wszyscy muszą widzieć, że jestem tancerką. Taniec i muzyka to po prostu cząstka mnie, mojego życia, tak jak to ująłeś – mojej tożsamości. I jest to cząstka, której za nic w świecie nie chciałabym się pozbyć.

Rozmawiał Kacper BAGROWSKI