Do The Game Awards pozostało jeszcze trochę czasu, choć można powiedzieć, że w tym roku zwycięzców pod różnymi względami jest już zdecydowanie kilku. Premiera jednej gry goni premierę kolejnej, jeszcze głośniejszą i bardziej znaczącą. Tegoroczne Igrzyska Śmierci branży gamingowej wywołują wiele emocji wśród deweloperów. Konkurencja na rynku gier staje się coraz bardziej zaciekła, a ten rok należy zdecydowanie do jednego z najlepszych w historii.
Niczym za sprawą czarodziejskiego zaklęcia rok 2023 zaczął się magicznie. Już na samym początku premierę miała długo wyczekiwana produkcja pełna magii i czarodziejstwa. „Dziedzictwo Hogwartu” to produkcja ściśle związana z twórczością J. K. Rowling, która przenosi nas w wiek XIX, czyli na ponad sto lat przed oryginalną historią opowiadającą o przygodach Harry’ego Pottera. Oznacza to, że fani serii będą mieli okazję sami przeżyć swoją własną, pełną uroków przygodę.
Początek to magia
W grze wcielamy się w młodego czarodzieja (bądź czarodziejkę), który dołączy do Szkoły Magii i Czarodziejstwa jako student piątego roku. Zaległości, niestety, mamy wiele, choć przyspieszony kurs z Obrony przed Czarną Magią czy Eliksirów zdecydowanie nie będzie problemem dla zagorzałych fanów serii. „Dziedzictwo Hogwartu” jest spełnieniem marzeń wszystkich fanów Pottera. Jest to produkcja solidna, choć nie perfekcyjna. Tytuł chwalono przede wszystkim za niepowtarzalny klimat, imponujące projekty lokacji i rozbudowany system czarów. Nowa pozycja zerwała ze złą passą gier tworzonych wyłącznie w celu promocji kolejnej części filmu i w magiczny sposób umiliła nam początek roku.
Jeżeli o filmach już mowa, to w tym roku gry odniosły sukces również na polu ekranizacji. Na początku stycznia mieliśmy okazję zapoznać się z serialem „The Last of Us”. Choć konsolowy pierwowzór miał swoją premierę dziesięć lat temu, to opowieść o pandemii niszczącej całą współczesną cywilizację doczekała się adaptacji dopiero w styczniu tego roku. Serial, podobnie jak oryginalna produkcja, zachwyciła krytyków, widzów i przede wszystkim graczy. Wcielający się w rolę Joela Pedro Pascal szturmem zdobył serca internautów. Bella Ramsey nadała postaci Ellie wyjątkowego charakteru i bezbłędnie udźwignęła ciężar, z jakim wiązała się rola dorastającej w cieniu dawnego świata nastolatki. Zaraz po premierze serialu w ręce graczy oddano również „pecetowy” port pierwszej części gry, który jednak za sprawą kiepskiej optymalizacji nie spotkał się z najlepszym przyjęciem ze strony fanów.
Powrót Legendy
Seria „Legendy Zeldy” jest z nami od prawie czterech dekad. Jest to jedna z najpopularniejszych a zarazem najbardziej dochodowych franczyz na rynku gier. Ostatnia część serii z 2017 roku o podtytule „Breath of The Wild”, delikatnie mówiąc, namieszała. Gra zebrała w wielu przypadkach maksymalne noty, zyskując uznanie nawet wśród konkurencji. Kontynuacja była czymś pewnym. I tak, parę lat później, w końcu doczekaliśmy się kolejnej części. „Tears of The Kingdom”, bo taki podtytuł nosi najnowsza produkcja Japończyków, kolejny raz pokazała na co stać Nintendo. Ponownie wcielamy się w główną postać całej serii, Linka, przed którym stoi zadanie uratowania księżniczki Zeldy oraz całego królestwa Hyrule.
Tegoroczna odsłona „Legend Zeldy” czerpie garściami z poprzedniej części i jeszcze przed premierą fani zastanawiali się, czy jest sens ponownie brnąć w ten sam schemat. Na szczęście, za sprawą rozbudowanego świata gry, dodaniu licznych poprawek i wprowadzeniu nowych, intrygujących mechanik „Tears of The Kingdom” ponownie ma szansę zawalczyć o tytuł najlepszej gry roku. Na szczególną uwagę zasługują nowe umiejętności Linka, które pozwalają zamienić pełną akcji i łamigłówek produkcję w najprzyjemniejszy symulator prokrastynacji. Fani serii już podczas premiery poprzedniej części zachwycali internautów swoją pomysłowością, publikując w sieci najróżniejsze pomysły na maksymalizację radości z rozgrywki w tytule, który i tak przez wielu uważany był za produkcję 10/10. Nowa część przygód Linka pozwala nam tworzyć najróżniejsze konstrukcje za pomocą dostępnych w grze surowców, cofać czas czy wytwarzać bronie z materiałów, których wykorzystanie zachęci nas do eksperymentowania podczas długich godzin spędzonych w królestwie Hyrule.
