Herstorie aborcyjne. Rozmowa z Martą Falkowską, koordynatorką antologii „Własnym głosem”

„Własnym głosem” prezentuje mozaikę aborcyjnych doświadczeń Źródło: Fragment komiksu „Własnym głosem. Herstorie aborcyjne”, rys. Hanna Oloś

„Jeśli nie chcesz mnie wysłuchać, weźmiesz tę historię i wciśniesz we własne ramy, nadasz jej sens według własnych oczekiwań. Ale to moja historia” – konstatuje Kornelia, jedna z bohaterek antologii „Własnym głosem”. Zbiór opowieści napisanych i zilustrowanych przez najznamienitsze przedstawicielki rodzimego komiksowa oddaje głos kobietom z doświadczeniem aborcji. W rozmowie z naszym dziennikarzem Marta Falkowska, koordynatorka komiksowego projektu, opowiada o herstorii, reprezentacji aborcji w kulturze oraz mitach wokół niej narosłych.

Cofnijmy się o trzy lata. Mamy październik 2020 roku. Orzeczeniem Trybunału Konstytucyjnego dostęp do legalnej aborcji w Polsce zostaje niemal uniemożliwiony. Jakie emocje Ci towarzyszą?

Mogłabym powiedzieć, że „złość”, aletak naprawdę bardzo różne, bo temat aborcji jest obecny w moim życiu od dawna. Kiedyś, jako mała katoliczka, chłonąca bezrefleksyjnie każdą kościelną narrację, byłam straszną przeciwniczką aborcji. Z wiekiem zaczęłam robić większy research, dostrzegłam schematy żywe w naszym społeczeństwie i z każdą chwilą byłam coraz bardziej wściekła i poirytowana. Bardzo łatwo było mnie zdenerwować. Denerwujące było dla mnie istnienie „kompromisu aborcyjnego” i to lekkie, społeczne przyzwolenie na jego istnienie. Denerwujące było dla mnie mówienie niemalże wprost, że kobiety są w stanie podjąć decyzję tylko w momencie, kiedy stanie się im krzywda. Denerwujące było dla mnie wszechobecne tabu. Denerwująca była fałszywa troska, mocno stojąca na argumencie, że „decyzji można żałować”. Oczywiście, te rzeczy wciąż szarpią we mnie od czasu do czasu jakąś strunę, ale teraz mam o wiele dłuższy lont. W październiku 2020 czułam więc już nie tylko złość, ale też nadzieję i dumę, które były coraz silniejsze z każdą demonstracją. Towarzyszyła mi też silna potrzeba działania.

Czy emocje te odżyły w trakcie prac nad komiksem?

Tak, choć ich obecność nie była stała. Nigdy nie ukrywałyśmy, że główną przyczyną powstania tej antologii było zaostrzenie prawa aborcyjnego w październiku 2020 roku. We „Własnym głosem” byłam odpowiedzialna nie tylko za koordynację projektu, ale też za ostatni rozdział, który jest szybkim rysem historycznym, pokazującym jak wyglądał dostęp do aborcji w Polsce w latach 1956-2022. W trakcie opracowywania broszury i kompresowania wszystkich informacji tak, żeby zmieścić się na osiemnastu stronach, wspominałam pierwsze protesty z październiku 2016 roku. Pamiętam, ile niewiary się z nimi wiązało, jak stopniowo nabudowywała się zbiorowa niezgoda i jaką siłę wspólnoty można było wtedy poczuć.

„Własnym głosem” w okrojonej wersji po raz pierwszy ujrzało światło dzienne na Poznańskim Festiwalu Sztuki Komiksowej w 2022 roku. Jak wiele zmieniło się od momentu publikacji tamtego zina?

