Van Gogh na wielkim ekranie. Czy warto zobaczyć wystawę w Poznaniu?

Wystawa van Gogha wykorzystuje Digital Art 360 w praktyce / Źródło: Źródło: Oliwia
Maziopa/Fenestra

Van Gogh ​był ​​​człowiek​iem​ niezwykłym. Większość zna go jako ​​wielkiego artystę słynącego z impresjonistycznego stylu. Niewielu jednak wie, że, co zadziwiające, malować zaczął dopiero kilka lat przed ukończeniem 30. roku życia. Mimo to, udało mu się stworzyć ponad 2000 dzieł. Niestety, nękająca go choroba psychiczna doprowadziła do jego przedwczesnej śmierci. Van Gogh należy do geniuszy, którzy nie wykorzystali pełni swojego potencjału – podobnie jak, niestety, poświęcona mu poznańska wystawa.

Multisensoryczna ekspozycja największych dzieł artysty miała być wydarzeniem zorganizowanym na poziomie światowym. Można było ją zobaczyć m.in. w paryskim muzeum „Atelier des Lumières”, Nowym Jorku, Las Vegas, Dubaju, a teraz w stolicy Wielkopolski na Targach Poznańskich. Twórcy zapewniają nas o użyciu najnowszych technologii, gwarantując niezwykłość doświadczenia. Digital Art 360 to metoda stosowana w sztuce od niedawna, polegająca na wyświetlaniu obrazów w wielkoformatowym kształcie. Całości spektaklu dopełnia odpowiednio dobrana muzyka oraz głos aktora Roberta Gulaczyka. Organizatorzy obiecują również przedstawić odbiorcom unikalną więź Vincenta z młodszym bratem Theo, będącym powiernikiem i wsparciem dla malarza. Rodzeństwo wymieniło ze sobą ponad 600 listów, w których artysta obnażał całą swoją duszę: pisał o trawiącej go chorobie, złudnych nadziejach i nieudanych miłościach. Mimo tak bogatych zasobów materialnych, jak i niematerialnych, wystawa niestety nie wciąga widza i z pewnością nie zaspokaja nawet najbardziej „wytrawnych znawców jego twórczości”, o czym próbuje przekonać opis wydarzenia. 

Oczekiwania a rzeczywistość 

Wystawa na poznańskich Targach prezentowana jest w dwóch pomieszczeniach. W pierwszym z nich znajduje się 21 kopii prac artysty. Do każdego obrazu jest dołączona tabliczka informująca o roku powstania, technice i okolicznościach, w których został stworzony. Istnieje możliwość wysłuchania tej informacji za pomocą kodu QR, który przenosi nas na stronę internetową z nagraniami kiepskiej jakości, brzmiącymi jak darmowy generator mowy. To jedna z pierwszych wad odbierających urok ekspozycji. Za zaletę wystawy można za to uznać chronologiczny sposób ułożenia obrazów, co w przypadku van Gogha wydaje się niezwykle ważne, ze względu na możliwość poznania głębiej jego portretu psychologicznego.

Vincent pomieszkiwał swego czasu w Holandii, Belgii, Francji oraz Anglii. Swoją przygodę z wielkoformatowymi obrazami rozpoczął inspirując się pracą najuboższych i to właśnie tę warstwę społeczną przedstawiały wszystkie jego dzieła z tamtego okresu. Vincent próbował sprzedawać je z pomocą Theo, który był handlarzem sztuki, jednak jego wytwory za bardzo odbiegały od ówczesnej mody. Artysta musiał zmienić swoje otoczenie. Następne lata spędził we Francji, co znacznie rozwinęło jego styl malarski. Z początkowych realistycznych szkiców, jego dzieła przeistoczyły się w quasi-impresjonistyczne krajobrazy oraz portrety. Jest to jeden z ciekawszych wątków jego życia mogący znacząco urozmaicić wystawę, która niestety, wydaje się spłaszczać wydźwięk twórczości Holendra.  

Na Targach można również zobaczyć oś czasu, która prezentuje kilka mniej lub bardziej istotnych i mających wpływ na dzieła Vincenta życiowych faktów: m.in. informacji o fascynacji kuzynką, która odrzuciła jego zaloty. Zapomniano jednak wspomnieć o znacznie bardziej kontrowersyjnej i znaczącej dla jego życia kobiecie, mianowicie o Clasinie „Sien” Hoornik, szwaczce, prostytutce, a także kochance van Gogha. Gdy artysta zamieszkiwał w Hadze, związał się z Sien, która miała już córkę i spodziewała się kolejnego dziecka. Był to bardzo specyficzny związek, zakończony kolejną daleką podróżą malarza. Po ich związku pozostały liczne rysunki kobiety, jak i jej potomków oraz matki. Biorąc pod uwagę wpływ Sien na dorobek mężczyzny, jej postać zasłużyła sobie na wystawie chociażby na wzmiankę.  

W drugim pomieszczeniu zastosowano technologię Digital Art 360. Z tego powodu pokój wywoływał większe zainteresowanie, szczególnie licznych wycieczek z młodszymi koneserami sztuki. Na podłodze rozłożono pufy oraz poduszki, aby móc się równocześnie relaksować i podziwiać widowisko. Ogromną zaletą tej metody są płynne przejścia pomiędzy obrazami oraz idealnie dobrana muzyka do nastroju poszczególnych dzieł. Przy pierwszych pracach van Gogha utrzymanych w ciemnych barwach, wybrzmiewała poważna, lekko złowieszcza muzyka, za to późniejszym dziełom towarzyszyły lżejsze tony, odpowiadające żywym, jasnym kolorom.  

Zawodem okazała się narracja aktora Roberta Gulaczyka, który wygłosił zaledwie kilka cytatów z listów Vincenta do Theo. Aby je lepiej zrozumieć, należy jednak głębiej zapoznać się z życiem Holendra. Wtedy z pewnością jego dziedzictwo okaże się dla odbiorcy zupełnie nową rzeczywistością, czystą kartką, którą można zapełnić własnym wyobrażeniem o tej niezwykłej osobie oraz równie niezwykłej twórczości. Niestety wystawa nie wykorzystuje potencjału zarówno artysty, jak i technologii. Z pewnością może zaintrygować laików sztuki, lecz nie zaspokoi oczekiwań bardziej wymagających odbiorców, zwłaszcza po przeczytaniu licznych obietnic organizatorów. Zarządzająca dorobkiem Vincenta żona Theo, opublikowała listy rodzeństwa wiele lat po tym, jak świat wreszcie zaczął doceniać obrazy twórcy, twierdząc, że najpierw należy zachwycić się jego obrazami, a dopiero potem uzupełnić je o rys biograficzny. Mimo że współcześnie nazwisko van Gogha jest marką samą w sobie, jego życie nadal pozostaje zagadką pełną niedopowiedzeń. Niedosyt, który pozostawia po sobie ekspozycja, można zastąpić własnymi poszukiwaniami kolejnych twarzy artysty. 

Oliwia MAZIOPA