Peleryny poszły w odstawkę

Nawet superbohaterowie mają słabość do plażowania Źródło:
kolaż własny/fragment ,,Marvel Illustrated: Swimsuit Issue”
rys. Kevin Nowlan, własność Marvel Entertainment, LLC

Superbohaterskie stroje lat 90. definiowały wszędobylskie kieszonki, skórzane kurtki i bikini skąpsze od Harpagona. W dobie świetności „Słonecznego patrolu” to właśnie te ostatnie cieszyły się szczególnym zainteresowaniem komiksiarzy. Stroje kąpielowe zasiliły garderoby peleryniarzy za sprawą wydanego w 1991 roku „Marvel Illustrated: The Swimsuit Issue”. Był to początek cyklu, w którym bohaterowie Domu Pomysłów w półnegliżu radośnie spędzali czas w najgorętszych częściach marvelowego globu.

Jak do tego doszło, że najpotężniejsi herosi komiksowego zakątka postanowili zrzucić peleryny? Odpowiedź pozadiegetyczna prowadzi przez szczyt popularności estetyki plażowej. Wspomniany wcześniej „Słoneczny patrol” święcił triumfy, stając się globalnym fenomenem i fundamentem kąpielowej ikonografii. Pamela Anderson i David Hasselhoff zajęli poczesne miejsce w panteonie popkulturowych ikon, patronując plażowiczom końca milenium. Ówcześni nastolatkowie fantazjowali o hucznych imprezach w scenerii programu „MTV Beach House”, tymczasem modowe trendy wyznaczał coroczny „Sports Illustrated Swimsuit Issue”. Wokół wydania specjalnego poczytnego sportowego magazynu narosło wiele kontrowersji.

Pierwszy numer tematyczny „Sports Illustrated” poświęcony kulturze bikini ukazał się w 1964 roku. Mający nikły związek ze sportem, lecz wypełniony po brzegi zdjęciami znanych modelek w strojach kąpielowych „Swimsuit Issue” był sposobem Andre Laguerrego, ówczesnego redaktora naczelnego czasopisma, na podtrzymanie zainteresowania czytelników (w lwiej części mężczyzn) w porze sportowej posuchy. Plażowe wydanie periodyku spotkało się ze słuszną krytyką uprzedmiotowiania kobiet, co nie przeszkodziło mu w osiągnięciu finansowego sukcesu. Włodarze Marvela, filaru przemysłu komiksowego, bacznie przyglądali się słupkom sprzedaży i postanowili skorzystać z dobrej koniunktury na bikini.

W 1991 roku do kiosków zawitał pierwszy numer miesięcznika „X-Men” Chrisa Claremonta i Jima Lee, który rozszedł się w imponującym nakładzie ośmiu milionów egzemplarzy. Poza przełomową dla rozwoju mutancich narracji historią, w numerze zawarto serię plansz, z których jedna przedstawiała tytułową drużynę w realiach iście niesuperbohaterskich tj. cieszących się beztroską na basenie. Słynną ilustrację można potraktować jako nieformalną zapowiedź głośnego „Marvel Illustrated: The Swimsuit Issue”. Przekład estetyki bikini na medium komiksu napisany został w parodystycznym tonie. Na wydanie specjalne złożyły się nie tylko piktoriale zilustrowane przez najznamienitszych rysowników Domu Pomysłów, lecz także ironiczne wywiady z superbohaterami, publicystyka lajfstajlowa oraz peleryniarski odpowiednik opowieści z życia gwiazd.

„Marvel Illustrated: The Swimsuit Issue” okazał się sukcesem, toteż kilkanaście miesięcy później światło dzienne ujrzała premierowa odsłona rocznika „Marvel Swimsuit Special”. Twórcy periodyku traktowali fabułę po macoszemu i kanalizowali czytelniczą uwagę na swawolnych ilustracjach. Dość powiedzieć, że rola scenarzysty ograniczała się do formułowania pretekstu do włożenia przez bohaterów kąpielówek. W pierwszej części cyklu niegdyś zamaskowani herosi odkrywali uroki tropikalnego Savage Landu, w którym Tony Stark urządził igrzyska nadludzi. Druga koncentrowała się na podróży Mścicieli i X-Menów do Wakandy, celem uczczenia zaręczyn Czarnej Pantery. Trzecia przeniosła superbohaterów na Wyspę Potworów, na której poprzez kąpiele wodne i słoneczne świętowali koniec wojny nieskończoności. W czwartej herosi i heroiny udali się na Księżyc, na którym odbywał się sekularny Festiwal Wody rasy Nieludzi. Tymczasem ostatnia odsłona bikiniarskich przygód zaprowadziła śmietankę marvelowego panteonu na plaże wyspy Madripoor, której rząd postanowił zaktywizować ruch turystyczny.