Ten zin był właściwie przeprosinami za opóźnienia, które ostatecznie wyszły  „Własnym głosem” tylko i wyłącznie na dobre. Falauke, która zrobiła chyba jeden z najbardziej szargających emocje komiksów w całej antologii, miała czas, żeby go pokolorować, przez co odbiór jest zupełnie inny. Fantastycznie czyta się go w wersji kolorowej. Anna Krztoń całkowicie przerysowała swój komiks. Pierwsza wersja miała format przypominający picturebook. Broszura przeszła poważną ewolucję. W trakcie prac pojawiły się nowe statystyki, dotyczące stosunku do zabiegu aborcji w Polsce, natomiast we wrześniu 2022 roku zostały ogłoszone wyroki dla lekarzy, którzy sprawowali opiekę nad Izabelą z Pszczyny. Kilka stron ostatniego rozdziału zostało więc przeredagowanych, pojawiło się też kilka nowych. Cała antologia przeszła dodatkową korektę, dzięki czemu udało nam się wyłapać głupie błędy. Słowem, komiks został dopracowany.

Masz doświadczenie w pracy z antologiami, wszak pełnisz role redaktorki „Warchlaków”. Czy praca nad herstoriami różniła się od redakcji zina? Czy trudno było Ci redagować te prace?

Główna różnica jest taka, że „Warchlaki” nie są antologią zaangażowaną. To zin czysto rozrywkowy, po który się sięga, kiedy chce się dobrze spędzić czas. Pierwszej osobie, której poza kampanią kicstarterową sprzedałam „Własnym głosem”, rzuciłam odruchowo: „miłej lektury”. W odpowiedzi usłyszałam: „jesteś pewna, że miłej?”. No, w sumie nie (śmiech). Sporo osób przychodziło do mnie i mówiło, że przejrzeli jedną herstorię, ale chyba muszą poczekać na odpowiedni moment, żeby przeczytać całość. Rozumiem, to nie są przyjemne komiksy. „Warchlaki” działają na zasadzie otwartych naborów , tymczasem wokół „Własnym głosem” stworzył się kolektyw, mający jasny cel. Dodatkowo, praca nad „Herstoriami” okazała się dla mnie dziwnie stresująca. Zanim komiksy nie zaczęły przybierać formy bardziej materialnej, wciąż bałam się, że projekt się nie uda, dziewczyny powiedzą w pewnym momencie „nie”, albo część zrezygnuje, stwierdzając, że ten temat jest dla nich jednak nie do przejścia. W pewnym momencie każda wiadomość zaczynająca się od „hej, jest taka sprawa” powodowała u mnie kołatanie serca. Bałam się, wszystko się posypie i zostaniemy  maksymalnie z dwoma opowieściami zamiast z czternasto rozdziałową antologią.

Na kartach komiksu znaleźć można prace znakomitych autorek, pochodzących z różnorodnych środowisk, specjalizujących się w rozmaitych formach i gatunkach. Jak formował się wasz kolektyw?

– To wszystko było dość organiczne. 27 stycznia 2021, po opublikowaniu wyroku Trybunału Konstytucyjnego w Dzienniku Ustaw, osiągnęłam pewien szczytowy poziom złości spowodowany swoją bezsilnością. Tak naprawdę, ile można chodzić na protesty, ile można przeprowadzać te same dyskusje, ile można czytać wywody dziwnych ludzi w Internecie? Napisałam post na jednej z facebookowych grup: „hej, może zrobimy coś takiego?”. Bardzo dużo dziewczyn entuzjastycznie zareagowało na pomysł i wyraziło chęć udziału. Wydaje mi się, że wszystkie w tym samym czasie czułyśmy podobną konieczność działania, potrzeba było tylko sygnału.

Czy praca nad tym komiksem była dla Ciebie emocjonalnym wyzwaniem? Jak zadbać o własny dobrostan mierząc się z tak trudnym projektem?

