Pochwa działa niczym peleryna niewidka. Feminatywy wciąż spotykają się z niezrozumieniem

Feminatywy szczególnie żywe były w języku polskim już w międzywojniu
Źródło: Wikimedia Commons

Radni Prawa i Sprawiedliwości są oburzeni. Trzaskowskiemu obrywa się po głowie. O co tyle hałasu? Chodzi o, jak to określił członek PiS-u Oskar Hejka w swojej wypowiedzi dla PAP, „sztuczne twory językowe”, których promowanie to „wciskanie do szkół ideologii tylnymi drzwiami”. Oczywiście mowa o feminatywach.

Dlaczego nauczycielka matematyki mówi o sobie: Jestem nauczycielem? Dlaczego dziewczynka przekraczająca próg szkoły staje się uczniem? Czy dyrektorka szkoły mówiąca o sobie „dyrektor” budzi większy respekt? – m.in. nad tymi pytaniami pochylano się podczas debaty „(NIE)równość płci w języku” organizowanej przez Warszawską Radę Kobiet. Jak podaje oficjalna strona miasta, „wśród zaproszonych prelegentek znalazły się: zastępczynie prezydenta m.st. Warszawy – Aldona Machnowska-Góra i Renata Kaznowska, autorki poradnika – prof. dr hab. Jolanta Szpyra-Kozłowska i prof. UAM dr hab. Iwona Chmura-Rutkowska, przewodnicząca Warszawskiej Rady Kobiet – prof. Małgorzata Fuszara, przewodnicząca Komisji Edukacji Rady m.st. Warszawy – Dorota Łoboda, dyrektorka VII LO im. Juliusza Słowackiego – Agata Dowgird, nauczycielka – Maria Kowalewska oraz uczennice z XV LO im. Narcyzy Żmichowskiej – Aleksandra Korzeniewska, Zofia Stelmach”. Niesłychane… Po raz kolejny poruszać temat feministycznej nowomowy i nie zapraszać przy tym żadnego przedstawiciela płci męskiej…

– Tak można ustalać językowe wytyczne tylko wtedy, jeśli mają być w przyszłości używane wyłącznie w damskim gronie – wypowiedział się radny Hejka dla PAP. Rzeczywiście, to dosyć rzadkie zjawisko w debatach publicznych. Zazwyczaj biorą w nich udział sami mężczyźni albo mają znaczącą przewagę.

„Językowe potworki”

Tematem jednego z dwóch paneli były także działania warszawskiego magistratu na rzecz kobiet oraz najnowszy poradnik dla nauczycieli i nauczycielek dotyczący używania feminatywów. Jak informują przedstawiciele miasta, „celem poradnika jest budowanie świadomości, jak ważna jest rola języka w edukacji i jak istotne jest stosowanie języka równościowego oraz inkluzywnego w szkołach, przedszkolach i innych placówkach oświatowych”.

Ponadto Trzaskowski we wstępie poradnika zaznacza, że „podstawową funkcją języka, który ma wspierać edukacyjną i społeczną inkluzję, jest łączenie, a nie dzielenie społeczeństw”: ,,Dlatego też promowanie i dbanie o używanie wyrażeń równościowych, w tym feminatywów, którym poświęcona jest najnowsza publikacja Warszawy, zwiększa sprawność języka jako narzędzia komunikacji międzyludzkiej”, czytamy na stronie miasta. Słowa Trzaskowskiego wydają się oczywiste. Niestety, ludzi takich jak radny Oskar Hejka wciąż nachodzą wątpliwości. Warto wspomnieć, że choć jest on przedstawicielem PiS-u, to rzecznik prasowy partii, Michał Szpadrowski, komentując sytuację dla portalu gazeta.pl, zaznaczył: – Nie mamy w tej sprawie jednolitego stanowiska, nigdy nie rozmawialiśmy wśród radnych o tym, kto, jakie ma podejście. Osobiście uważam, że nie jest to jakieś wpychanie ideologii, natomiast część z tych feminatywów jest moim zdaniem bardzo sztuczna i brzmi tragicznie w języku polskim, np. szpieżka. Nie przeszkadza mi za to np. dyrektorka szkoły. Wiem, że panie też mają różne podejście do tej kwestii”. Jego wypowiedź jest niczym łyk wody po przegryzieniu pieprzu – niby łagodzi podrażnienie, ale niesmak wciąż pozostaje. Miło, że chociaż w teorii członkowie partii rządzącej mają różnorodne zdania na temat feminatywów. Jednakże nie zmienia to faktu, że nie słychać z ich strony przychylnych głosów, wręcz przeciwnie. Szef klubu radnych PiS Jerzy Barzowski na pomorskim Sejmiku w marcu 2022 roku, nie omieszkał nie wytłumaczyć przedstawicielce Nowoczesnej, Agnieszki Kapali-Sokalskiej, że spełnienie jej prośby o zwracanie się do niej per „członkini” poniżałoby ją oraz umniejszałoby jej prestiżowi. Do grona oburzonych „feministycznym gwałtem na języku” należy także poseł PiS-u Dominik Tarczyński: „Końcówkę wsadź sobie w mózg albo w brudne buty, może pomoże. Nie pokonacie normalności, dewianci. To szaleństwo powstrzymamy i wasze chore ideologie z radością poniżę. Dla dobra naszych dzieci!”, napisał wulgarnie w odpowiedzi na tweeta posłanki Lewicy Magdaleny Biejat, która w 2019 roku poinformowała, że będzie „gościnią” wydania programu „Minęła 20” w TVP Info.

Teraz albo nigdy

Wydawać by się mogło, że to idealny moment na ponowne poruszenie kwestii feminatywów w dyskursie medialnym. W końcu główną linią obrony ich przeciwników było powoływanie się na opinię językoznawców pokroju profesora Jana Miodka, który, zapewne ku ich zaskoczeniu, wypowiedział się dosyć jednoznacznie na temat feminatywów w swojej najnowszej książce „Polszczyzna. 200 felietonów o języku”: „Nie po raz pierwszy wyznaję, że jestem zwolennikiem postaci z feminatywnymi przyrostkami. Są one odwieczną typologiczną cechą języków słowiańskich, upraszczającą wiele poczynań komunikacyjnych, więc wzrost ich frekwencji w ostatnim czasie jest w moim odczuciu w silniejszym stopniu powrotem do tradycji niż przejawem ruchów feministycznych”.

Niespełna dwa lata temu na łamach „Fenestry” pisaliśmy, że „słowa, których używamy, są odzwierciedleniem naszych myśli, przedsmakiem naszych zachowań”, a brak feminatywów „pogłębia zjawisko niewidzialności kobiet, stając się przy tym narzędziem dyskryminacji”. I dlatego, choć niektórym wydaje się, że feminatywy to temat mdły i niepotrzebny, ważne jest, aby poruszać go aż do momentu, w którym żadne żeńskie końcówki nie będą dziwić czy gorszyć.

Katarzyna RACHWALSKA