Plażowe wydania specjalne wyróżniała samoświadomość, dzięki której wszędobylski kicz nie jest ciężkostrawny. Artyści pracujący nad projektem wnieśli do komiksu pokłady absurdalnej przesady, pozwalając sobie na frywolny humor. Dla przykładu: na jednym z pin-upów Punisher pręży muskuły w blasku słońca, podczas gdy w tle mieszkanki Wyspy Potworów dosłownie walczą o jego względy. Opis znajdujący się u dołu strony zapowiada, że potworki („ghoul-gals”) chętnie zapewnią antybohaterowi opiekę dentystyczną. Należy podkreślić, że Punisher wzbrania się przed uśmiechem, dlatego wspomnianych zębów należy szukać, mówiąc wprost, na noszonych przez niego stringach przyozdobionych gigantycznym emblematem czaszki. Słowem, lata 90. w pełnej krasie.

„Powinniśmy założyć facetom kąpielówki, skoro kobiety muszą nosić bikini” – usłyszał od jednego ze współpracowników Tom DeFalco, były redaktor naczelny Marvel Comics. Słowa te doskonale odzwierciedla treść komiksów, w których plażowe przyjemności zarezerwowane są nie tylko dla kobiet, lecz także dla mężczyzn, a wyidealizowana, oparta na erotycznej fantazji cielesność postaci jest cechą obu płci. O ile sama seksualizacja niesie za sobą szereg etycznie wątpliwych implikacji, o tyle należy udobitnić i docenić, że w przeciwieństwie do konkurencji Marvel zrezygnował z binarnego podziału na kobietę-obraz i mężczyznę-obserwatora, zawierając w stereotypowo męskiej komiksowej narracji miejsce na kobiece spojrzenie.

Ostatnia dekada poprzedniego wieku była dla amerykańskiego komiksowa czasem intelektualnych kradzieży i epigonizmu. Ideę puszczoną w świat natychmiastowo przechwytywały głodne powtórki sukcesu podmioty. Seria „Marvel Swimsuit Special” doczekała się fury naśladowców. „Wildstorm Swimsuit Special”, „Ballistic Studios Swimsuit Special”, „Wildstorm Swimsuit ‘97” czy „Fathom Swimsuit Special” opierały się na podobnych założeniach, co marvelowy wzorzec, lecz stanowiły wyłącznie jego ersatz. Parytet odszedł w zapomnienie, a gros stronic zajęły superbohaterki. Komiksy takie jak „Darkchylde Swimsuit Illustrated” poszły nawet o krok dalej, opierając cały numer o kąpielowe interpretacje pojedynczych heroin. W strategii imitatorów pobrzmiewał seksizm, który dekadami trawił branżę komiksową.

Wyrazem wyjątkowego cynizmu komiksiarzy był „Lady Death Swimsuit Special”. Na pierwszy rzut oka tytuł ten nie odbiegał od wymienionych wcześniej klonów „Marvel Swimsuit Special”. Pozbawiony choćby namiastki fabuły oraz wyzuty z humoru i bezpretensjonalności magazyn składał się w całości z pin-upów tytułowej antybohaterki. Diabeł tkwi jednak w szczegółach, gdyż kusy strój kąpielowy Lady Death nie różnił się zasadniczo od jej standardowego uniformu. I podczas gdy plażowe harce superbohaterów Marvela były ekscesem, a włożenie strojów kąpielowych wynikało z zakłócenia normalnego biegu rzeczy, bikini trupiobladej awanturniczki było nieodłącznym elementem jej wizerunku. Ukazujące się pod szyldem „Chaos! Comics”, wydawnictwa specjalizującego się w pulpowych horrorach, przygody komiksowej bogini śmierci były ucieleśnieniem fetyszystycznego nurtu „bad girl art”.

Nie tylko „niegrzeczne dziewczyny” były uprzedmiotowiane. Lata 90. były dekadą sztubackiego spojrzenia na komiks, które pokutowało w ogólnie przyjętym sposobie przedstawiania heroin. W 371. numerze miesięcznika „Fantastic Four” Sue Storm zaprezentowała światu swój nowy kostium, który wcale nie różnił się od stroju kąpielowego. Najniedorzeczniejszym elementem superbohaterskiego uniformu Niewidzialnej Kobiety było wycięcie na dekolcie w kształcie emblematu Fantastycznej Czwórki. Podczas gdy matrona Pierwszej Rodziny Marvela usuwała kolejne skrawki swojego kostiumu, strój Bena Grimma, dotychczas paradującego z odsłoniętym torsem, stawał się pełniejszy. Tym sposobem na kartach jednego tytułu w niezrozumiały sposób seksualizacja przeplatała się z pruderią.

Współczesny przemysł komiksowy jest niemonolityczny, otwarty na różnorodne głosy i perspektywy. Choć „swimsuit specials” wydają się reliktem przeszłości, warto się zastanowić, jak wyglądałyby one w krajobrazie opisanym przez niemęskie spojrzenie.

Remigiusz RÓŻAŃSKI