– Z emocjonalnego punktu widzenia było to bardzo ciekawe. Tak jak wspomniałam wcześniej, bardzo się stresowałam, że coś może z różnych powodów nie wyjść. Podczas prac towarzyszyło mi też jednak dużo wzruszającej radości i ekscytacji. Prace odbywały się etapami. Najpierw trzeba było wyselekcjonować herstorie, które potem były adaptowane na komiksy. Magda Gamrot i Dominika Węcławek wykonały ekstremalnie tytaniczną robotę – wydaje mi się, że we dwie przeczytały całe archiwum Aborcyjnego Dream Teamu. Po wybraniu opowieści nastąpił etap pisania scenariuszy. Kiedy je czytałam, byłam dość mocno przejęta. Jednak najwięcej emocji towarzyszyło mi, gdy zaczęły pojawiać się pierwsze plansze. Wtedy byłam już pewna, że wszystko się uda i że będzie to fantastyczna antologia. Jeżeli chodzi o dbanie o własny dobrostan, to nie jestem w stanie udzielić odpowiedzi na to pytanie. Jestem fatalna w dbaniu o siebie samą.

Wspomniałaś o dziewczynach, które przeczesywały ogromne archiwum Aborcyjnego Dream Teamu. Jak przebiegał proces selekcji herstorii?

– Chciałyśmy, aby te opowieści były jak najbardziej różnorodne, ponieważ zależało nam na pokazaniu w jak wielu kontekstach może pojawiać się zjawisko aborcji. Tak też były wybierane z archiwów. Najpierw z gigantycznej bazy wyselekcjonowano poszczególne herstorie, około setki, a następnie usiadłam i wybrałam z nich dwadzieścia pięć tak, żeby przedstawiały one jak najszersze spektrum doświadczeń. Trzeba pamiętać, że dwie herstorie są opowieściami autobiograficznymi. Kornelia jest jednocześnie bohaterką oraz autorką swojego komiksu. Rozdział „Marty” natomiast opiera się na przeżyciach scenarzystki, Krysi Korczak.  

W trakcie protestów 2020 roku spotykałem się ze stwierdzeniem, że aborcja jest problemem dużych miast, istnieją pilniejsze kwestie społeczne etc. Jak ważny był dla was demontaż takich mitów?

Bardzo wiele razy w trakcie różnych rozmów słyszałam, że nie ma sensu zajmować się aborcją, ponieważ są ważniejsze rzeczy. Od bardzo długiego czasu zastanawiam się, jakim cudem, jako społeczeństwo, nie jesteśmy w trybie permanentnego wkurwu. Naprawdę. Kwestia aborcji to nie jest tylko i wyłącznie temat dotyczący przerywania ciąży, lecz szeroko pojętego rodzicielstwa. Zawiera się w nim kiepska opieka okołoporodowa, brak dofinansowania in vitro, fatalna edukacja seksualna, najgorszy dostęp do antykoncepcji w Europie, straszenie dzieci seksem, problemy z zajściem w ciążę… Temat niepłodności to tabu, a zmaga się z nim ponad 15% par w wieku rozrodczym. Część z nich chciałoby zostać rodzicami, państwo zostawia ich jednak na lodzie, jednocześnie cisnąc osoby, które dzieci nie chcą. Czemu ludzie nie są oburzeni tą odgórną, państwową kontrolą? O co chodzi? Być może wiele osób myśli, że to jest sprawa, która zupełnie ich nie obejmuje, bo aborcja to jest coś, co dotyczy tych wstrętnych rozwiązłych nastolatek albo kobiet – bo to zazwyczaj dotyczy kobiet, nigdy mężczyzn – niepotrafiących się zabezpieczyć, mających pecha itd. Kiedyś trafiłam na sformułowanie, że temat aborcji w naszym kraju to tak naprawdę nie jest dyskusja tylko o możliwości przerwania ciąży; to jest dyskusja o nierównościach społecznych i ekonomicznych. W herstorii Magdy, którą zrobiła Anna Krztoń, pada bardzo trafne stwierdzenie, że aborcja w Polsce jest niezwykle prosta – wystarczy mieć po prostu pieniądze. Osoby wykształcone, mające fundusze, po zajściu w niechcianą ciążę nie będą miały problemu z wyjazdem na zabieg za granicę. Będą pewnie wiedziały też, skąd wziąć tabletki i będą świadome, że po aborcji farmakologicznej niezbędna jest wizyta kontrolna u ginekologa. Za rękę będzie je najpewniej trzymać wspierająca osoba partnerska. Nie będę ukrywać, że ja też jestem taką osobą. Zdaję sobie jednak sprawę, że nie każdy znajduje się w tak komfortowej sytuacji.

