Burza wokół cen biletów Intercity. PKP przesadziło?

Internet obiegają zaskakujące porównania i porady. Użytkownicy prześcigają się w kreatywnych sposobach na oszczędzenie na biletach kolejowych. Dlaczego? 11 stycznia PKP Intercity radykalnie podniosło stawki na swoich trasach. Od tego momentu tańsze od połączeń międzymiastowych są niekiedy zagraniczne loty. Po krytyce jaka spadła na spółkę, zapowiedziała ona wycofanie się z decyzji.

W dobie kryzysu klimatycznego kolej, będąca jednym z najbardziej ekologicznych środków lokomocji powinna zwiększać swoją dostępność. Niestety, w Polsce jest wręcz odwrotnie. Ciągnące się latami, nieefektywne remonty (chociażby wieloletnia „modernizacja” trasy Poznań-Warszawa, która wcale nie skróciła czasu przejazdu), niskie prędkości, skurczona w stosunku do stanu sprzed 30 lat siatka połączeń, nagminne opóźnienia, tabor pamiętający czasy PRL-u – takie są realia na polskiej kolei. Od 1989 roku zlikwidowano blisko siedem tysięcy kilometrów tras kolejowych, nowych torów wybudowano zaledwie poniżej 50 kilometrów. W tym samym czasie dynamiczne rozwijała się sieć autostrad, dróg ekspresowych, modernizowano infrastrukturę drogową, co przyczyniło się do tego, że obecnie jesteśmy jednym z najbardziej zmotoryzowanych krajów Europy i świata. Właśnie teraz kiedy degradacja kolei zaczęła spowalniać, a PKP dopiero co chwaliło się rekordową liczbą obsłużonych podróżnych, na pasażerów spadły potężne podwyżki cen przejazdów. Ile wyniosły?

W przypadku trzech kategorii pociągów operowanych przez spółkę były to kolejno: Bilety TLK – wzrost cen o 11,8%, Intercity (EIC) o 17,4%, a przy połączeniacbh realizowanych składami Pendolino (EIP) aż o 17,8%. PKP uzasadniło podwyżki koniecznością przystosowania się do rosnących kosztów energii elektrycznej oraz eksploatacji infrastruktury (co zrozumiałe) oraz chęcią skutecznej odpowiedzi na… ofertę konkurencji. Brzmi to co najmniej kuriozalnie. Jak kolej ma konkurować z prywatnym transportem samochodowym, przewoźnikami autobusowymi takimi jak Flixbus czy nawet z lotnictwem na trasach krajowych, kiedy w zasadzie każdy z tych środków transportu jest szybszy, wygodniejszy i od niedawna tańszy? Z sytuacją wokół polskich kolei kontrastuje polityka prowadzona przez państwowego przewoźnika w Niemczech, Deutsche Bahn. U naszych zachodnich sąsiadów, wprowadzono w tym roku bilet miesięczny na wszystkie środki transportu publicznego w całym kraju za jedynie 49 euro. Tzw. Deutschlandticket to kontynuacja pomysłu wakacyjnej oferty, która pozwalała na nieograniczone poruszanie się koleją za całe dziewięć euro. Skutek? Dosłowne oblężenie pociągów w Niemczech zarówno przez mieszkańców, jak i turystów. Tymczasem na naszym podwórku zdarzało się, że bardziej opłacalne było kupno biletu kolejowego w relacji Warszawa Centralna – Berlin Hauptbahnhof niż z Warszawy do położonego w połowie drogi do Berlina Poznania. Różnica? Nawet 60 złotych.


Podwyżki oraz inne bolączki pociągów Intercity dotykają szczególnie studentów oraz osoby regularnie przemieszczające się na dłuższych trasach. Jedną z takich osób jest Julia Marszał, studentka WNPiD. Julia co weekend podróżuje na odcinku Poznań-Bydgoszcz (jej rodzinne miasto), regularnie jeździ także do Trójmiasta, gdzie mieszka jej chłopak. Najbardziej doskwiera jej notoryczny brak punktualności. – Rzadko kiedy pociąg przyjeżdża na czas, to graniczy z cudem. To bardzo uciążliwe, zwłaszcza kiedy moja podróż trwa i tak dłużej niż półtorej godziny – skarży się dziewczyna.

 Spytana o ceny biletów przyznaje, że wzrosły, ale w jej przypadku zazwyczaj o kilka złotych. – Niby niewiele, ale jeśli jeździ się tak często, to jest to kwota odczuwalna, zwłaszcza że jeżdżę w dwie strony – dodaje.

Jak ocenia obowiązujący od zeszłego roku system dynamicznych cen biletów? – Chyba faktycznie działa na korzyść podróżującego, jednak nie zawsze jest możliwość kupna tańszego biletu. No, chyba że kupuje się ten miesiąc przed podróżą. Mam wrażenie, że moja trasa jest naprawdę oblegana, więc rzadko kiedy udaje mi się „dorwać” promocję – mówi.

 Julia zdecydowanie negatywnie wspomina doświadczenia z obsługą klienta i reklamacją biletów. – Sytuacja, która najbardziej mnie zdenerwowała, dotyczyła wymiany biletu z powodu dwugodzinnego opóźnienia pociągu do Gdyni. Stanęłam w kolejce do kasy i chciałam wymienić bilet na późniejszy, który pozwoliłby mi „wyprzedzić” opóźniony skład. Po 40 minutach stania w kolejce okazało się, że nie mogę wymienić biletu w trakcie trwania jego ważności. Mam wrażenie, że PKP w ogóle nie szanuje pasażerów. Na pytanie, czy mogę jechać innym pociągiem tej samej relacji, usłyszałam, że tylko wtedy „gdy zgodzi się kierownik pociągu, ale wymiany pani nie dokonam”. To tak absurdalne, że nawet jeśli dostałabym w takiej sytuacji mandat, nie opłaciłabym go. Na szczęście konduktor wykazał się zrozumieniem i wpuścił wszystkich tych, którzy nie posiadali właściwego biletu z racji opóźnienia wcześniejszego połączenia – opowiada dziewczyna.

Oburzenie podróżnych było tak wielkie, że dotarło nawet do rządzących. Rzecznik rządu oraz premier obiecali interweniować i zapowiedzieli cofnięcie lub złagodzenie podwyżek. Pierwotnie, całkowite anulowanie miało dotyczyć wzrostu cen w biletach TLK, zmniejszenie kwot zapowiedziano w pozostałych dwóch kategoriach. Finalnie, PKP ogłosiło wycofanie się z decyzji o podwyżkach i powrót do cen sprzed 11 stycznia. „Nowe-stare” ceny mają obowiązywać od początku marca.

Warto pamiętać, że w przypadku najbardziej uczęszczanych relacji, oszczędność będzie i tak niewielka. Odkąd w zeszłym roku wprowadzono dynamiczny cennik biletów, znalezienie korzystnej cenowo oferty bez wyprzedzenia jest trudniejsze.

Kacper ZIELENIAK