Wyjdźmy w końcu z żelaznej dziewicy

Po „Mit urody” Naomi Wolf sięgnęłam po raz pierwszy w wieku 14 lat. Lektura mnie zszokowała. Bo w 2014 roku pod wieloma względami świat opisywany przez autorkę w realiach lat 90., był niepokojąco podobny do tego, który znałam z własnego otoczenia.

Z gimnazjum pamiętam kilka rzeczy: kult makijażu i kobiecych nienaturalnie szczupłych sylwetek rodem z pokazów Victoria’s Secret (z resztą uwielbianych w tamtym czasie przez dziewczyny z klasy), pogoń za tym, żeby wpisywać się w urodowe standardy zaczerpnięte z młodzieżowych seriali – popularne wówczas były „Słodkie kłamstewka”, których główne bohaterki – uczennice – na co dzień nosiły bardzo ciężki makijaż tworząc niedościgniony wzór piękna dla milionów nastoletnich widzek. Czuję niemal fizyczny ból kiedy przypominam sobie ten obrazek: naprawdę młode dziewczyny, które nie wyobrażały sobie pokazać się publicznie bez makijażu. W ich mniemaniu o ich wartości nie stanowiła działalność w szkolnym wolontariacie czy znakomite wyniki w olimpiadach przedmiotowych, ale wygląd.

Dlatego też gdy zamiast kolejnego nastoletniego romansidła w moje ręce wpadła podarowana mi przez mamę książka Wolf, sposób, w jaki postrzegałam świat, stanął na głowie. Naszła mnie wówczas refleksja. Niestety taka, która wielokrotnie wracała do mnie na przestrzeni ostatnich lat.

Dlaczego wciąż jesteśmy zamknięte w „żelaznej dziewicy”, mianem której Wolf określiła w latach 90. ideał kobiecego piękna? Dlaczego to nadal trwa skoro już wtedy feministki zaczęły punktować najcięższe grzechy szeroko pojętego przemysłu urodowego popełniane względem kobiet? Dlaczego tak niewiele udało nam się osiągnąć na przestrzeni tych wszystkich lat?

Teraz, kiedy po ośmiu latach po raz kolejny sięgam po „Mit urody”, na popularności zyskują marki promujące różne kobiece kształty, zwiększyło się przyzwolenie społeczne na naturalność, pojawiają się reklamy i kampanie promujące dążenia do równości płci. Ale to tylko jedna strona medalu, bo tych działań jest zdecydowanie za mało. Mimo że część społeczeństwa jest progresywna i rzeczywiście chce zmian (w końcu wyrównanie szans przyniesie wiele korzyści wszystkim!), wciąż nie brakuje powielania stereotypów m.in. o kobiecej zawiści względem siebie o czym wspominała Wolf – wcześniej robiły to głównie media tradycyjne, teraz najczęściej użytkownicy mediów społecznościowych (na przykład społeczność tzw. „pick me girl”, które „udowadniają”, że ilekroć próbują zaprzyjaźnić się z inną kobietą, ta chce je skrzywdzić. Dlatego wartościowych przyjaciół można znaleźć jedynie wśród mężczyzn).

Oczywiście – jest wiele znakomitych kampanii społecznych i reklam promujących kobiecą niezależność i wolność od stereotypów (jak ostatnia kampania marki biżuteryjnej Yes zatytułowana „Jestem przyszłością”), a także edukacyjnych infuencerów i influencerek (jak Pani od feminatywów). Takie kampanie czy osoby mają jednak problem z przedostaniem się do baniek informacyjnych ludzi, którzy są zwolennikami stereotypowych wzorców. Jak przyznawała przed tygodniem podczas spotkania zorganizowanego przez „Wysokie Obcasy” dyrektorka marketingu Yes Justyna Lach, „największym wyzwaniem dla marki jest obecnie dotarcie do odbiorców, którym obce są promowane przez nią wartości”.

Czy zatem mit urody, zarówno ten opisywany przez Wolf 30 lat temu, jak i jego lekko zmodyfikowana, lżejsza wersja, z którą mamy do czynienia obecnie może zostać raz na zawsze wyparty z naszej rzeczywistości? Chciałabym stwierdzić, że oczywiście, jest to możliwe. Tylko kiedy? Nasuwa mi się ponura myśl, która po raz pierwszy pojawiła się w mojej głowie po przeczytaniu książki „Posełki. Osiem pierwszych kobiet” Olgi Wiechnik. Pierwsza posłanka na Sejm Zofia Moraczewska na kawałku papieru napisała najważniejsze sprawy do załatwienia. Były to m.in.: równa płaca i ochrona macierzyństwa. To było ponad 100 lat temu, a my wciąż walczymy o to samo. Według najnowszego raportu Global Gender Gap, równość płci osiągniemy dopiero za 132 lata. Czy naprawdę chcemy się pogodzić z tymi danymi i żyć ze świadomością, że nigdy nie doczekamy tego, co powinno być normą?

A gdybyśmy tak poszukali innej perspektywy? Uczyli się, że nie powinno dzielić się cech, ról, zachowań, produktów na męskie i damskie? Przestali oceniać kobiety przez pryzmat ich wyglądu i wieku? I wychowali w ten sposób kolejne pokolenia? To nic odkrywczego. Ale co jeśli to właśnie nieustanne podawanie w wątpliwość spraw oczywistych jest kluczem do przełomu?

Oliwia TROJANOWSKA