„Herstorie aborcyjne” to nie tylko narracje traumatyczne Źródło: Fragment komiksu „Własnym głosem. Herstorie aborcyjne”, rys. Aleksandra Herzyk

Do komiksu dołączony jest zin, w którym znaleźć można podstawowe informacje dotyczące możliwości przeprowadzenia aborcji. Czy myślisz, że wiedza ta jest wśród Polek wystarczająco powszechna oraz, co ważniejsze, dostępna?

– Nie. Wokół aborcji narosło bardzo wiele mitów. W trakcie jednej z dyskusji o „kompromisie aborcyjnym” mój rozmówca, twierdzący ze jest to najlepsze rozwiązanie z możliwych, zapytał w pewnym momencie: „czy to nie jest tak, że decydując się na  aborcję, możesz skończyć bezpłodna?”. Nie ma takiego ryzyka w normalnych warunkach. Aborcja w pierwszym trymestrze jest jednym z najbezpieczniejszych zabiegów medycznych, a przerwanie ciąży na wczesnym etapie jest czternaście razy bezpieczniejsze niż poród.
Jedna z konserwatywnych polityczek wrzuciła jakis czas temu na swojego Twittera nagranie USG z ośmiomiesięcznym płodem z podpisem „tak wyglądają dzieci, które aborcjonistki chcą zabijać!”. Gdyby zrobiła chociażby minimalny research, wiedziałaby, że ośmiomiesięczna ciąża nie podlega przerwaniu. Legalne zabiegi u naszych zachodnich sąsiadów wykonywane są do dwunastego tygodnia. Jeżeli ciąża jest patologiczna lub powstała w wyniku gwałtu, to okienko jest większe. Innym mitem, niekoniecznie dotyczącym samego zabiegu, jest ten mówiący, że mało kto decyduje się na przerwanie ciąży w naszym kraju. W 2021 roku przeprowadzone zostało sto siedem „legalnych” zabiegów. That’s it, udało się, aborcji nie ma w Polsce! Wielkie zwycięstwo organizacji anti-choice, triumf wartości chrześcijańskich! Dzieci klaszczą, dorośli tańczą, emeryci szlochają. Tymczasem szacuje się, że dziennie około dwustu Polek jedzie na zabieg na samą Słowację – tylko do jednego kraju! Nie trzeba też wiele wysiłku, by spojrzeć w dane, mówiące że ADT jednego dnia pomaga w przeprowadzeniu tyle zabiegów domowych, ile oficjalnie przeprowadza się w polskich szpitalach w ciągu całego roku. Jest bardzo dużo luk, które są wynikiem tabuizacji i brakiem odpowiedniej edukacji seksualnej. Mamy 2023, a kobiety wciąż straszy się syndromem post-aborcyjnym. Dalego cieszę się, że istnieją takie organizacje jak ADT, Legalna Aborcja czy Federacja na Rzecz Kobiet i Planowania Rodziny, które, obok aktywizmu, zajmują się edukacją.

