W wyścigu po etykę

Kariera koni wyścigowych bywa wypełniona różnorodnymi kontuzjami. Źródło: Flickr

Wilhelm Museler, niemiecki autor i czynny jeździec, powiedział kiedyś ,,Jeździectwo jest pięknym sportem i może być uznane za sztukę, na której wyżyny chciałbyś się wznieść […] kto z całym zrozumieniem wniknie w psychikę konia i kto nie siłą, ale wyczuciem osiąga z nim porozumienie.’’ Jego słowa w pełni wpisują się w trend jazdy konnej przy pomocy metod naturalnych, choć jest on popularny wśród prywatnych właścicieli znajdujących się z dala od świata wyścigów konnych.

Zachowanie obojętności wobec dumy płynącej z majestatycznych sylwetek koni jest trudne. Podziwiamy siłę, dzięki której są w stanie rozwinąć ogromne prędkości, harmonię ciał i twarde mięśnie pracujące tuż pod skórą. Szczególnie wysoką pozycję w kulturze zawdzięczają towarzyszeniu człowiekowi już od czasów starożytności. To właśnie w tym okresie znalazł się nowy sposób eksploatowania posiadanych przez nie zdolności, ponieważ dopisana rola była w pełni poświęcona rywalizacji sportowej. W taki sposób narodziły się wyścigi konne, z założenia mające celebrować nie tylko ludzką potrzebę zwycięstwa, ale także stworzenia uważane za głównych aktorów przedstawienia.

Sport złą sławą owiany

Współczesna przestrzeń tego sportu od kilkunastu lat cieszy się złą sławą ze względu na narastające kontrowersje dotyczące ogólnego dobrostanu koni. Praktycznie co sezon do opinii publicznej przedostają się informacje dotyczące ich śmierci i nic nie wskazuje na to, żeby tendencja miała się zmienić. Już w tym roku m.in. na torze Golden Gate Fields w Berkley w wyniku poważnych kontuzji została uśpiona trójka folblutów, a trzeba przypomnieć, że oficjalne rozpoczęcie okresu wyścigowego miało miejsce na początku marca. Bohaterem jednej z wielu tragicznych historii z przeszłości jest choćby niezwykle utalentowany Barbaro, który tuż po starcie w Preakness Stakes w 2006 roku doznał złamania tylnej prawej nogi w 20 miejscach. Na podobną opowieść może liczyć słynna klacz Ruffian ze względu na zmiażdżone trzeszczki.

O ile faktem jest, że te potężne zwierzęta są bardziej narażone na poważne urazy, tak wyniki badań odnośnie stanu zdrowia koni wyścigowych mówią same za siebie. Kluczowe zastrzeżenie wyrasta z faktu, że szkielet kostny jest przygotowany do pełnego wysiłku dopiero, gdy mają sześć lub siedem lat, o czym na łamach czasopisma ,,Świat Koni’’ pisała Anna Niemczycka. Wychodząc z tego punktu widzenia pomysł dopuszczania do treningu młodych, zaledwie dwuletnich zwierząt jest oburzający i trudny do zaakceptowania. Przegląd badań przeprowadzony przez cenionego lekarza weterynarii C. M. Riggsa, opublikowany w ,,Journal of Biomechanics’’, konfrontuje rzeczywistość z bajkową perspektywą hodowców i właścicieli koni, które podczas każdego sezonu ryzykują swoim życiem i zdrowiem.

Biomechanika ruchu tych zwierząt sprawia, że zbyt wczesne rozpoczęcie przygotowań nie skutkuje wypracowaniem odpowiednio rozciągniętych mięśni i kości, ale osłabia je i czyni jeszcze bardziej podatnymi na obrażenia. Riggs określa przypadki koni wyścigowych jako złamania zmęczeniowe, czyli takie, które powstają w wyniku nadmiernej eksploatacji i są skazane na erozję. Nawet przy założeniu, że układ kostny jest sprężysty i może ulegać niewielkim przekształceniom, tak intensywny trening w młodym wieku doprowadza do nieodwracalnych zmian, zwłaszcza mikrourazów w strukturze tkanki. Pozornie niegroźne pęknięcia i deformacje narastają z biegiem lat, aby w konsekwencji doprowadzić do tragicznych wydarzeń. Patologia obecnego systemu sprowadza na konie cierpienie, ponieważ ból objawia się przy każdym ruchu.