Piekielnie-fantastyczna połowa roku
Fani Diablo nie mają ostatnio szczęścia. Firma jeszcze parę lat temu była synonimem jakości, każdy tytuł, który wychodził spod skrzydeł deweloperów Blizzarda przecierał wirtualne szlaki i wyznaczał trendy na długie, gamingowe lata. Obecnie jesteśmy świadkami, jak niegdyś świetnie prosperująca marka zalicza potknięcie za potknięciem, skandal goni kolejny skandal, a gry, co tu dużo mówić, nie są już tak ciepło przyjmowane przez społeczność. Wystarczy przywołać tu kryzys wizerunkowy, jakim była zapowiedź „Diablo: Immortal”, czyli gry mobilnej w znacznym stopniu opartej na licznych mikropłatnościach. Po wielu głosach niezadowolenia deweloperzy szybko przystąpili do prac nad produkcją nowej części diabła i oto jest: „Diablo IV”.
Tak naprawdę nowe „Diablo” mało ma wspólnego z samym Diablo. Głównym antagonistą, a raczej antagonistką, została Lilith – matka-stworzycielka świata Sanktuarium, w którym umiejscowiona jest akcja gry. Jest to zdecydowanie zmiana na plus, nowa oponentka dodaje nieco powiewu świeżości do całej serii, a historia skręca zdecydowanie w mroczniejszą stronę w stosunku do poprzedniej części. Natomiast pod względem rozgrywki sama produkcja wyraźnie odstaje od innych gier z gatunku hack’n’slash i dosadnie pokazuje fanom, że czasy się zmieniły i to Blizzard musi nadążać za konkurencją. Mimo wszystkich kontrowersji związanych z Blizzardem, „Diablo IV” rozbiło bank i w zaledwie 5 dni po premierze zarobiło 666 milionów dolarów, co czyni ją jedną z największych premier tego roku.
W krótkim czasie po premierze „Diablo” ukazała się również inna, pretendująca do tytułu gry roku produkcja. „Final Fantasy XVI” to kolejny powrót niezwykle silnej marki budowanej już od wielu lat. Szesnasta, główna odsłona serii ponownie (i zdecydowanie pozytywnie) zaskoczyła jej fanów, zarówno solidnie zaprojektowaną rozgrywką, jak i wciągającą fabułą. „FFXVI” w pełni wykorzystuje możliwości technologiczne 2023 roku, pokazując, jak powinny wyglądać gry RPG XXI wieku. Niewątpliwie twórcy serii nie osiadają na laurach i z kolejnej części na kolejną zawieszają poprzeczkę coraz wyżej. Szesnastka jest kamieniem szlachetnym w całej historii serii, co, prawdopodobnie, nie umknie graczom i recenzentom podczas tworzenia zestawienia najlepszych gier tego roku.
Ballada o wampirze z TikToka
Kiedy wydawało się, że lepiej w tym roku już być nie może, wchodzi on: „Wrota Baldura III”. Powiedzieć, że premiera tego tytułu była fenomenem to jak nie powiedzieć nic. Grę zachwalano pod każdym względem. Zachwycano się m.in. niezwykle klimatyczną muzyką, fantastycznie napisanymi dialogami, mnogością wyborów, przemyślanym i rozbudowanym gameplay’em oraz niezwykle barwnymi postaciami. Pośród gamy wielowymiarowych postaci na szczególną uwagę zasługuje dostojna persona Astariona, który zdecydowanie podbił serca użytkowników mediów społecznościowych. Charyzmatyczny wampir doczekał się niezliczonych tiktokowych editów, wątpliwej jakości fanfików i ogromnej liczby fanartów. Od samego środowiska deweloperskiego zaczęły dobiegać głosy, że „Wrota Baldura 3” są „anomalią” wśród innych gier dostępnych obecnie na rynku. Deweloperzy z Larian Studios zdecydowanie mają okazję do świętowania. Maniacy D&D docenili starania studia, zapewniając twórcom solidne (zasłużone!) miejsce wśród topki najlepszych gier wszechczasów.
Dawno nie byliśmy świadkami tylu wspaniałych premier. Nie sposób napisać o wszystkich produkcjach, a co dopiero wybrać te najbardziej znaczące. Wydaje się, że branża gamingowa od pewnego czasu popadła w pewien rodzaj stagnacji. Na szczęście, tegoroczne premiery udowodniły, że gry zdecydowanie nie raz nas jeszcze zaskoczą.
Piotr RYDZ