Na końcu komiksu znajduje się stworzona przez ciebie historia, będąca szkicem zmian zaszłych w polskim prawie aborcyjnym w ostatnich dekadach. Choć, jak sama stwierdzasz, jest on zaledwie „szybkim prześlizgnięciem się przez najważniejsze wydarzenia”, rozdział ten ma w sobie ogromną wartość informacyjną. Czy pracując z herstoriami, zastanawiałaś się nad tym, czy mogłyby one pełnić rolę edukacyjną?

Tak, w kontekście pokazania że aborcja nie jest tylko hasłem, które pojawia się w politycznych przepychankach. To są realne sytuacje, dotyczące realnych osób, które nigdy nie funkcjonują w próżni. Chciałyśmy pokazać, że aborcja jest po prostu częścią życia, tak samo jak poronienia czy porody.  Najbardziej edukacyjną formułę ma oczywiście ostatni rozdział. Został on stworzony z myślą o osobach zagranicznych, które niekoniecznie znają sytuację w naszym kraju i łatwiej będzie czytało im się te opowieści, kiedy poznają chociażby minimalny kontekst. Chociaż teraz, kiedy rozmawiamy, myślę sobie, że bardzo możliwe, że dużo osób w Polsce również nie zna historii i nie ma zielonego pojęcia, że wcale nie tak dawno aborcja była u nas legalna, czy po 1993 dostępna na chwilę ze względu na trudną sytuację materialną. Nie wiedzą, że kraje, które dziś są liberalne, jeżeli chodzi o prawa aborcyjne, były bardzo konserwatywne i np. Szwedki przylatywały do komunistycznej Polski, żeby przerwać ciąże.

Skąd pomysł na wydanie anglojęzyczne?

– Chciałyśmy, aby te opowieści dotarły do jak najszerszego grona odbiorców. Żeby wyszły poza polską bańkę, żeby osoby z zagranicy wiedziały, co się dzieje. Tym bardziej że doświadczenie aborcji jest doświadczeniem bardzo inkluzywnym. Zaostrzenie prawa okoloaborcyjnego również robi się, niestety, doświadczeniem coraz bardziej inkluzywnym. Akurat w trakcie prac nad antologią w USA Sąd Najwyższy uchylił wyrok w sprawie Roe vs. Wade z 1973 roku, umożliwiający aborcję w całym kraju. Teraz decyzje ustanawiane są na poziomie stanowym. 

Różnorodność waszej antologii ujawnia się również na poziomie ujęcia tematu. Nie wszystkie opowieści we „Własnym głosem” wpisują się w narrację traumatyczną. Czy uważasz, że brakuje w mediach reprezentacji aborcji? Jej normalizacji?

– Tak. Obecnie aborcja w popkulturze łączona jest traumą, dlatego chciałabym, aby komiks wyszedł poza komiksowo i trafił do ludzi, którzy poznają i przyswoją inne konteksty, w których ona występuje. Czego by nie mówić, reprezentacja w popkulturze jest bardzo ważna. Nawet jej niewielka ilość może wiele zmienić. Cieszę się, że powoli ta reprezentacja zostaje w super sposób nadbudowywana. W pierwszym sezonie „Sex Education” jedna z postaci, Maeve, decyduje się aborcję. To wszystko jest niesamowicie naturalne i nie łączy się z żadnymi negatywnymi emocjami. Po prostu jest, a ewentualna dyskusja zamyka się w tym jednym odcinku, nie ciągnie się do końca sezonu. Ostatnio powtarzałam „GLOW”, w którym główna bohaterka również przerywa ciążę i jest to absolutnie normalne, nieroztrząsane w żaden sposób. Umawia się na zabieg w klinice i potem jedzie dalej ze swoim życiem. Jeżeli chodzi o komiksy, to bardzo się cieszę, że zostały wydane „Opowieści aborcyjne” Beaty Rojek i Sonii Sobiech. W Holandii powstaje komiks o aborcji i będzie to dość szczególna publikacja, ponieważ będzie dotyczyć polskiej sytuacji okołoaborcyjnej. Będziemy więc mogli zobaczyć, jak osoba, która nie mieszka w naszym kraju, odbiera to, co się tutaj dzieje. Moim zdaniem jest to absolutnie niesamowite. Mam nadzieję, że ten trend będzie kontynuowany. 

