TÁR – dzieło kompletne? Recenzujemy oscarowego kandatata

Dyrygentka, kompozytorka, manipulatorka, matka. Kim jest Lydia Tár? Źródło: mat. promocyjne Focus Features

Trudno o uporządkowanie refleksji tuż po wyjściu z kina. W głowie panuje mętlik, a intensywność emocji nie gaśnie. Brzmienie każdego aktu „TÁR” pozostaje w głowie na długo po rozbłysku świateł towarzyszących napisom końcowym. Tym bardziej nie powinien dziwić fakt, że odgrywającą główną rolę Cate Blanchett nie pominięto w oscarowych nominacjach do kategorii najlepszej aktorki pierwszoplanowej.

Postać Todda Fielda, reżysera, nastręczała trudności optymistycznym oczekiwaniom względem produkcji sygnowanej jego nazwiskiem, ponieważ największe sukcesy święcił w latach 90. ubiegłego wieku jako aktor, a dotychczasowe dokonania (m.in. „Małe dzieci” czy „Carnivale”) nie wzbudziły przesadnego zachwytu krytyków. Czyniąc z tej obserwacji punkt wyjścia można doznać miłego zaskoczenia, ponieważ najnowszy film Fielda, choć niewątpliwie dotyka wrażliwych płaszczyzn rzeczywistości, jest oparty na przemyślanej kompozycji. Logika ciągu przyczynowo-skutkowego względem współcześnie znanego zjawiska cancel culture, które odnajdziemy w „TÁR”, jest o tyle ważna, że niepozbawiona jest głębszej refleksji i sensu. Obecnie temat kulturowego wymierzania sprawiedliwości jest szeroko omawiany w mediach, dlatego istniało ryzyko odwzorowania schematu oddziaływania wspomnianego zjawiska w sztampowy, przerysowany sposób. Field nie dał się zapędzić w pułapkę stereotypowej opowieści i od samego początku buduje postać dumnej kompozytorki, Lydii Tár, granej przez fenomenalną Cate Blanchett. Tár to kobieta o jasno określonych pragnieniach, znająca swoją wartość i świadoma przywilejów, jakie towarzyszą zajmowanej przez nią pozycji.

Pewność siebie bohaterki jest ukazana już w pierwszym akcie filmu, w którym to dobiegający z offu głos dziennikarza czasopisma ,,New York Post” odczytuje jej biogram składający się z imponujących, godnych pozazdroszczenia osiągnięć. Grymas na twarzy Lydii jest po części odzwierciedleniem zażenowania kwiecistą formą gratyfikacji, ale również wyrazem tego, jak świadomie traktuje dotychczasową karierę. Współpracownicy oraz muzycy wchodzący w skład orkiestry mówią do niej ,,maestro”, mniej lub bardziej świadomie podkreślając niemal jej boski status oraz idący za tym ogrom muzycznej wiedzy. Zawodowa sytuacja bohaterki jest klarowną przestrzenią pozbawioną skazy, ponieważ znajduje się ona u szczytu swojej kariery i szykuje się do ukoronowania miesięcy karkołomnej pracy. Przeszłość artystki zanurzona jest w ciemności – im lepiej chcemy poznać historię kompozytorki, tym większy dyskomfort sprawia nam podążanie zawiłymi meandrami jej myśli. Bliskość prawdy ukrytej za pozornie nieskazitelnym wizerunkiem w pewnym momencie odbija się echem autentycznego bólu. Sam fakt pojawienia się takiej reakcji jest wyrazem podziwu dla kunsztu reżysera. Już na tym etapie warto podkreślić, że decyzja o wycięciu określonych fragmentów życia Lydii nadaje przewodniej melodii filmu specyficzny rytm.

Nagromadzone napięcie jest wyraziście podkreślone przez mętną fasadę relacji z asystentką Francescą (Noémie Merlant, znana m.in. z roli w „Kobiety w ogniu”). Postać Lydii jest nie tylko nieustannie smagana gromem tęsknych spojrzeń, ale również niecierpliwym oczekiwaniem na otrzymanie choćby odrobiny zainteresowania, które nie będzie powiązane z formalnością zawodowej relacji. Zawiłe dialogi pomiędzy kobietami jeszcze bardziej mącą niejasną przeszłość Tár. Field z rozmysłem decyduje się na stopniowe zagęszczanie atmosfery. Film celowo nie podaje żadnej odpowiedzi, pozwala błądzić w chaosie niuansów, domysłów i niedopowiedzeń, pozostawiając wybór ostatecznej interpretacji dla widza. Sama postać Lydii jest spektakularnie niejednoznaczna. Zwłaszcza, jeśli zestawimy wizję okrutnej, żądnej władzy dyrygentki i pewnej siebie persony z czułym obrazem kochającej matki. Liczba wzajemnie wykluczających się elementów jej charakteru zmusza do wykonywania przez odbiorcę niekończących się obliczeń bazujących na marginesie błędu, w pewien sposób nakazując do opowiedzenia się po jednej ze stron. Nie bez powodu „TÁR” jest kategoryzowany jako dramat psychologiczny, ponieważ umożliwia dogłębną obserwację przeróżnych i przeważnie drastycznych oblicz bohaterki.

Na ogromne wyróżnienie zasługuje charyzma aktorska Cate Blanchett, to dzięki jej staraniom Lydia nie jest jednowymiarowym, płytkim tworem napędzanym żądzą władzy, a człowiekiem z krwi i kości, który bezsilnie miota się pomiędzy geniuszem własnego umysłu i pierwotnym afektem. Znamienne dla ogólnego odbioru treści są zwłaszcza sceny zbiorowe, gdy jej postać mimo zgromadzonego wokół tłumu wyróżnia się na miałkim tle niczym monumentalny posąg. Ogromną przyjemnością była możliwość przyjrzenia się ekspresji twarzy aktorki podczas sekwencji bezpośrednio powiązanych z muzyką, ponieważ pasja emanująca z jej twarzy z dziecinną łatwością przenikała przez ekran. Aktorka została przez reżysera postawiona w kontraście do swoich poprzednich ról (m.in. „Zaułek Koszmarów”, „Blue Jasmine”) i doskonale się w tym odnalazła. Niedopuszczalne byłoby przemilczenie kwestii montażu, który pozwolił wybrzmieć perfekcji Blanchett. Szerokie kadry utrzymane w subtelnie złotej kolorystyce dyskretnie podkreślają wysoką pozycję Lydii, czemu dodatkowo służy również specyficzne umiejscowienie jej postaci w centrum kompozycji.

W wyścigu oscarowym zarówno sam film, jak i nominowana aktorka, stoją przed wyzwaniem pokonania równie znakomitego grona. Niemniej „TÁR” to kino kompletne, spójne i do cna przesiąknięte emocjami potrafiącymi pozostać w pamięci na długo po zakończeniu seansu. 

Oliwia GÓRSKA