Emerytura czy rzeźnia?

Sylwetki takich wierzchowców jak American Pharoah czy Zenyatta pozwalają wierzyć, że życie konia wyścigowego nie jest jednoznaczne z licznymi kontuzjami i szybkim zakończeniem kariery. Każdy z wymienionych powyżej doczekał spokojnej emerytury w rodzimych stadninach, w których mają nieograniczony dostęp do ogromnej przestrzeni zielonych pastwisk. Niestety, taki przywilej jest dostępny wyłącznie dla koni o cennych rodowodach i długiej liście zwycięstw. Każdego roku na torach wyścigowych przewijają się setki, jeśli nie tysiące zwierząt, a przecież zaledwie garstka z nich zdobywa laur pierwszeństwa. Większość po zakończeniu kariery jest transportowana drogą morską do portów Kanadzie lub Meksyku, skąd następnie są przewożone do rzeźni. Jest to skandaliczna praktyka występująca na szeroką skalę w Stanach Zjednoczonych, Anglii i Polsce, choć pozostałe kraje nie grzeszą odmiennością pod tym względem.

Jest to tzw. bilet w jedną stronę. Brutalne powiedzenie oddaje szarą rzeczywistość koni o minimalnym potencjale hodowlanym. Dane udostępnione przez ,,USA Today’’ wskazują, że co roku blisko 7,500 zwierząt jest skazywane na śmierć. Dodatkowo warunki ostatnich godzin życia graniczą z obłędem, ponieważ są bestialsko upychane w ciasnych kontenerach bez dostępu do bieżącej wody i świeżego siana, a upadek często jest równoznaczny z powolną agonią przez przygniecenie bądź zadeptanie. Powstała w 1983 roku fundacja Thoroughbred Retirement Foundation stara się zapewnić im godną, spokojną emeryturę, jednak wciąż jest to kropla w morzu potrzeb.

Polska nie jest lepsza

W kraju nad Wisłą sytuacja również graniczy z obłędem. Znamiennym (z negatywnych powodów) rokiem dla wyścigów konnych był 2015, ponieważ podczas jednego z dni wyścigowych na warszawskim Służewcu została uśpiona trójka wierzchowców. Tłem wydarzeń były gonitwy płotowe, które rokrocznie wzbudzają emocje liczbą wypadków. Oprócz ,,zwykłych’’ złamań równie często widuje się skręcenia karku będące konsekwencją skoków przez niebotyczne, niekiedy nawet absurdalne przeszkody, o czym na własnej skórze przekonała się choćby startująca na co dzień na wrocławskich Partynicach Habana. O złym stanie toru podczas tamtych wydarzeń wspominał choćby najbardziej znany polski trener, Adam Wyrzyk.

Niedawno, bo w 2022 roku, historia zatoczyła koło i zebrała śmiercionośne żniwo wierzchowca takiego jak Neverland. — Gdy koń galopujący z prędkością 60 km/h wybiega z miękkiego podłoża w twarde, to czuje, jakby wpadł w beton — powiedział ,,Gazecie.pl’’ anonimowo jeden z pracowników służewieckiego toru. Skala zaniedbania może doprowadzić do tragedii nie tylko pod względem ilości kontuzji i/lub eutanazji koni, ale niebezpieczeństwo dotyczy również jeźdźców treningowych. Niekontrolowany upadek zwierzęcia ważącego od 500 do 600 kg. stwarza realne zagrożenie dla życia.

Przyszłość wyścigów konnych stoi pod znakiem zapytania. O ile protest wielu organizacji nie przechodzi w świecie bez echa, tak mierzą się oni nie tylko z samym schematem odbywania się gonitw, ale zwłaszcza z stojącymi za tym pieniędzmi. Które, jak wiadomo, mają mało wspólnego z etyką.

Oliwia GÓRSKA