Wspomniałaś wychodzeniu poza komiksową bańkę. Wróćmy do niej na chwilę. Jak komiks został odebrany w rodzimym komiksowie?

– Bardzo dobrze! Co jest dość zabawne, bo miałam nadzieję na małą gównoburzę. Nie ma dla mnie lepszej reklamy niż drama. O wielu rzeczach dowiedziałam tylko dlatego, że powstały wokół nich jakieś kontrowersje. Miałam nadzieję, że to samo spotka „Własnym głosem”. Liczyłam na oburzonych świętych obrońców „dzieci poczętych”, jadowite komentarze nabijające zasięgi.  Projekt zamiast tego spotkał się z bardzo, bardzo dużą ilością wsparcia. Takiego, które odbywało się i w kuluarach, i publicznie. Oczywiście, pojawiły się krytyczne głosy, ale było ich naprawdę niewiele. Chodzi oczywiście tylko i wyłącznie o internet, ponieważ ludzie nieprzychylni takim inicjatywom potrafią krzyczeć jedynie z dystansu. Na stronie księgarń internetowych śmignęła mi jedna albo dwie nieprzychylne opinie. Macham jednak na nie ręką, bo wyraźnie po nich widać, że zostawiły je osoby, które nie znają komiksu i striggerowały je okładka albo tytuł. Okazuje się, że słowo „herstorie” dla niektórych jest bardziej kontrowersyjne niż sama aborcja. Jeszcze przed premierą w sekcji komentarzy pod jednym z postów pojawił się pan, który zaczął „krzyczeć” capslockiem: „Herstorie? Co to jest za słowo!? CO BĘDZIE NASTĘPNE?! WOMENPAUZA?!”

W chwilach takich jak te, jak bumerang powraca pytanie, które spędza sen z powiek komiksarzom, choć raczej tym od peleryn – czy w komiksie jest miejsce na politykę?

– Jest, jak najbardziej! Nawet te peleryniarskie rzeczy bywają bardzo polityczne. Superhero to nie wyłącznie okładanie się po mordach w śmiesznych gaciach. W superbohaterszczyźnie jest miejsce na poważne tematy, wystarczy spojrzeć sobie chociażby na „kolorowe” Marvele. Batman jest dość polityczny, „Strażnicy” są ekstremalnie polityczni przecież. Wydaje mi się, że ludzie, którzy najgłośniej mówią o tym, że  komiks to rozrywka i nie ma w nim miejsca na wątki społecznie, niekoniecznie wyłapują, jak wiele treści niosą za sobą tytuły, które czytają. Dla mnie nie ma czegoś takiego jak postawa apolityczna. Nawet jeżeli mówimy, że nie interesuje nas polityka, to jest to postawa polityczna. Wszystko, co robimy, przepuszczane jest przez kontekst – nasze emocje, wspomnienia, doświadczenia. Nie ma czegoś takiego jak twór neutralny. Osoby, które robią tę superbohaterszczyznę, o której mówisz, też przecież nie są osobami neutralnymi. Powiem więcej, nie można zrobić komiksu niepolitycznego. Tym bardziej że polityka jest codziennym elementem naszego życia, czy tego chcemy, czy nie.

W obliczu działań ruchów anti-choice i projektu ustawy „Aborcja to zabójstwo”, rodzą się obawy o możliwą legislacyjną tabuizację aborcji w naszym kraju. Snując czarne scenariusze – czy obawiasz się, co może spotkać wasz komiks w przyszłości?

– Na nieszczęście nie. Na nieszczęście, ponieważ w Polsce komiks wciąż przemyka pod radarem. Ludzi nie interesują komiksy. No, chyba że  są sponsorowane przez miasto stołeczne Warszawa, nazywają się „Polska mistrzem Polski”, rzekomo śmieją się z wspaniałych, narodowych wartości oraz pojawiają na wielkim wydarzeniu czytelniczym, jakim są Targi Książki w Warszawie. Tak poza tym to nie. W raporcie odnośnie obrażania Chrześcijan w Polsce [raport „Przykłady uprzedzeń i stereotypów w fantastyce wobec chrześcijan” z 2021 roku przyp. autor] pojawił się jeszcze ksiądz Roztrzepek z komiksu Prosiaka, ale to w sumie tyle. To był rok, w którym PPGraphics wydało „Zero – 666”,  gdzie siostry zakonne organizują z księdzem oraz przybyłym kaznodzieją orgię w kościele, a sukkubka zbiera do słoika spermę, żeby wysłać ją do Watykanu. Nikt tego nie zauważył, wszystko przemknęło. Także myślę, że jeżeli chodzi o istnienie „Własnym głosem”, to jesteśmy absolutnie bezpieczne.

Zastanówmy się nad najlepszym możliwym rozwojem wydarzeń. Na ten moment polski nakład liczy czterysta egzemplarzy a angielski sto. Wiążesz nadzieje z kolejnymi wydaniami?

– Na pewno chciałabym zrobić dodruk. Zaktualizowałabym broszurę, bo do czasu dodruku z pewnością różne rzeczy się wydarzą. Myślałam też o tym, czy nie dodać jeszcze jednego rozdziału, ponieważ wśród niewykorzystanych herstorii jest jedna, którą osobiście bardzo chciałbym zrealizować. Zastanawiałam się, jak by to miało wyglądać, gdybyśmy chciały jako kolektyw kontynuować projekt. Moja pierwsza myśl była taka, żeby zrealizować te opowieści, które zostały, ponieważ choć niektóre są dość podobne, to cały czas są różne – inne przeżycia, emocje, otoczenie. Ale czy warto powtarzać taki format? Może lepiej byłoby się skupić na obrazie ogólnoświatowym? Opinie są bardzo pozytywne, zszedł już ze mnie stres, więc mogę popisywać się śmiałością i składać deklaracje o pokładach energii do wykorzystania. Z drugiej strony, nie chciałabym być osobą, która jest kojarzona głównie z tego, że robi komiksy aborcyjne. Albo porno. Albo komiksy dla dzieci. Chociaż już słyszałam, że to ciekawy zestaw, bo wszystko się ze sobą łączy (śmiech). Teraz przyszedł czas na jazdę po festiwalach i sprzedawanie tych egzemplarzy, które zostały wydrukowane z górką. Wersja angielska jest praktycznie gotowa do druku. Mam w sobie siłę na kontynuację. Dziewczyny również. Co z tego wyniknie, jeszcze nie wiem. Czas pokaże.

Jak na gotową publikację zareagowały bohaterki komiksu?

– Jak zareagowały poszczególne bohaterki, niestety, nie jestem w stanie stwierdzić, bo większość z nich jest osobami anonimowymi, a imiona, które są jednocześnie nazwami rozdziałów, to imiona, które same im nadałyśmy. Natomiast jeżeli chodzi o osoby, z którymi rozmawiałam po publikacji, a które bardzo możliwe, że mają przecież podobne doświadczenia, albo którym temat  jest po prostu bliski, to reakcje są bardzo życzliwe. Moją ulubioną recenzją, która nie pojawiła się nigdzie w sieci, ale powtarza się w cichutkich, kuluarowych rozmowach, jest ta mówiąca, że „Własnym głosem” jest przejmujące, bardzo smutne miejscami, ale ostatecznie po lekturze całości zostaje się z uczuciem pewnego rodzaju nadziei na to, że kiedyś po prostu może być lepiej.

Rozmawiał Remigiusz RÓŻAŃSKI